Nie ważne czy mieszkasz w Katowicach od urodzenia, czy życie przywiodło Cię tu niedawno, albo przeniosło stąd w inne, nawet bardzo odległe strony! Nie ważne jest czy Twoja rodzina jest rdzennie śląska lub spoza Śląska! Nie ważne jest Twoje wyznanie, ani narodowość, ani wiek, ani czy masz jakąkolwiek wiedzę o historii miast! Jeśli tylko mieszkasz tutaj, albo jakaś cząstka Ciebie uznaje to miejsce za swoje, podziel się swoją historią!!! Napisz o swoim mieście lub dzielnicy, o swoim dzieciństwie i dorosłości w Katowicach! więcej
Każde miasto, bez względu na to gdzie leży, posiada swój własny, niepowtarzalny aromat. Kair pachnie sekretem pustyni. Ten zapach już wypełnia nozdrza w momencie, gdy samolot dotknie kołami lądowiska. Londyn pachnie mgłą. Paryż bagietkami i kawą. W Krakowie czuje się Wisłę, coraz to czystszą, z domieszką siarki smoka wawelskiego lub Nowej Huty. Czym pachną Katowice?
Kiedyś, w latach, gdy Katowice uchwałą Rady Narodowej, przyjęły nazwę Stalinogród, i później, aż do początku lat dziewięćdziesiątych, mieszkańcy, na co dzień nie czuli żadnego, specyficznego zapachu. Po pierwsze, aby tu żyć trzeba było ograniczyć posługiwanie się węchem. Powietrze katowickie było doskonale widoczne. Szczególnie panorama Katowic, oglądana na przykład z wieży spadochronowej, pokazywała gęstość katowickiego powietrza i zawartych w nim "aromatów". Słynna kiedyś londyńska zupa pomidorowa była niczym w porównaniu z katowickim żurem. Pociągi wjeżdżające do naszego miasta, a raczej nosy ich pasażerów, były najlepszymi wskaźnikami stopnia aromatyzacji powietrza. Jadąc od strony morza już na wysokości Tarnowskich Gór w pociągu zamykane były okna. Od strony Beskidów nieprzekraczalną granicą, po przekroczeniu, której musiano zamykać okna, były Piotrowice. Od wschodu Mysłowice, a ad zachodu Zabrze. Pasażerowie pociągu, którzy pierwszy raz przyjeżdżali na Śląsk, pytali, czy to tak zawsze. Ślązacy, katowiczanie szczególnie, czuli bliskość domu. Ci z lepszym powonieniem potrafili jadąc z Krakowa, we mgle lub ciemnościach określić po zapachu Huty Ferrum określić odległość do stacji. Od Gliwic w Batorym taką informacje dawały Hajduki, zaś od południa KWK Wujek Od północy do Katowic nie przyjeżdżały pociągi. Nigdy nie doszło do kolejowego połączenia z Czeladzią. Ale to już inna historia.
Po wyjściu z pociągu, jeżeli przyjeżdżał on na perony na Dworcowej podróżnego wabił zapach piwa i płucek na kwaśno z restauracji dworcowej, czyli Warsu. Takich pokus zapachowych nie miał pasażer pociągu dojeżdżającego od Wisły czy Bielska Białej. Z peronów, na które przyjeżdżały te pociągi wychodziło się na ulicę św. Jana, a właściwie początki Kościuszki i aby dojść do miasta trzeba było przejść koło delikatesów. Tu szok! Szyld na delikatesach głosił, że tu kupowana kawa jest codziennie świeżo palona. Aromat tej kawy rozsnuwał się wokół sklepu i towarzyszył przechodniom prawie do rynku. Tam, jeżeli była godzina, w której podjeżdżały taksówki z widzami spektaklu teatralnego, unosił się dyskretny zapach Soir de Paris, Chanell nr 5 albo Viola nr 5, perfumów kupowanych w drogeriach luzem do przyniesionych ze sobą buteleczek lub flakoników. Jeżeli był początek chłodów z futer pań emanował zapach naftaliny. Tak było wieczorem. W dzień dominowały inne zapachy. W hali targowej zapach pieprzu, cynamonu i liści laurowych. Przed halą swoim zapachem wabiły gorące parówki sprzedawane z kotła na kółkach po 5 zł porcja. Nie do zniesienia tylko był zapach z hali rybnej!
W latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia przybyły nowe miejsca zapachowe. Na rynku sprzedawano z budy tam stojącej hit tamtych czasów: prażynki i barszcz. Dla tych, którzy nie wiedzą co to prażynki, to były pyszne chipsy! A jak pachniały. Nie jakimś sztucznym bekonem tylko pachniały sobą! Na 15. Grudnia, czyli św. Jana został otwarty pierwszy w Katowicach bar kawowy Ekspresjo. Kawa z ekspresu! Jaki aromat! Pachniało na całą ulicę!
Jednak najbardziej swojski zapach panował koło baru, który wszyscy nazywali U Posza. W latach sześćdziesiątych pozostały w nim jeszcze resztki elegancki boazerii, Stylowy kontuar ze stylową pipą i stół bilardowy. Gośćmi tego lokalu położonego przy ul 1. Maja naprzeciw ul. Miarki ( nie mylić z placem), byli powstańcy śląscy. Mieli tam swój klub i była to dla nich oaza, gdzie mogli wypić piwo, zjeść flaki, pograć w bilard i pośpiewać! Miejsce to miał pod opieką ZBOWiD, oficjalnie. Ale to był lokal prawdziwie powstańczy, każdy z nich wsadzili tam kawałek serca. Tam pułkownik Ziętek przestawał być pułkownikiem (wtedy jeszcze) Ludowego Wojska Polskiego i stawał się kolegą.
Wokół tego baru pachniało flakami. wątróbką, piwem i... Polską. Powstańcy już umarli. Jeżeli są ich duchy, to na pewno mają swoje lokum tam u Posia. Pamiętajmy o tym miejscu!
A pamięć o nas to nasza nieśmiertelność. A pamięć o nas to nasza nieśmiertelność.