zobacz.slask.pl   
ŚLĄSKI SERWIS INTERNETOWY   
2006 lipiec przegląd wiadomości ze Śląska
zobacz ostatnie


Niechciane skarby śląskiej sztuki
Dziennik Zachodni, Marek Twaróg 04.07.2006
Największa i najcenniejsza w Polsce kolekcja śląskiej sztuki nieprofesjonalnej, składająca się z ponad 2 tysięcy obrazów - w tym dzieł Teofila Ociepki, Erwina Sówki, braci Wróblów, Jerzego Dudy-Gracza - zalega w pokojach, łazience i kuchni Gerarda Trefonia z Rudy Śląskiej. Kolekcjoner szuka dla tych skarbów jakichś pomieszczeń, ale od lat tylko całuje klamki w śląskich urzędach.
Trefoń kupuje obrazy śląskich mistrzów od pół wieku. Gdy dobiegał siedemdziesiątki, pomyślał o przekazaniu komuś tej niezwykle cennej kolekcji. To skarby śląskiej sztuki - skarby, co istotne, ostatnio bardzo modne. Na handlu nimi czy ich pokazywaniu można by zarobić nie tylko w naszym kraju.
Kolekcjoner próbował zainteresować sprawą m.in. prezydentów Rudy Śląskiej, Zabrza, Bytomia, a także burmistrza Knurowa. Od sześciu lat słyszy jednak, że ma zadzwonić za kilka dni. Prezydenci i burmistrzowie mówią, że nie mają na taką galerię pieniędzy. Nie mają też chyba pojęcia o tym, że Ociepka to międzywojenny twórca jednego z najciekawszych nurtów w śląskiej sztuce, a jego dzieła osiągają coraz wyższe ceny na aukcjach. Nie wiedzą też zapewne, że obrazy Sówki wciąż są poszukiwane, nie tylko w Polsce.
Marek Balcer, burmistrz Mikołowa, niby zainteresował się kolekcją, ale poważniejszych efektów tego zainteresowania nie widać. Próbował też pomóc Jerzy Markowski, znany śląski senator, ale zanim cokolwiek zrobił, przestał być senatorem. Natomiast Jerzy Buzek nie dojechał swego czasu na spotkanie, na którym miano dyskutować m.in. o obrazach należących do Gerarda Trefonia.
Od pewnego czasu ze śląskim kolekcjonerem próbuje nawiązać bliższy kontakt miłośnik sztuki z kanadyjskiego Toronto. Chciałby u siebie stworzyć galerię śląskich obrazów. Gerard Trefoń jeszcze nie zdecydował, czy odpowie na jego ofertę.
Gerard Trefoń od sześciu lat chodzi od urzędnika do urzędnika i próbuje znaleźć pomieszczenie dla swej niezwykłej kolekcji. I od sześciu lat przekonuje się, że urzędnicy w Rudzie Śląskiej, Zabrzu, Knurowie, Bytomiu są mecenasami kultury głównie wtedy, gdy trzeba przeciąć jakąś wstęgę. Ale żeby coś naprawdę załatwić? - Może za jakiś czas - słyszy z ust prezydentów.
Słynne i cenne nie tylko dla Śląska dzieła wielkich nazwisk grupy janowskiej - Ociepki, Sówki, Wróbla, Gawlika - kolejny rok spoczywają w jego domu. Obrazy tych największych (także Dudy-Gracza czy Stellera) wiszą, a reszta stoi na półkach, jak książki.
Jakiś czas temu rozpoczął wędrówki po magistratach i wydzwanianie do gabinetów prezydentów, by zainteresować swoją kolekcją jakichś urzędników. Pierwsza, druga, trzecia wizyta i szok. Nikt obrazów nie chce. - W Rudzie Śląskiej nie ma szans - usłyszałem - mówi Trefoń - Kolejne miasta i też nic. Ostatnio prowadziłem rozmowy z Mikołowem. Też niczego specjalnego nie udaje się załatwić. Jerzy Markowski, kiedyś prężny śląski senator (przez jakiś czas wiceminister), teraz zastępca dyrektora w kopalni Budryk próbował pomóc: - To są niesamowite zbiory, perełki. Sam Trefoń też jest niezwykły. Trzeba mieszkać na Śląsku i kochać tę ziemię, by to zrozumieć - mówi dziś Markowski.
Załatwił dwie lokalizacje galerii: w cechowni kopalni Rozbark, albo w Jadwidze. Ale cóż... sprawa umarła, Markowski przestał być senatorem. Miał pomóc Jerzy Buzek, ale coś mu wypadło i nie mógł przyjechać na spotkanie m.in. w tej sprawie.
Marek Balcer, burmistrz Mikołowa wydaje się, że zainteresował się zbiorami najpoważniej. Ale kolejne koncepcje upadają. Może za parę lat w ośrodku na Sośniej Górze? Balcer jest teraz na urlopie, w jego imieniu uspokaja Michał Pienta z mikołowskiego UM: - W ciągu kilku miesięcy otworzymy Mikołowską Izbę Muzealną. Tam mogłaby trafić część kolekcji. Ale to też nie rozwiązanie. Bo co zrobić z resztą?
Wszyscy mówią o trosce o małe Ojczyzny, ale nikt nie chce naprawdę tej troski okazać. To około 2 tysięcy dzieł, które są całą historią śląskiej sztuki nieprofesjonalnej - mówi Trefoń.
Jerzy Markowski dziwi się, że żadne miasto nie chce skorzystać z tak ewidentnej okazji - szansy stworzenia u siebie wielkiej atrakcji turystycznej.
- Samorządowcy boją się dwóch rzeczy - tłumaczy sobie Markowski. - Przekazania własności jakichś pomieszczeń panu Trefoniowi oraz zaangażowania finansowego w to nowatorskie przedsięwzięcie.
Jego zdaniem jest wiele budynków poprzemysłowych, które można by przystosować na potrzeby galerii. - Sam znalazłbym na to jakieś pieniądze, gdybym miasto dało jakieś budynki - dodaje.
Trefoń marzy: - Mogłyby istnieć dwie wystawy stałe: malarstwa nieprofesjonalnego oraz rzeźby w węglu. Poirytowany nieruchawością samorządów, próbuje sam coś stworzyć. Ale ma 73 lata i trudno mu zdobywać pieniądze. Podjął nawet rozpaczliwą próbę i wybrał się do banku. Jest pan za stary, kredytu nie będzie - usłyszał od bankowca, który nawet nie wiedział, kto to Ociepka.
Od kilku miesięcy ze śląskim kolekcjonerem próbuje nawiązać bliższy kontakt ktoś z kanadyjskiego Toronto. Chciałby u siebie stworzyć galerię. To polskiego pochodzenia działacz kultury, który doskonale zdaje sobie sprawę, jak cenne to zbiory. - Ale jestem rozdarty - gdzie ja to przekażę? Za ocean? Dlaczego to nie może zostać na Śląsku? Nasze dzieci, młodzież - kto to zobaczy? - nie kryje rozżalenia Trefoń.


Tajemniczy krąg w toszeckim zamku
Gazeta Wyborcza, Jacek Madeja 03.08.2006
Tajemniczy krąg o średnicy 8 m pojawił się na dziedzińcu toszeckiego zamku. - W Toszku wylądowało ufo - szepczą mieszkańcy. Okazuje się jednak, że to sprawa dla archeologów. W czwartek potwierdzili, że słońce odsłoniło zarysy XIII-wiecznej wieży obronnej.
O tym, że długotrwałe upały mają także swoje dobre strony, przekonali się pracownicy zamku w Toszku. Kilkutygodniowa susza zamieniła zamkowy dziedziniec w martwy ugór. Tylko obok wieży wypalona trawa miała ciemniejszy odcień, tworząc wyraźnie zarysowany okrąg. - Zauważyłam to w sobotę. Od razu pobiegłam na wieżę, żeby zobaczyć wszystko z góry. I rzeczywiście, to był ogromny, regularny okrąg - opowiada Joanna Karweta, dyrektorka Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury, administratora i gospodarza zamku.
W zamku odkrycie wywołało dużą sensację. Podejrzenie najpierw padło na ufo. - W pierwszym momencie rzeczywiście skojarzyliśmy to ze słynnymi znakami w zbożu. Jednak pragmatyzm szybko wziął górę nad fantastycznymi domysłami i postanowiłam ściągnąć do Toszka archeologów - śmieje się Karweta.
W oczekiwaniu na badaczy pracownicy zamku starannie opalikowali znalezisko w nadziei, że skrywa jakąś średniowieczną tajemnicę. I nie pomylili się. Wczoraj tajemniczy krąg zbadali archeolodzy z Biura Śląskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Katowicach. Przeprowadzili mały wykop sondażowy. Okazało się, że krąg to fundamenty zbudowanego z wapienia stołpu, czyli baszty, która była ostatnim punktem oporu w średniowiecznych zamkach. Stołpy były budowlami typowo obronnymi. Miały bardzo grube mury, a na szczycie znajdowała się platforma obronna.
- To rewelacyjne odkrycie. Toszecki stołp pochodzi prawdopodobnie z drugiej połowy XIII wieku. To przesuwa historię zamku prawie o dwa stulecia wstecz - mówi Jacek Pierzak, archeolog z Biura ŚWKZ w Katowicach. Jego zdaniem nie ma nic dziwnego w tym, że słońce pomogło znaleźć zarysy stołpu. - Intensywność i rozmieszczenie szaty roślinnej często jest dla nas ważną wskazówką. Muszę jednak przyznać, że pierwszy raz spotykam się z sytuacją, kiedy pomogła nam susza - mówi Pierzak.
Prace wykopaliskowe, które odsłonią całą budowlę, rozpoczną się na przełomie sierpnia i września.


Rozmowa z marszałkiem woj. śląskiego
Dziennik Zachodni, Rozmawiał: Marek Twaróg 04.07.2006
Dziennik Zachodni: W środę napisaliśmy, że decyzją rządu woj. śląskie dostanie znacznie mniej pieniędzy z unijnej pomocy dla regionów na lata 2007-2013 niż planowano. Zostaliśmy skrzywdzeni?
Michał Czarski: Tak, widać to po tym, ile pieniędzy przypada na jednego mieszkańca. Jesteśmy na szarym końcu wśród regionów.
DZ: Te 300 mln euro, które straciliśmy, to ogromne pieniądze.
MCz: 300 mln euro to strata w stosunku do wersji najbardziej korzystnej dla nas. O tym, że to wielkie sumy, niech świadczy fakt, że z całego Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego na lata 2004-2006 mieliśmy 280 mln euro.
DZ: Trzeba walczyć o rezerwy, o których mówi rząd.
MCz: Resort chce koniecznie listę kluczowych zadań. W porządku, na tej liście znajdą się zadania, co do których wszyscy się zgadzamy - muszą zostać zrealizowane w ramach regionalnego programu operacyjnego.
DZ: Jakie to zadania?
MCz: Oczywiście DTŚ na odcinku Zabrze-Gliwice, ale także już między Katowicami i Mysłowicami. Lotnisko w Pyrzowicach - mam tu na myśli wszystko, co jest wokół lotniska. Budowa Muzeum Śląskiego, infrastruktura wokół euroterminalu w Sławkowie, budowa centrum kongresowego w Katowicach... Szefowie miast - centrów subregionów (Katowic, Bielska-Białej, Częstochowy i Rybnika) przedstawią swoje propozycje zadań. Gdy nie uda się tego zbilansować, będziemy występować do minister Gęsickiej o zabezpieczenie dodatkowych środków. Ale pamiętajmy, też, że cały czas mówimy tylko o części pieniędzy, które będą pochodziły z UE w latach 2007-2013. Chociażby z programu Kapitał Ludzki na nasz region przypadnie (na szkolenia itd.) około 530 mln euro.
DZ: Ale teraz dostaliśmy mniej. Czy śląskie lobby zawiodło?
MCz: Z perspektywy Warszawy wcale nie wyglądamy na mało walecznych. Zawsze jesteśmy wymieniani razem z Małopolską jako ci, którzy najgłośniej protestowali. Była uchwała Sejmiku, stanowisko Zarządu, pismo marszałka i wystąpienie do parlamentarzystów.
DZ: Kiedy będzie wiadomo, czy coś dostaniemy z rezerw?
MCz: Jesienią, zimą? Ale zmiany - wiem to z doświadczenia - możliwe są w czasie całej perspektywy lat 2007-2013.
Dziennik Zachodni: W środę napisaliśmy, że decyzją rządu woj. śląskie dostanie znacznie mniej pieniędzy z unijnej pomocy dla regionów na lata 2007-2013 niż planowano. Zostaliśmy skrzywdzeni?
MCz: Tak, widać to po tym, ile pieniędzy przypada na jednego mieszkańca. Jesteśmy na szarym końcu wśród regionów.
DZ: Te 300 mln euro, które straciliśmy, to ogromne pieniądze.
MCz: 300 mln euro to strata w stosunku do wersji najbardziej korzystnej dla nas. O tym, że to wielkie sumy, niech świadczy fakt, że z całego Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego na lata 2004-2006 mieliśmy 280 mln euro.
DZ: Trzeba walczyć o rezerwy, o których mówi rząd.
MCz: Resort chce koniecznie listę kluczowych zadań. W porządku, na tej liście znajdą się zadania, co do których wszyscy się zgadzamy - muszą zostać zrealizowane w ramach regionalnego programu operacyjnego.
DZ: Jakie to zadania?
MCz: Oczywiście DTŚ na odcinku Zabrze-Gliwice, ale także już między Katowicami i Mysłowicami. Lotnisko w Pyrzowicach - mam tu na myśli wszystko, co jest wokół lotniska. Budowa Muzeum Śląskiego, infrastruktura wokół euroterminalu w Sławkowie, budowa centrum kongresowego w Katowicach... Szefowie miast - centrów subregionów (Katowic, Bielska-Białej, Częstochowy i Rybnika) przedstawią swoje propozycje zadań. Gdy nie uda się tego zbilansować, będziemy występować do minister Gęsickiej o zabezpieczenie dodatkowych środków. Ale pamiętajmy, też, że cały czas mówimy tylko o części pieniędzy, które będą pochodziły z UE w latach 2007-2013. Chociażby z programu Kapitał Ludzki na nasz region przypadnie (na szkolenia itd.) około 530 mln euro.
DZ: Ale teraz dostaliśmy mniej. Czy śląskie lobby zawiodło?
MCz: Z perspektywy Warszawy wcale nie wyglądamy na mało walecznych. Zawsze jesteśmy wymieniani razem z Małopolską jako ci, którzy najgłośniej protestowali. Była uchwała Sejmiku, stanowisko Zarządu, pismo marszałka i wystąpienie do parlamentarzystów.
DZ: Kiedy będzie wiadomo, czy coś dostaniemy z rezerw?
MCz: Jesienią, zimą? Ale zmiany - wiem to z doświadczenia - możliwe są w czasie całej perspektywy lat 2007-2013.


Strach przed osami ogarnął Śląsk
Gazeta Wyborcza, Ewa Furtak 02.08.2006
Strażacy odbierają nawet kilkadziesiąt wezwań dziennie. Zdarzyło się, że przyjechali do... jednej osy fruwającej po mieszkaniu. - Do os już nie jeździmy. Nie mamy na to pieniędzy - deklarują.
Parę dni temu Witold Barłóg zauważył, że ma w domu gniazdo szerszeni. Niewiele się zastanawiając, zadzwonił do strażaków z prośbą, żeby pomogli mu pozbyć się owadów. - Usłyszałem, że nie przyjeżdżają do takich wezwań, ale mogą mi podać telefon do prywatnej firmy - opowiada mężczyzna.
Strażacy codziennie odbierają podobne telefony od wystraszonych ludzi. Tylko w lipcu strażacy mieli blisko 2 tys. takich wezwań, ich liczba wzrosła zwłaszcza po śmierci aktorki Ewy Sałackiej użądlonej przez osę.
Jeśli problem z owadami dotyczy nie instytucji, w której przebywa wiele osób, np. szpitala, ośrodka kolonijnego czy przedszkola, ale prywatnego domu, ku zaskoczeniu ludzi odmawiają. Podają telefony do prywatnych firm, zajmujących się likwidacją gniazd os i szerszeni. Ludzie się irytują.
- Mój kolega mieszka pod Cieszynem. Kilkanaście dni temu zauważył koło domu gniazdo os. Strażacy do niego przyjechali, nie robili żadnych problemów. Dlaczego u nas nie chcą jeździć? - pyta Krzysztof Kubisa z Bielska-Białej, który też miał problem z osami. - Prywaciarz zażyczył sobie sto złotych za likwidację os - mówi.
Ewa Beńko, rzeczniczka prasowa bielskiej Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej, przyznaje, że w przypadku, gdy problem owadów dotyczy prywatnego domu, dyżurny najczęściej odmawia wysłania na miejsce strażaków. Dlaczego?
- Takich zgłoszeń jest bardzo dużo, nas po prostu nie stać na to, by do każdego wyjechać. Na miejsce trzeba wysłać wóz z sześcioma strażakami, trzeba kupić specjalne preparaty. To wszystko kosztuje, a my przecież nie dostajemy żadnych dodatkowych pieniędzy na walkę z owadami - mówi Beńko.
Mieszkańcy dziwią się, dlaczego strażacy, odmawiając, przekazują telefony do prywatnych firm, napędzając im w ten sposób klientów. - Robimy to, bo chcemy jakoś ludziom pomóc. Przecież dla nich o wiele gorzej byłoby, gdybyśmy kazali im szukać telefonów w książce czy internecie. By uniknąć jakichkolwiek podejrzeń, podajemy telefony do wszystkich działających na naszym terenie firm, a jest ich kilka - dodaje Beńko.
- Jeśli osy czy szerszenie zagnieżdżą się gdzieś w trudno dostępnym miejscu, możemy nawet pomóc prywatnym firmom, pożyczając drabinę - zapewniają strażacy.
Czy strażacy mają prawo odmówić wyjazdu do os czy szerszeni? Aneta Gołębiowska z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Katowicach tłumaczy, że nigdzie w ustawie nie zobowiązano strażaków do walki z owadami. - Dlatego w ogóle trudno to rozpatrywać w kategoriach wolno - nie wolno - mówi Gołębiowska.
Są komendy, które mają po kilkadziesiąt takich wezwań dziennie. - Wtedy trzeba się zastanowić, czy można wyjechać do wszystkich takich wezwań. Co się stanie, jeśli wóz ze strażakami wyjedzie do owadów, a w tym czasie zdarzy się jakiś groźny wypadek? - pyta rzeczniczka.
Dlatego część śląskich komend, podobnie jak bielska, ograniczyła już wyjazdy. Zbierają wezwania z całego dnia, załatwiają je dopiero wieczorem, hurtowo. Wszędzie namawiają też ludzi na korzystanie z usług prywatnych firm, podając do nich telefony. Wyjeżdżają, jeśli ktoś się nadal upiera przy interwencji strażaków.
- Wzywanie nas na pomoc w takich przypadkach bywa, niestety, nadużywane. Mieliśmy zdarzenie, gdy na miejscu okazało się, że wóz przyjechał do... jednej osy fruwającej po mieszkaniu. Bardzo prosimy ludzi o większą rozwagę przy wzywaniu straży pożarnej na pomoc - apeluje Gołębiowska.


Powstał Szlak Tradycyjnego Rzemiosła
Gazeta Wyborcza, Marcin Czyżewski 02.08.2006
Pszczelarz pokaże nam tajniki podbierania miodu i poczęstuje swoim specjałem, rusznikarz zaprezentuje wyrób strzelb, a rymarz na naszych oczach wykona końską uprząż. To wszystko czeka nas na Szlaku Tradycyjnego Rzemiosła, który otwarto w środę na Śląsku Cieszyńskim.
Jan Gajdacz z Dzięgielowa jest zakochany w pszczelarstwie. Ponad 20 lat temu w kamiennym wyrobisku zaczął zakładać swoją pasiekę. Zamiast zwykłych uli wykonał dwa w kształcie domków. Tak mu się to spodobało, że postanowił stworzyć całe miasteczko. Teraz pszczoły mieszkają tutaj w kilkunastu domkach, wiatraku, młynie, kościele. Pan Jan o miodzie i pszczelarstwie wie wszystko. - Bardzo chętnie opowiem o tym ludziom, którzy mnie odwiedzą, pokażę pszczele domki, zaprezentuję pracę w pasiece - zapowiada. Goście mogą też liczyć na skosztowanie pysznego miodu, miodonki, placków z blachy oraz kupić specjały do domu. Przyjść może każdy, bo Pszczele miasteczko znalazło się na otwartym wczoraj Szlaku Tradycyjnego Rzemiosła Tradycyjnie piękne.
Szlak powstał w ramach projektu Polsko-Czeska Akademia Ginących Zawodów. Realizują go wspólnie Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości z Cieszyna, Euroregion Śląsk Cieszyński i czeskie stowarzyszenie Beskydska Tvorba. - Na naszym terenie są jeszcze ludzie zajmujący się unikatowymi profesjami, wytwarzający różne cuda przy użyciu rzadkich technik. Niestety, są coraz starsi i powoli od nas odchodzą - mówi Ewa Gołębiowska, szefowa Śląskiego Zamku.
Żeby ocalić rzadkie rzemiosła od zapomnienia, w zamku zorganizowano warsztaty dla osób, które chcą je kontynuować. Zaś w terenie wytyczono szlak, żeby uczynić z nich niezwykłą atrakcję turystyczną. - Turyści mogą przyjechać do twórców, zapoznać się z ich pracą, obejrzeć w trakcie działania, porozmawiać, zobaczyć produkty, a nawet je kupić - tłumaczy Janusz Zięba, etnolog z Uniwersytetu Śląskiego, który zajmował się uruchomieniem szlaku.
Jego przygotowanie zajęło sporo czasu i pracy. Tworzący go ludzie musieli zjeździć Śląsk Cieszyński po obu stronach Olzy, znaleźć unikatowych rzemieślników i przekonać ich, żeby zgodzili się przystąpić do projektu.
Dzisiaj na szlaku jest ponad 30 rzemieślników w 19 miejscowościach. Jerzy Wałga z Cieszyna wprowadzi nas w tajniki rusznikarstwa, a jego żona Teresa - w koronczarstwo. Lidia Lankocz z Goleszowa pokaże, jak pięknie haftować regionalne stroje. Marian Ciupka w swoim zakładzie rymarskim przy skoczowskim rynku wykonuje końskie uprzęże. U Józefa Ruckiego z Jaworzynki nie tylko zobaczymy, jak się szyje kierpce, ale możemy je też kupić zamiast pantofli. Zaś Renata Bielesz z Istebnej nie tylko zaprezentuje, jak piecze chleb w oryginalnym piecu opalanym drewnem, ale też poczęstuje swoim smakołykiem. Dużym przeżyciem będzie wizyta w kuźni w Stanisławicach na Zaolziu, mieszczącej się w zabytkowym folwarku. Są też twórcy zajmujący się bibułkarstwem, garncarstwem, filigranami, piernikarstwem, plecionkarstwem, malarstwem na szkle, rzeźbiarstwem, szlifowaniem kryształów czy wyrobem gajd.
Miejsca, w których możemy ich odwiedzić, są oznakowane specjalnymi tablicami z symbolem koronki. Cały szlak wraz z mapką i namiarami na rzemieślników jest opisany w folderze, który dostaniemy w informacjach turystycznych, urzędach gmin, na stacjach benzynowych. Powstała również specjalna strona internetowa. Z niektórymi twórcami musimy się wcześniej umówić przez telefon.
- Za wizytę nie trzeba nic płacić. Rzemieślnicy robią to społecznie, a korzyścią dla nich jest to, że mogą sprzedać swoje wyroby - mówi Tomasz Majorek ze Śląskiego Zamku.
Strona szlaku to www.tradycyjniepiekne.pl.


A co na to autonomiści...?
Dziennik Zachodni, Marek Twaróg 02.07.2006
Straciliśmy wczoraj dużo pieniędzy. My, czyli województwo śląskie, dużo, to znaczy około 300 mln euro. Za taką sumę moglibyśmy np. dwa razy wybudować nasz odcinek autostrady A1.
To pieniądze, które w ramach funduszy strukturalnych Unii Europejskiej przypadną Polsce w latach 2007-2013. Wczoraj rząd przyjął niekorzystny dla naszego regionu sposób podziału części tych środków. Na nic zdały się protesty naszych parlamentarzystów (które, swoją drogą, były dość niemrawe).
Rada Ministrów zaakceptowała projekt przedstawiony przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego i pieniądze, które mogły trafić na Śląsk, powędrują na ścianę wschodnią. Zgodnie z wybranym sposobem podziału 16 mld euro pomiędzy województwa, najwięcej zyskały: warmińsko-mazurskie, lubelskie, podkarpackie, świętokrzyskie i podlaskie.
Jeśli spojrzeć na liczby bezwzględne, to Śląskie jest wysoko: dostanie w sumie z tzw. regionalnego programu operacyjnego ok. 2,1 mld euro. Ale w przeliczeniu na mieszkańca - a raczej to jest wyznacznik naszego sukcesu czy porażki - sprawa wygląda inaczej. Z około 340 euro na głowę jesteśmy na szarym końcu - wraz z Wielkopolską, Małopolską oraz województwami łódzkim i mazowieckim.
Zarówno minister rozwoju regionalnego Grażyna Gęsicka, jak premier Jarosław Kaczyński tłumaczyli wczoraj w Warszawie, że to jest podział sprawiedliwy. Jednocześnie dawano do zrozumienia, że choć bogatsze regiony dostaną mniej, to przecież jakoś sobie poradzą.
Algorytm I podziału 16 mld euro z unijnej kasy - czyli ten, który wczoraj został wybrany przez rząd - zakłada, że wszystkie regiony uczestniczą w podziale tylko 80 proc. ogółu środków. W podziale pozostałych 20 proc. sumy biorą udział tylko te regiony, w których poziom PKB na 1 mieszkańca jest niższy niż 80 proc. średniej krajowej i w których stopa bezrobocia jest wyższa niż 150 proc. średniej.
Co zostało z yes, yes, yes?
Narodowe Strategiczne Ramy Odniesienia 2007-2013 to projekt, który określa obszary i sposoby wykorzystania funduszy przyznanych Polsce ze środków z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, Europejskiego Funduszu Społecznego oraz Funduszu Spójności. Na realizację NSRO przeznaczonych zostanie ok. 85 mld euro. Z tego ok. 60 mld euro z funduszy strukturalnych i Funduszu Spójności (to ta kasa w budżecie UE na lata 2007-2013, po której wywalczeniu premier Marcinkiewicz krzyczał yes, yes, yes!). Regionalne programy operacyjne pochłoną dokładnie 15,9 mld euro. Najwięcej pieniędzy popłynie jednak do nas z tzw. programów sektorowych.
Wczorajsza decyzja rządu oznacza, że dostaniemy mniej pieniędzy w ramach regionalnych programów operacyjnych na budowę dróg, szkół czy wsparcie dla firm. Czy jest jakakolwiek szansa na uratowanie części owych 300 mln euro? Śląscy posłowie, którzy lobbowali w rządzie za rozwiązaniem korzystnym dla naszego regionu, pokazali, że ich siła nie jest wielka. Pewne szanse jednak są.
Dokument, którego projekt został wczoraj zatwierdzony przez rząd, musi jeszcze zostać przedstawiony Komisji Europejskiej. To nie stanie się szybciej niż jesienią. Do tego czasu debata nad podziałem środków między województwami może jeszcze trwać. Do tego rząd ma wciąż do dyspozycji rezerwę finansową, z której teoretycznie może zrekompensować część strat, jakie wynikają dla województw bogatszych - w tym śląskiego - z algorytmu I. Czy jest na to szansa?
Posłowie PiS-u z naszego regionu są przekonani, że uda im się coś wywalczyć. Niestety na razie walkę przegrali - dwa razy słali pisma w tej sprawie do premierów Marcinkiewicza i Kaczyńskiego. I nic. Posłowie opozycji - zwłaszcza PO - też nic nie wskórali, choć działali bardziej efektownie. Rozpoczęli akcję wysyłania maili do minister rozwoju regionalnego Grażyny Gęsickiej i premiera Kaczyńskiego z apelem o korzystny dla nas podział pieniędzy. Efektownie było, ale nie efektywnie.
Problem z premierem Kaczyńskim jest taki, że okazuje wielką nieufność wobec lokalnych układów. Nawet gdyby przyjąć, że cała śląska reprezentacja parlamentarzystów działa na rzecz zwiększenia środków, szanse na wpłynięcie na premiera nie są wielkie. Być może sensowniej będzie już teraz zacząć walkę o pieniądze z innych unijnych źródeł? Pamiętajmy, że regionalne programy operacyjne to tylko około 20 procent środków, o które toczy się gra.


Śląskie miasta przejmą Tramwaje Śląskie?
Gazeta Wyborcza, Tomasz Głogowski 01.08.2006
Niebawem rozpocznie się remont zrujnowanych torów, a na trasach pojawią się nowe Karliki.
Samorządy od prawie dwóch lat starały się przejąć akcje państwowej spółki Tramwaje Śląskie, ale za każdym razem Ministerstwo Skarbu Państwa rozkładało ręce. - Nie pozwala na to prawo - argumentowali kolejni wysłannicy resortu, którzy docierali na Śląsk.
Wszystko zmieniło się kilka dni temu, gdy w życie weszła długo oczekiwana nowelizacja ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji. Teraz nie ma już żadnych formalnych przeszkód, by spółka zarządzająca śląskimi tramwajami trafiła w ręce gmin. - Piłeczka jest po stronie samorządów, bo to one muszą teraz wystąpić z wnioskiem o przejęcie akcji. Jeśli taki wniosek z tej strony nadejdzie, będziemy generalnie przychylni - stwierdził Paweł Szałamacha, wiceminister skarbu.
Marian Jarosz, wicemarszałek województwa, zapewnia, że wkrótce prezydenci miast regionu spotkają się, by ustalić treść pisma, które trafi do ministerstwa. Niewykluczone, że formalny wniosek o przejęcie Tramwajów złoży w imieniu śląskich miast KZK GOP. - To są kwestie techniczne, najważniejsze, że zniknęła formalna przeszkoda, uniemożliwiająca miastom inwestowanie w tramwaje. A gorzej być już nie może: pojazdy są przestarzały, wiele torowisk potrzebuje natychmiastowych remontów - wylicza Jarosz.
Akcje Tramwajów Śląskich chce przejąć 12 gmin: Bytom, Chorzów, Czeladź, Dąbrowa Górnicza, Gliwice, Katowice, Mysłowice, Ruda Śląska, Siemianowice Śląskie, Sosnowiec, Świętochłowice i Zabrze.
Z przeprowadzonych niedawno symulacji wynika, że aby postawić firmę na nogi, na początek trzeba w nią zainwestować od 15 do 17 mln zł. Najwięcej pieniędzy, ok. 5 mln zł, wyłożą prawdopodobnie Katowice. W zamian obejmą najwięcej - bo jedną czwartą - udziałów firmy. - To wysokie kwoty, ale nie na tyle, by przewrócić budżety miasta do góry nogami - mówi Jarosz.
Jest tylko jeden problem. Tramwaje muszą zapłacić firmie Alstom, z którą przegrały niedawno proces, ponad 20 mln zł (chodzi o modernizację linii tramwajowej Katowice - Bytom). Gminy postawiły warunek, że dotacje, które firma od nich otrzyma, nie mogą pójść na spłatę starych długów, a jedynie na modernizację taboru i torowisk.
W tym przypadku wyjściem z sytuacji może być tylko pomoc publiczna, którą UE może przekazać przedsiębiorstwu za pośrednictwem Agencji Rozwoju Przemysłu. Na razie Tramwajom udało się wywalczyć z tej puli 2,4 mln zł, ale starają się o więcej.


Przemysł śląski w produkcji zbrojeniowej
Dziennik Zachodni, 01.08.2006
Muzeum Śląskie w Katowicach zaprasza na kolejne spotkanie w ramach cyklu Wtorek z niespodzianką. Tym razem wszyscy chętni będą mogli wziąć udział w zajęciach, które odbędą się na studyjnej ekspozycji Przemysł śląski w produkcji zbrojeniowej XIX i XX wieku.
W ramach zajęć odbędą się warsztaty plastyczne, zabawy, prelekcje czy pokazy wideo. Spotkanie będzie również wyjątkową okazją, by zajrzeć za kulisy przygotowywanej ekspozycji, jeszcze przed jej oficjalnym otwarciem. Wtorek z niespodzianką rozpocznie się 1 sierpnia o godzinie 16.00 w Muzeum Śląskim przy alei Korfantego 3. Bilety do kupienia w kasie Muzeum.
W każdy pierwszy wtorek miesiąca Muzeum jest czynne do godz. 19.00.
Cena: normalny 9.00 zł, ulgowy 4.50 zł


350 lat franciszkanów na Górze św. Anny
Izabela Grodzicka 30.07.2006
Kilka tysięcy wiernych zgromadziło się w niedzielę na Górze św. Anny, by wziąć udział w odpuście i świętować jubileusz 350. rocznicy przybycia na nią Franciszkanów.
Wiernych przywitał o. Jozefat Gohly, gwardian klasztoru, który wyraził wdzięczność przybyłym z ponad trzydziestu parafii pielgrzymom. - Niech ta dzisiejsza uroczystość będzie podziękowaniem i uwielbieniem Boga za wszystkich pielgrzymów i waszych bliskich, za tych, którzy tu są, ale i za tych, którzy nie mogą być z nami - mówił.
Mszę celebrowali kardynał Georg Sterzinski, ordynariusz arcydiecezji berlińskiej, arcybiskup i biskupi z Opola oraz sąsiednich diecezji gliwickiej i legnickiej.
Arcybiskup Alfons Nossol swe słowa odniósł do domu rodzinnego. - Rodzina jest glebą, na której wyrasta ziarno, i to od tej gleby zależy, jakie ziarno wyrośnie - mówił. Dziękował rodzicom za trudy wychowania. - Należy się im wdzięczność, ponieważ żyli tak, abyście okazali się godni życia, i starali się dać wam to, co najlepsze. Teraz wy dajcie im swoją wdzięczność - podsumował.
Z Kędzierzyna-Koźla na odpust przyjechała Maria Augustyniak. - Jesteśmy tu z rodziną w każde święta, więc nie mogło zabraknąć nas teraz - mówiła. Jej siostrzenica z Zamościa, która po raz pierwszy znalazła się na Górze św. Anny, była nią zauroczona. - To przepiękne miejsce, które ma specyficzny klimat, jest tu coś takiego, co sprawia, że można się wyciszyć - mówiła Kinga Woźniak.
Pani Teresa z Krapkowic przybyła z rodziną, nie wyobraża sobie bowiem świąt czy odpustu bez wizyty na Górze. - U mnie w rodzinie to tradycja od pokoleń, dlatego też dzisiaj jesteśmy tu wszyscy - dodała.
80-letnia Anna Urbańczyk twierdzi, że nieprawdą jest, iż ludzie odchodzą od kościoła. - Proszę zobaczyć, ilu tu ludzi, z roku na rok coraz więcej. Wszyscy po coś tu przychodzimy, nie tylko się pożalić i szukać pocieszenia, ale także podzielić się dobrym słowem - mówiła. - To, że ciągnie tu tylu wiernych, to także zasługa gospodarzy dodała. - Św. Franciszek nie tylko wąchał kwiatki i spoglądał w niebo, ale i ciężko pracował - dodała.


Śląskie Morze otwarte dla turystów!
Dziennik Zachodni, Mirosław Łukaszuk, Ł.Zal 31.07.2006
Od jutra rowerzyści i spacerowicze po raz pierwszy będą mogli przejść po całej 3-kilometrowej koronie zapory Jeziora Goczałkowickiego. To ważny sukces w batalii o otwarcie dla turystów tego Śląskiego Morza, największego zbiornika wodnego w naszym regionie.
Jezioro utworzono w 1956 r. jako zbiornik wody pitnej dla Górnego Śląska. Dlatego od początku był tam zakaz kąpieli, pływania na kajakach czy żaglówkach, a nawet wędkowania. Nie zawsze był on przestrzegany rygorystycznie: swój ośrodek wypoczynkowy mieli nad brzegiem przy zaporze milicjanci z komendy wojewódzkiej w Katowicach, ze stanicy korzystali harcerze, udostępniono także w dwóch miejscach tereny do wędkowania.
Przez chwilę pod koniec lat 80. wydawało się, że wiele z ograniczeń zostanie zniesionych i trochę na dziko na wodzie pojawiły się żaglówki. Ale po zmianie systemu wojewoda Wojciech Czech szybko zamknął akwen. Inaczej masowe korzystanie z jeziora mogło doprowadzić do poważnego zanieczyszczenia wody dostarczanej codziennie milionom ludzi. Teraz czystość wody nie jest już tak istotna. Ważniejsze są... ptaki, które nie niepokojone przez dziesięciolecia znalazły dla siebie idealne warunki lęgowe. I to od nich będzie zależało, w jak dużym stopniu nad jeziorem pojawią się turyści. Trwa bowiem opracowywanie dokumentu, który określi strefy ochrony tych ptaków.
Powoli brzegi jeziora zostają jednak udostępniane turystom. Od 1 sierpnia spacerowicze i rowerzyści będą mogli przejść po całej wyremontowanej koronie zapory między Zabrzegiem a Goczałkowicami. Wcześniej Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów, administrator zbiornika, dopuściło wędkarzy do łowienia z betonowych brzegów od południa wyznaczających granice jeziora.
Władysław Wiśniewski, sołtys Zabrzega (wioski sąsiadującej z koroną zapory), pełen optymizmu opowiada, jak wiele udało się właśnie dokonać w sprawie udostępnienia jeziora - ławki dla turystów już stoją, na początku sierpnia zostanie otwarty parking przed samą koroną zapory. - Wiadomo, że od tej strony jeziora, ze względu na sam wał ciężko byłoby nam cokolwiek utworzyć, ale przecież jest on atrakcją samą w sobie, rozciągają się z niego wspaniałe widoki na cały zbiornik - przekonuje sołtys. - Liczymy głównie na rowerzystów, chcielibyśmy dla nich utworzyć całą infrastrukturę, ścieżki rowerowe, gospodarstwa agroturystyczne czy wypożyczalnię rowerów. Nie znam żadnego mieszkańca naszych okolic, który by tej koncepcji nie przyklasnął.
Czy po pół wieku z zamkniętego Jeziora Goczałkowickiego nareszcie będą mogli korzystać turyści? Na przeszkodzie temu mogą stanąć ptaki i zaniedbania sprzed pół wieku budowniczych zbiornika.
- Niewiele mamy z tego jeziora. Dobrze, że choć dopuszczono wędkarzy do brzegów - mówi Mirosław Wardas, przewodniczący rady Chybia, jednej z gmin okalających Jezioro Goczałkowickie.
Brzeg jeziora udostępniony turystom to nie tylko betonowe wały od południa ograniczające jezioro. W perspektywie kilku lat powstaną ścieżki rowerowe z prawdziwego zdarzenia wzdłuż brzegu malowniczego jeziora. Na razie w sierpniu Górnośląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów po raz pierwszy w historii otworzy dla turystów całą zaporę, ostatnio odnowioną.
Co jednak z turystycznym dostępem do wody, na którym tak naprawdę najbardziej zależy gminom wokół jeziora? - Można się zastanawiać nad rozsądnym korzystaniem z wody. Nie wszystko od nas zależy, ale przecież kilka lat temu też nikt nawet nie chciał słyszeć o otwarciu zapory. Trzeba cierpliwości - mówi Andrzej Bilnik, prezes GPW.
Podstawowym zadaniem jeziora nie jest już dostarczanie wody pitnej dla śląskiej aglomeracji, lecz ochrona przeciwpowodziowa. Ale w dalszym ciągu trzeba chronić wodę przed zanieczyszczeniem. A w czasach, gdy nie do końca zgodnie z prawem w jeziorze pływano, zawsze po słonecznych weekendach wzrastał w wodzie dostarczanej na Śląsk poziom amoniaku, uboczny produkt ludzkiej przemiany materii.
- Jesteśmy w stanie to oczyszczać, ale poważnie przez to wzrastają koszty dostarczania wody - wyjaśnia Bilnik. Toteż - jego zdaniem - pływanie wpław odpada, podobnie jak nowe inwestycje rekreacyjne nad jeziorem: nowe domki letniskowe, mariny. - Na bazie istniejących ośrodków można by pod pewnymi warunkami dopuścić żaglówki, czy kajaki - dodaje Bilnik.
Problemem może okazać się jednak dno jeziora. Zbiornik nie miał służyć żegludze, toteż przed pół wiekiem nikt nie przejmował się wyrównywaniem jego dna. Efekt jest taki, że dokładnie przez środek żeglugę ograniczają wały przeciwpowodziowe dawnego koryta Wisły. I to do tego stopnia, że pracownicy GPW muszą czasami wręcz wskakiwać do wody, aby przeciągnąć łódź, która w tym miejscu utknęła na mieliźnie. Pod tym względem może być tylko gorzej, bo im większa rezerwa przeciwpowodziowa, tym płytszy akwen.
te plany nawet tak ograniczonego korzystania z wód jeziora mogą spalić na panewce, jeżeli okaże się, że ochrona ptaków wymaga zamknięcia całego akwenu. Jezioro Goczałkowickie znalazło się bowiem w programie Unii Europejskiej Natura 2000, którego zadaniem jest ochrona siedlisk zagrożonych gatunków ptasich. Akwen jest największym przystankiem ptaków wędrownych w naszej części Europy. Zlatują się nawet gatunki, których nigdy wcześniej tutaj nie było, jak kormorany.
- Są gatunki u nas raczej powszechne, ale w skali Europy zagrożone wyginięciem, jak bocian biały, czy nawet orły bieliki - wyjaśnia Jolanta Prażuch, Wojewódzki Konserwator Przyrody. Czy ochrona ptaków przeszkodzi w turystycznym wykorzystaniu jeziora będzie wiadomo najwcześniej we wrześniu. Tworzona jest teraz bowiem przez specjalistów Waloryzacja Doliny Górnej Wisły, dokument, który wskaże, gdzie i jak wielkie strefy ochronne trzeba stworzyć na Jeziorze Goczałkowickim z myślą o ptakach.


Kolejka Elka ruszyła!
Gazeta Wyborcza, Anna Malinowska 28.07.2006
Po raz pierwszy w tym sezonie można było w piątek korzystać z popularnej Elki w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku. Kolejkę uruchomiono tak późno, bo była remontowana. Niestety, jeden z odcinków został całkowicie wyłączony z użytku.
Kolejka Elka jest jedną z największych atrakcji Śląska. Trasa liczy 5,4 km, jej pokonanie zajmuje godzinę. Elka jest bardzo bezpieczna. W całej jej historii zdarzył się tylko jeden śmiertelny wypadek - dwa dni po otwarciu w 1967 roku. Kobieta zbyt późno wsiadła na krzesełko i spadła z peronu, który wówczas nie był zabezpieczony barierkami. Od tej pory Elka jest dokładnie sprawdzana przed każdym sezonem.
W tym roku przeglądu dokonywali fachowcy z Katedry Transportu Linowego krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Ze wstępnych ekspertyz wynikało, że trzeba tylko wzmocnić podpory kolejki. Jednak kiedy prace ruszyły, okazało się, że Elka wymaga poważniejszej renowacji. - Niestety, udało się uratować tylko dwa z trzech odcinków kolejki. Fachowcy orzekli, że dwukilometrowa trasa: Wesołe Miasteczko - Stadion Śląski jest skazana na techniczną śmierć - mówi Andrzej Stępień, kierownik kolejki. - Nic już nie można zrobić. Ten odcinek należy wyburzyć i postawić konstrukcję kolejki od nowa. Jednak koszt takiej inwestycji wynosi 15-20 mln zł.
W piątek, po remoncie, Elka ruszyła na trasie z wesołego miasteczka do planetarium. Za kilka dni zostanie uruchomiony odcinek z planetarium do Stadionu Śląskiego. Niestety, choć przejazd na jednej trasie kosztuje tylko 3 zł, zainteresowanie Elką nie było duże. W południe tylko kilka osób kupowało bilety w kasie.
Pracownicy kolejki pamiętają rok 1967, gdy wybudowana w czynie społecznym kolejka przewiozła pierwszych pasażerów. Dwa razy w roku, z okazji świąt 22 Lipca i Trybuny Robotniczej, obłożenie było tak duże, że Elka jeździła do godz. 3 nad ranem. - To już historia - mówi Cezary Dominiak, prezes WPKiW. - Od kilku lat Elka przynosi straty. Nie jest też tajemnicą, że w parku nie ma pieniędzy. Nie ma mowy, byśmy z własnych pieniędzy odbudowali Elkę.
Nazwa najsłynniejszej na Śląsku kolejki nie pochodzi od zdrobnienia kobiecego imienia. To skrót od pierwszych liter nazwy Elektryczne Linowe Koleje. - Tymczasem wiele osób myśli, że to pamiątka po jakiejś dziewczynie - śmieje się Stępień. - Od lat mówiło się, że jak chcesz się ożenić, to zabierz dziewczynę na Elkę. Młodzi mieli dla siebie całą godzinę. Mogli podziwiać piękne widoki, rozmawiać, pobyć ze sobą. Teraz, niestety, ten czas będzie znacznie krótszy - wzdycha kierownik.


Szczyt Młodzieży Trójkąta Weimarskiego
Gazeta Wyborcza, Tomasz Malkowski 28.07.2006
Sierpniowe spotkanie młodych ludzi z Niemiec, Francji i Polski będzie poruszać problemy dziedzictwa kultury przemysłowej. Młodzież zastanowi się nad swoją przyszłością w postindustrialnych regionach Europy.
Trójkąt Weimarski ma swój regionalny odpowiednik. Polską stronę reprezentuje województwo śląskie, Niemcy - Nadrenia Północna-Westfalia, natomiast Francję - Nord Pas de Calais. W tym roku odbędzie się już szósta edycja szczytu, tym razem na Śląsku. Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej jest głównym organizatorem imprezy. Potrwa ona od 20 do 26 sierpnia. W tym roku temat przewodni szczytu brzmi: Trzy regiony industrialne w procesie zmian - przyszłością młodych ludzi w Europie?.
- Postanowiliśmy zmierzyć się z zagadnieniem dziedzictwa poprzemysłowego. Wszystkie trzy regiony to obszary wysoko zurbanizowane, które borykają się z problemami restrukturyzacji przemysłu. We Francji i w Niemczech zmiany zaszły znacznie wcześniej, stąd my możemy czerpać pewne wzorce - wyjaśnia Małgorzata Jonczy, menedżerka projektu z ramienia Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej.
Każdy kraj będzie reprezentować 15-osobowa grupa młodzieży, osób mających już za sobą doświadczenie w działalności na rzecz lokalnej czy regionalnej społeczności. Właśnie kończy się rekrutacja uczestników. Młodzi ludzie zwiedzą sztandarowe osiedla robotnicze w Katowicach - Nikiszowiec i Giszowiec, ale także zabrzański Borsig czy bytomski Bobrek.
Wystawę fotografii Kopalnia Magii - Magia Kopalni będzie można zobaczyć w katowickiej Galerii Szybu Wilson. - W ramach tego wydarzenia planujemy spotkanie ze znanymi politykami regionów Trójkąta Weimarskiego oraz osobistościami związanymi z Górnym Śląskiem. Wystawa będzie otwarta dla wszystkich zainteresowanych. - dodaje Jonczy.
Szczyt Młodzieży Regionalnego Trójkąta Weimarskiego jest organizowany dzięki finansowemu wsparciu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego. (...)


Zbawiciele
Gazeta Wyborcza, Kazimierz Kutz 28.07.2006
(...) Kaczyńscy przystąpili do realizacji swojej wizji państwa historycznego na podstawie wartości patriotycznych i moralnych, wypracowanych w XIX wieku, kiedy Polacy pozbawieni byli swojej państwowości - żyli w podległości rozbiorców. Rzeczywiście, los Polski na tle normalności Europy jest oryginalny i może być źródłem wielu zacnych tradycji, ale czy akurat współczesnego patriotyzmu i tożsamości obywateli? Cóż to za duchowe diamenty w dzisiejszych czasach wyhodowane na rozbiorowych alienacjach i bohaterstwie nieudanych powstań? Historyczne plątaniny trzech zaborów mają swoje niepowtarzalne odmienności i nie da się ich ułożyć w jednolity kodeks wartości. Może jeno mit niepodległości, ale ten akurat się ziścił.
Ale historyczne tradycje wybijania się Polaków na niepodległość w ogóle nie przystają do losu Śląska! Wpychanie nam na siłę - przez osiemdziesiąt lat - obcych kompleksów jest nachalną megalomanią opartą na założeniu, że Śląsk nie ma własnego losu - historycznego i społecznego. A także klasowego. Że go nie ma, bo go nie było. To, że tak było za sanacji, okupacji czy komuny, wcale nie oznacza, że w wolnym kraju tak musi być nadal. Mamy prawo nie tylko swoją odmienność artykułować, ale i urządzać sobie świat wedle własnych doświadczeń. Dlatego rozwój samorządzenia ma na Śląsku tak wielkie znaczenie! O wiele istotniejsze niż w innych częściach Polski, bo myślenie o tradycjach w kategoriach trzech zaborów jest tradycyjnym i utrwalonym błędem. Musimy przetrawić swoją odmienność i przypominać, że Górny Śląsk wrócił do Polski z własnej wycieczki i woli własnej, a traktuje się go, jakby był jakąś fanaberią historii i idiotycznym zrządzeniem tajemnego losu.
Dlatego usiłowanie partyjnego upaństwowienia samorządów przez PiS jest na Śląsku sprawą wyjątkowo paskudną i cyniczną. Historyczno-narodowe myślenie braci Kaczyńskich w praktyce przypominać będzie dystans władzy do Ślązaków w najgorszych czasach i przywróci stary strach przed autorytarną władzą (już nie chce mi się wyliczać przed jaką) i ma na celu całkowite zablokowanie regionalnego ożywienia - jest zaplanowaną eskalacją restrykcji płynących z niedawnej ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych. Znów wojewoda z urzędu pilnował będzie polskości na Śląsku i deprecjonował przejawy autonomiczności. Jego gubernatorskie namaszczenia będzie równe tym, jakie miał przed wojną Michał Grażyński. Gdyby do tego doszło, raz jeszcze staniemy się zakwasem w organizmie niedołężnego zawodnika.
Ale tak być nie musi, choć wiedzieć trzeba, że z uchwaleniem noweli do samorządowej ordynacji wyborczej wejdziemy w czas walki o europejski model demokracji w Polsce: sytuacja będzie frontowa, zwłaszcza u nas, bo już gołym okiem widać, że polityka PiS-u na Górnym Śląsku jest ekonomicznie krwiożercza (przypominam podział funduszy europejskich) i politycznie antywolnościowa. Znów karbowy będzie stał nad naszym polem i wyznaczał granice naszej tożsamości i godności osobistej.
Dlatego trzeba szykować się do walki o odpartyjnienie samorządów gminnych, bo nad Polską zawisło niebezpieczeństwo uszczęśliwiania ludzi na siłę. Nie mają do tego prawa. Ci, co chcą nas wziąć w swoje archaiczne dyby, należą do PiS-u, Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. To fałszywy i zacofany zbiór zbawców narodu. Trzeba im będzie wkrótce wypowiedzieć wojnę. W gminach cała władza w ręce obywateli! - oto najważniejsze hasło wyborcze w najbliższych wyborach do samorządów.
Idzie o to, by wszyscy obywatele czuli się w Polsce jak u siebie. Łącznie z pniokami i krzokami na Górnym Śląsku - dopiero wtedy będzie można mówić o dumie narodowej.


Pamiątki po wynalazcy kremu Nivea
Gazeta Wyborcza, Jacek Madeja 27.07.2006
Wystawę poświęconą Oskarowi Troplowitzowi będzie można oglądać od 9 września w galerii ratuszowej. organizatorzy liczą, że ekspozycję wzbogacą sami gliwiczanie, którzy w poszukiwaniu pamiątek po rodzinie Troplowitzów przetrząsną strychy i stare kufry.
Wciąż niewiele osób wie, że recepturę słynnego dziś kremu Nivea opracował gliwiczanin Oskar Troplowitz. Jemu także zawdzięczamy pastę do zębów oraz plaster opatrunkowy.
Troplowitz w Gliwicach spędził dzieciństwo. Później wyjechał do Wrocławia, Poznania i Heidelbergu, gdzie uczył się farmacji i aptekarstwa. W 1890 roku za namową rodziny kupił zakłady Beiersdorfa w Alten pod Hamburgiem. Prawdziwą rewolucją było opracowanie pierwszego trwałego i nie psującego się kremu, dziś znanego na całym świecie jako Nivea. Ten wynalazek sprawił, że zakłady Beiersdorf szybko stały się jednym z największych potentatów w branży kosmetycznej.
Od opracowania magicznej receptury upłynęło 95 lat. Postać sławnego gliwiczanina chce przypomnieć samorząd miejski, organizując wystawę Oscar Troplowitz, 95 lat kremu Nivea, Gliwice - Hamburg - Poznań.
- To wspólne przedsięwzięcie z firmą Beiersdorf z Hamburga i Poznania. Ekspozycja będzie miała dwie części. Bohaterem pierwszej będą Troplowitz i jego rodzina. Druga będzie poświęcona jego najbardziej znanemu wynalazkowi, kremowi Nivea - opowiada Sylwia Banaszewska, naczelniczka wydziału kultury, sportu i promocji miasta w gliwickim magistracie.
Na wystawie będzie można zobaczyć drzewo genealogiczne oraz dokumenty rodzinne Troplowitzów. Będą także nieśmiertelne biało-granatowe opakowania kremu z różnych okresów, plakaty reklamowe, a nawet pierwsze filmowe spoty, które reklamowały Niveę już w latach 20. ubiegłego stulecia.
Osobna grupa pamiątek będzie związana z pierwszą polską filią firmy Beiersdorf, która działała w latach 1924-1929 w Katowicach. Dopiero później przeniosła się do Poznania, gdzie Nivea produkowana jest do dziś.
- Liczymy także na wsparcie mieszkańców. Być może dysponują jakimiś pamiątkami związanymi z Troplowitzami lub katowicką filią fabryki i mogą je wypożyczyć na czas trwania wystawy - mówi Banaszewska.
O tym, że Troplowitz nie zapomniał o swoim rodzinnym mieście, świadczył pomnik, który ufundował. Rzeźba przedstawiająca robotnika z młotem miała być alegorią górnośląskiego przemysłu. Aż do zakończenia wojny stała na dzisiejszym pl. Piłsudskiego. Dziś jedyną zachowaną w mieście pamiątką po Troplowitzach jest grobowiec rodzinny na jednym z kirkutów.


Tragedia w rudzkiej kopalni Pokój
Gazeta Wyborcza, Tomasz Głogowski 27.07.2006
Trzej górnicy zginęli w czwartek w kopalni Pokój w Rudzie Śląskiej. Trwają poszukiwania czwartego górnika, zasypanego 790 metrów pod ziemią. Jak twierdzą ratownicy, akcja może potrwać kilka dni.
Około północy w środę 20 górników zjechało 790 metrów pod ziemię, by wyczyścić sprzęt i naoliwić kombajny przed poranną zmianą. O godz. 2.08 doszło do wstrząsu i tąpnięcia. Ponadstusześćdziesięciometrowy chodnik zawalił się w mgnieniu oka. Stalowe podpory łamały się jak zapałki, pękły rury doprowadzające powietrze i wodę. 16 górnikom w ostatniej chwili udało się uciec, czterej - trzej ślusarze i elektryk - zostali pod ziemią.
Błyskawicznie rozpoczęła się akcja ratunkowa. Po kilku godzinach, ok. godz. 5.30, ratownicy dotarli to trzech zasypanych górników. Leżeli ok. 80 metrów od ściany wydobywczej. Okazało się, że nie żyją. Ciało pierwszego 39-letniego Jarosława Kopy w południe wydobyto na powierzchnię. Dwóch pozostałych dopiero kilka godzin później: 34-letniego Rafała Weise i 38-letniego Mariusza Goniwiechę.
Przez cały czas trwają poszukiwania czwartego, zaginionego górnika. Dopiero wieczorem ratownicy zaczęli odbierać sygnał z jego nadajnika w hełmie. Był 8-12 m od nich. Pracują w koszmarnych warunkach. Wstrząs był tak silny, że podłoga chodnika zrównała się z sufitem i częściowo zniszczona została wentylacja. Ratownicy muszą odkopywać zawalony chodnik rękami, w rejon wypadku nie można sprowadzić ciężkiego sprzętu. - Budujemy rurociąg, którym będziemy doprowadzać powietrze na dół. To może przyspieszyć akcję - mówi Zenon Kubista, rzecznik kopalni.
Do wieczora ratownikom udało się odkopać ok. 40 ze 160 metrów zawalonego chodnika. - Przez cały czas wierzymy, że zasypany górnik żyje, bo może udało się mu schronić w jakiejś szczelinie. Akcja ratunkowa może jednak potrwać kilka dni - mówi Zbigniew Madej, rzecznik Kompanii Węglowej, w skład której wchodzi kopalnia Pokój.
Pod bramą kopalni czekał kilkunastoletni syn górnika. - Ktoś z kopalni zadzwonił do mamy do pracy. Wróciła do domu i powiedziała, że tatę zasypało. Kazałem jej zostać przy telefonie, a sam tu przyjechałem. Próbowałem się czegoś dowiedzieć, byłem u dyrektora. Wiem tylko, że do taty jeszcze nie dotarli, że trzeba mieć nadzieję. Ale ja nie mogę w to uwierzyć. Miał 15 miesięcy do emerytury - mówił przez łzy chłopak.
Wczorajszy wstrząs miał ogromną siłę, był odczuwalny nawet na powierzchni. - Był tak silny, że obudziłem się w nocy, a mieszkam jakieś dwa kilometry od kopalni. Sąsiadom pospadały szklanki na podłogę - wyjaśnia Kubista.
Górnicy, z którymi w czwartek rozmawialiśmy, twierdzą, że tydzień temu, w tym samym chodniku też doszło do tąpnięcia. Nikomu nic się nie stało. - Miałem dużo szczęścia, bo z dołu wyjechałem wcześniej. Znałem tych, którzy zginęli, to byli moi koledzy - mówi wstrząśnięty Bogdan Zakrzewski, górnik, który od 23 lat pracuje w kopalni Pokój.
Przed godz. 13 zjawił się w kopalni Zbigniew Nowak, górnik z sąsiedniej kopalni Halemba, do którego w lutym ratownicy dotarli po 111 godzinach nieprzerwanej akcji. Przyszedł z żoną i córką. Przynieśli bukiet kwiatów i znicz, który chcieli zapalić przed szybem, w którym doszło do tragedii. - Strażnik nas nie wpuścił, ale obiecał, że potem położy tam kwiaty. Jutro przyjdziemy się tu pomodlić - mówi Marlena Nowak i wyciera oczy chusteczką. - Boże, czuję dokładnie ten sam ból co wtedy, kiedy dowiedziałam się, że mój mąż jest zasypany. Taka tragedia...
Nowakowie nie słyszeli tąpnięcia. Pani Marlena: - I dobrze, bo mąż każdy wstrząs bardzo przeżywa. Potem cały dzień chodzi zdenerwowany.
Nowak był rano na rehabilitacji w szpitalu. Kiedy w radiu usłyszał o wypadku, odżyły wszystkie wspomnienia. - Aż się we mnie zagotowało. Nie mogłem się na niczym skupić - opowiada. - Dopóki ratownicy nie dotarli do czwartego górnika, trzeba wierzyć, że żyje. Wiem, że jego rodzinie jest teraz bardzo ciężko, ale nie wolno wpadać w panikę. Ja to przeżyłem. Najbliżsi nie mogą się poddawać.
Prezes Wyższego Urzędu Górniczego Wojciech Bradecki powołał specjalną komisję do zbadania przyczyn i okoliczności wypadku.
W tym roku w śląskich kopalniach zginęło już 12 górników, a w całym polskim górnictwie - 15.


Wielki głaz w Chudowie
Gazeta Wyborcza, judy 26.07.2006
Przed zamkiem w Chudowie stanął wczoraj wielki głaz narzutowy, który trafił na Śląsk z Gór Skandynawskich co najmniej 20 tys. lat temu, w czasie ostatniego zlodowacenia.
Granitowy kamień ważący 18,5 tony odkopano podczas prac przy budowie autostrady między Taciszowem i Kleszczowem w gminie Rudziniec. Kiedy na miejsce przyjechał wczoraj specjalny dźwig (jedyny taki w regionie) i podniósł, a potem opuścił głaz, widać było, że ziemia pod jego ciężarem staje się miękka niczym plastelina. Załadunek i przewóz skały trwał kilka godzin. Teraz Fundacja Zamek Chudów chce poddać głaz szczegółowym badaniom. Na ich podstawie będzie można stwierdzić nie tylko, kiedy dokładnie trafił z lodowcem na śląską ziemię, ale i z jakiego pasma Gór Skandynawskich pochodzi.


Samotnia, perła Karkonoszy
Gazeta Wyborcza, Andrzej Pawluszek 24.07.2006
Cały Dolny Śląsk, każdy jego cal, obfituje w wyjątkowo piękne i urokliwe miejsca. Jednak moje serce na zawsze pozostanie w Karkonoszach, w perle górskich schronisk, w Samotni. To właśnie w tym miejscu odnajdywałem spokój i wyciszenie w różnych ciężkich chwilach, kryzysach, na zakrętach życia. Nawet dziś, gdy obowiązki wypełniają szczelnie każdą niedzielę i święto, potrafię w środku nocy wsiąść w samochód i gnać z Wrocławia w Karkonosze, do Samotni, żeby naładować akumulatory.
Drewniana chałupa leży na brzegu Małego Stawu, przy niebieskim szlaku z Karpacza na Śnieżkę. Biegnie on przez świątynię Wang, Starą Polanę, Domek Myśliwski, Samotnię właśnie, Strzechę Akademicką, Przełęcz pod Śnieżką i Dom Śląski. Schronisko, choć położone w cichym i spokojnym zakątku, przez cały rok rozbrzmiewa gwarem, śmiechem, dźwiękiem gitar i rozstrojonego pianina.
Kto chce, może zawsze przy nim zasiąść i krzepiąc ciało herbatą z prądem, grać i śpiewać, choćby i do białego rana, sławiąc piękno gór. Do Samotni warto się wybrać praktycznie każdego dnia w roku. W lecie, kiedy w przysadzistych ścianach szukamy schronienia przed lejącym się z nieba żarem, czy w środku zimy, gdy za oknami szaleje śnieżna zadymka.
Wielu odwiedza to miejsce, żeby sprawdzić się w narciarskim Pucharze Samotni im. Waldemara Siemaszki. To jedyna okazja, by zjechać Żlebem Slalomowym, który tylko w ten jeden dzień w roku jest otwarty dla narciarzy i snowboardzistów. Każdy, kto nie wypadnie z tej trudnej trasy i szczęśliwie dotrze do mety, zostanie uhonorowany, a jego nazwisko na zawsze będzie widnieć w gablocie schroniska. Nie można też nie dać się porwać Lawinie - międzynarodowemu marszobiegowi ze Śnieżki do Samotni. Co roku w tej wyjątkowej imprezie udział bierze coraz więcej osób, a zbiec z Lawiną w tym roku będzie można 23 września.
Samotnię, jak i inne zakątki Karkonoszy poznałem jeszcze jako mały chłopiec, dzięki mojemu nieżyjącemu już ojcu, przewodnikowi górskiemu. Śnieżne Kotły, Śnieżka, Sowia Dolina, wszystkie te miejsca zachwyciły mnie swoim urokiem, ale w tym górskim schronisku jest coś takiego, że podstępnie wkrada się do serca, opanowuje duszę i już więcej nie chce ich opuścić. Z pewnością jest to też zasługa wspaniałych Pań, gospodyń tego miejsca, Sylwii i Magdy Siemaszko. Ich wyjątkowe ciepło, serdeczność i gościnność sprawiają, że w Samotni każdy, nawet ten, kto staje w jej progach po raz pierwszy, czuję się jak w domu.


Cieszynianka ma już swoje muzeum
Gazeta Wyborcza, mac 25.07.2006
Każdy turysta przyjeżdżający do Cieszyna, bez problemu zapozna się ze słynnym kwitnącym symbolem miasta. Powstaje tu ekomuzeum cieszynianki wiosennej.
Według legendy pochodzący z Cieszyna żołnierz, ranny podczas wojny trzydziestoletniej, poprosił swoją ukochaną, żeby na jego grobie wysypała woreczek ojczystej ziemi. Gdy ta spełniła jego życzenie, na mogile zakwitły tajemnicze kwiaty o pięknych, bladozielonych płatkach. To cieszynianka wiosenna, bardzo rzadki kwiat, który nad Olzę dotarł z Alp i stał się symbolem miasta. W Cieszynie można kupić o niej bajki, gry, puzzle, a nawet biżuterię z jej wizerunkiem. Co roku najbardziej zasłużeni dla Śląska Cieszyńskiego otrzymują Laury Cieszynianki.
Legendarny kwiat rośnie w dwóch rezerwatach: Laskach Miejskich nad Olzą oraz Puńcówką. - Znajdują się one na obrzeżach miasta, dlatego postanowiliśmy w samym centrum stworzyć ekomuzeum cieszynianki wiosennej. Tutaj każdy dotrze bardzo łatwo i pozna nasz symbol - tłumaczy Bogdan Ficek, burmistrz Cieszyna.
Ekomuzeum powstało na niezagospodarowanym wcześniej skwerze przy pl. Wolności. W jego centralnym punkcie wybrukowano mozaikę w kształcie kwiatu. Wokół są nowe ławeczki, alejki i klomby z zielenią. Najważniejsze, czyli same kwiaty, pojawią się we wrześniu, ponieważ wtedy powinno się sadzić cieszyniankę. W ekomuzeum pojawi się też specjalna tablica informacyjna o tej miejskiej atrakcji.
- Będziemy też zachęcać mieszkańców, żeby w swoich przydomowych ogródkach masowo sadzili cieszyniankę. Wtedy stanie się bardzo powszechna w naszym mieście - dodaje Ficek.


Zbyt dużo ozonu nad Śląskiem
Dziennik Zachodni, para 27.07.2006
Przekroczenie dopuszczalnego poziomu ozonu wystąpiło w kilku miastach aglomeracji śląskiej. Ten niebieski gaz, który tworzy filtr ochraniający ziemię przed promieniowaniem słonecznym, w większych stężeniach bywa niebezpieczny dla ludzi i zwierząt. Dlatego wojewoda śląski po konsultacji ze specjalistami medycyny, meteorologii i ochrony środowiska zaapelował do mieszkańców aglomeracji o ograniczenie ruchu samochodowego i dłuższego przebywania na słońcu, zwłaszcza w pobliżu ruchliwych ulic.
Wzrost zawartości ozonu w powietrzu, którym oddychamy, to wynik długotrwałych upałów i obecność w powietrzu substancji sprzyjających tworzeniu się ozonu, takich jak tlenki azotu, tlenek węgla i węglowodory. Jego nadmiar może się niekorzystnie odbić na samopoczuciu ludzi.
Grupami najbardziej narażonymi na drażniące działanie ozonu są osoby z przewlekłymi chorobami układu oddechowego, takimi jak astma oskrzelowa, przewlekłe zapalenie oskrzeli czy rozedma płuc, osoby z niewydolnością układu krążenia - w szczególności osoby starsze i dzieci. Także ludzie wykonujący znaczny wysiłek fizyczny na wolnym powietrzu (np. ciężka praca fizyczna, intensywny trening sportowy).
Lokalnie sytuację mogą poprawić deszcze i burze.


Gliwiczanie.pl ratują kawałek historii Śląska
Gazeta Wyborcza, Tomasz Malkowski 23.07.2006
Prawie 200-letni cmentarz hutniczy w Gliwicach jeszcze niedawno był ruiną. Uratowała go grupa zapaleńców z forum gazeta.pl.
Dawny cmentarz hutniczy to kawałek historii nie tylko gliwickiej dzielnicy hutniczej, ale i całego przemysłu górnośląskiego. Spoczywa tu John Baildon, którego zasługi dla rozwoju hutnictwa są niepodważalne. Jest też tu grób Theodora Kalidego, największego artysty, który pracował dla Królewskiej Odlewni Żeliwa (dzisiejszy GZUT). Przez ostatnie dziesięciolecia cmentarz popadał w ruinę.
- Pierwszy raz pojawiłam się tu w 2002 roku i byłam przerażona jego stanem. Nie godzi się przecież, by tak wyglądało jedno z ważniejszych miejsc w mieście - opowiada Małgorzata Malanowicz, pomysłodawczyni ratowania zabytkowej nekropolii. Zebrała wspaniałą ekipę, która wcześniej poznała się na internetowym forum Gazety. Wszyscy byli zakręceni na punkcie historii Gliwic i chcieli zrobić coś pożytecznego. Założyli stronę www.gliwiczanie.pl, a w sierpniu 2002 roku po raz pierwszy pojawili się na cmentarzu. To był jednak dopiero początek. W kwietniu 2004 roku zarejestrowali się jako Stowarzyszenie Gliwickie Metamorfozy. W każdą sobotę spotykają się na cmentarzu, gdzie pracują przy jego odrestaurowaniu.
- Nie był to cmentarz wyznaniowy, ale zakładowy, hutniczy. Dlatego figury na większości płyt nagrobnych, a także płotki czy łańcuchy były wykonane z żeliwa. Te urokliwe elementy stały się przyczyną zguby cmentarza. W większości padły ofiarą złomiarzy - opowiada Malanowicz.
Dewastacji dopuściły się w latach 50. zeszłego wieku władze komunistyczne. Z ich nakazu skuto większość napisów niemieckich z kamiennych płyt. Dlatego tak trudno dziś odszyfrować, kto spoczywa w danym miejscu. Członkowie stowarzyszenia prowadzą iście detektywistyczne dochodzenia. W archiwalnych gazetach wertują nekrologi, porównują stare fotografie ze stanem obecnym.
Przyroda uchroniła część zabytkowych grobów, które obrosły grubą warstwą dzikiego bluszczu. - Metr po metrze przekopujemy ziemię, odnajdujemy fragmenty tablic, odtwarzamy ścieżki. Musimy wyrywać bluszcz, ale zaraz potem sadzimy go na nowo. Nie chcemy, by cmentarz stracił swoją tajemniczą aurę - mówi Malanowicz.
Na cmentarzu spotykam Leszka Szyntera, elektryka z kopalni Sośnica. - Zbieram stare fragmenty płyt nagrobnych, potem w domu je sklejam. Sam musiałem nauczyć się kamieniarstwa. Ciągle znajduję coś pięknego, np. kawał pięknej figury anioła, wykonanej z alabastru - mówi Szynter.
Gliwiccy urzędnicy latami tłumaczyli, że nie mają pieniędzy na remont. Niedawno jednak postanowili pomóc stowarzyszeniu i zdecydowali o postawieniu nowego, kamiennego ogrodzenia. Jego projekt wykonała społecznie Malanowicz, z zawodu architekt. Dodatkowo na cmentarzu pojawiły się dwie latarnie, a wkrótce zamontowane zostaną kamery. - Być może wtedy oryginalne elementy żeliwne będą mogły wrócić na swe miejsce. Na razie trzymamy je w domach. Marzy nam się jeszcze, żeby tylna brama przypominała dawną kaplicę pogrzebową z kolumnadą. Mamy ją na archiwalnych zdjęciach - mówi Malanowicz.
Stowarzyszenie tworzy bardzo różnorodną wiekowo i zawodowo grupę. W sobotnim upale pracowało młode małżeństwo, Anna i Marek Kołodziejowie. - Jesteśmy z Gliwic, więc możliwość zrobienia czegoś pożytecznego dla rodzinnego miasta jest dla nas wielką frajdą. W stowarzyszeniu działamy od początku tego sezonu - mówi Marek, tegoroczny absolwent Politechniki Śląskiej.
Członkom stowarzyszenia udało się odnowić z własnych pieniędzy kilka nagrobków, m.in. Kalidego i Gerarda Peschkego, głównego inspektora huty. Pieniądze pochodziły ze sprzedaży przewodnika po Gliwicach, który stworzyli w czasie swoich licznych wędrówek po mieście. Wydali go na płycie CD, bo żadna książka nie pomieściłaby 500 zdjęć. Właśnie pracują nad kolejnym przewodnikiem, tym razem po okolicach Gliwic. Za zarobione pieniądze chcą odnowić kolejne nagrobki. - Marzę, żeby powstało tu miejsce pamięci, bo jak na cmentarz jest za mało nagrobków. Tutaj można poznać historię miasta poprzez historię ludzi mieszkających i tworzących na tej ziemi. Mógłby to być rodzaj lapidarium, bo często znajdujemy nagrobki na polach czy u kamieniarzy - mówi Malanowicz.


Powstaje Śląska Biblioteka Cyfrowa
Gazeta Wyborcza, kapi 23.07.2006
Pierwszych dwadzieścia starodruków można już obejrzeć w internecie. Codziennie na stronie Śląskiej Biblioteki Cyfrowej będą przybywać kolejne woluminy.
Uniwersytet Śląski i Biblioteka Śląska wspólnie przygotowują projekt pod nazwą Śląska Biblioteka Cyfrowa. Wczoraj podpisali porozumienie o wspólnej pracy nad tym przedsięwzięciem. - Chcemy, żeby każdy miał dostęp do cennych zbiorów, które nie zawsze możemy wypożyczać. Niektóre woluminy są w stanie rozpadu. Cyfrowa biblioteka jest również szansą dla zbiorów dziewiętnastowiecznych, które być może za kilka lat będziemy oglądać wyłącznie w internecie - mówi prof. Jan Malicki, dyrektor Biblioteki Śląskiej.
Pierwsze starodruki należą do najczęściej oglądanych przez czytelników. Wśród nich są: Ilustrowany przewodnik po województwie śląskim z 1924 roku, Katedra Śląska wydana w 1927 roku oraz Księga adresowa miasta Wielkich Katowic 1935/36.
Dyrektorzy bibliotek zapewniają, że w najbliższych latach w ŚBC powinno się znaleźć ok. 100 tys. tytułów Biblioteki Śląskiej i 150 tys. należących do biblioteki uniwersyteckiej. - Każdy będzie mógł usiąść przed komputerem i samodzielnie przestudiować wybraną książkę. Znamy prawo autorskie, dlatego w sieci znajdą się wyłącznie starodruki - dodaje prof. Dariusz Pawelec, dyrektor biblioteki uniwersyteckiej.
Władze uczelni nie chcą na razie mówić o kosztach projektu. Liczą natomiast na pieniądze z funduszy unijnych i współpracę innych śląskich uczelni, z którymi prof. Janusz Janeczek, rektor UŚ, spotka się w najbliższym czasie.
Adres internetowy Śląskiej Biblioteki Cyfrowej -


Stadion Śląski świętuje 50. urodziny
Gazeta Wyborcza, mab, pacz 21.07.2006
Najsławniejszy stadion w Polsce obchodzi jubileusz: został uroczyście otwarty 22 lipca 1956 r. Z tej okazji odbędzie się w sobotę festyn urodzinowy. Impreza potrwa od godz. 15 do 22 przy bramie nr 4. Gośćmi uroczystości będą m.in.: piłkarze - Jan Liberda, Stanisław Oślizło, Andrzej Szarmach i Henryk Wieczorek oraz żużlowiec Jerzy Szczakiel, który na Śląskim zdobył mistrzostwo świata. Zaplanowano także pokazy policjantów z wydziału prewencji śląskiej policji oraz pokazy ratownictwa medycznego. Odbędzie się również rewia mody sportowej z prezentacją koszulek piłkarskich oraz pokazy nowoczesnych fryzur. Podczas sobotniej imprezy wystąpią zespoły: m.in. Częstochowa Pipes and Drums, Kindla i Wesołe Trio oraz cheerleaderki Atria. Imprezę zamknie pokaz sztucznych ogni. Na festynie kibice będą mieli możliwość skompletowania kolekcji pocztówek ze słynnymi meczami na Śląskim, które w ostatnich tygodniach dołączaliśmy do Gazety.
Szkoda tylko, że na tak piękny jubileusz nie udało się zorganizować meczu piłkarskiego. Wiadomo, że trudno byłoby ściągnąć atrakcyjnego rywala z zagranicy, ale śląski kibic chętnie zobaczyłby choćby spotkanie Górnika Zabrze z Ruchem Chorzów - drużyn, które wielokrotnie rywalizowały ze sobą właśnie na tym stadionie. Szkoda tym bardziej, że wielkie derby Śląska ostatni raz odbyły się dość dawno, bo w marcu 2003 roku.


Zawjyrajóm Silesia!
Gazeta Wyborcza, Tomasz Głogowski, Piotr Purzyński 20.07.2006
Kopalnia Silesia, połączona niedawno z kopalnią Brzeszcze, ma do 2008 roku przejść w stan uśpienia, co w praktyce oznacza wstrzymanie wydobycia. W czwartek załoga rozpoczęła pikietę w obronie zakładu.
Górnicy z kopalni Silesia pilnują na zmianę kombajnuKompania Węglowa, największa górnicza firma w Europie, w styczniu zeszłego roku zdecydowała o połączeniu dwóch kopalń: Silesia w Czechowicach-Dziedzicach i Brzeszcze w Brzeszczach. Choć formalnie powstał jeden zakład KWK Brzeszcze-Silesia, to w rzeczywistości nadal fedrują obydwie kopalnie, oddalone od siebie o 25 km. Nie dość, że nie są połączone podziemnymi chodnikami, to znajdują się nawet w dwóch różnych województwach: Brzeszcze w małopolskim, Silesia w śląskim.
O połączeniu kopalń zdecydowały względy ekonomiczne. Kompania tłumaczyła, że silniejsza kopalnia Brzeszcze pociągnie za sobą mniejszą Silesię.
Tak się jednak nie stało. Kilka dni temu dyrekcja kopalni Brzeszcze-Silesia zdecydowała się na wycofanie z Silesii dwóch kombajnów chodnikowych i przerwanie robót związanych z przygotowaniem ścian do wydobycia. Górników poinformowano, że do 2008 roku nastąpi uśpienie zakładu, co w praktyce oznacza likwidację.
Wczoraj związkowcy rozpoczęli pikietę. Dyżurują przy jednym wydobytym już na powierzchnię kombajnie. Zapowiadają, że nie pozwolą, by został wywieziony z zakładu. - Gdy doszło do połączenia kopalń, podpisaliśmy z zarządem Kompanii porozumienie, że Silesia będzie fedrować co najmniej do 2010 roku. Nie pozwolimy się teraz oszukać, bo mamy drugie co do wielkości zasoby węgla w Kompanii - mówi Mariola Miodońska, szefowa kopalnianego Związku Zawodowego Górników w Polsce.
Kompania Węglowa nie chce oficjalnie komentować sprawy. Gdyby doszło do wstrzymania wydobycia w Silesii, byłaby to pierwsza od lat likwidacja kopalni na Śląsku. Na poniedziałek zapowiedziano spotkanie zarządu koncernu z załogą. - Ludziom nie grozi utrata miejsc pracy - zapewnia Zbigniew Madej, rzecznik Kompanii.
Nieoficjalnie wiadomo jednak, że Silesia przynosi duże straty, większe, niż zakładano. Do każdej wydobytej tony trzeba dopłacać po kilkanaście złotych. - Skoro nikt nie zerwał porozumienia, to kopalnia powinna fedrować co najmniej do 2010 roku - uważa z kolei Dominik Kolorz, szef górniczej Solidarności, który wysłał pismo do nowego prezesa Kompanii z prośbą o spotkanie.
Kolorz krytykuje decyzję o łączeniu kopalń. Do tej pory - oprócz Brzeszcz i Silesii - Kompania połączyła dwie bytomskie kopalnie: Bobrek z Centrum w Bytomiu oraz Annę w Pszowie z Rydułtowami w Rydułtowach i Sośnicę w Gliwicach z Makoszowami w Zabrzu. - Udało się tylko połączenie Bobrka z Centrum. Pozostałe kopalnie mają straty, a te słabsze ciągną w dół te mocniejsze - przyznaje Kolorz.
Ewentualna decyzja o zamknięciu Silesii wyszłaby naprzeciw oczekiwaniom Ministerstwa Gospodarki, które także krytykowało łączenie jako sztukę dla sztuki. - Poza pieczątką wszystko funkcjonuje po staremu, łącznie z nadmiarem zatrudnienia na powierzchni - mówił niedawno Paweł Poncyljusz, wiceminister gospodarki.


Mandat od niemieckiej Ślązaczki?
Gazeta Wyborcza, Marcin Pietraszewski 19.07.2006
Do pracy przyjeżdża na motorze, z przełożonymi rozmawia cudowną śląską gwarą, a po korytarzu paraduje w niemieckim mundurze. Policjantka z Kolonii rozpoczęła praktyki w katowickiej komendzie.
Szesnaście lat temu Małgosia Szafarczyk, uczennica pierwszej klasy, wyjechała z rodzinnych Żor do Niemiec. Kilka dni temu jako Margarethe Schaffartzik wróciła na Śląsk. W mundurze niemieckiej policji rozpoczęła praktyki w katowickiej komendzie wojewódzkiej.
- Mogłam wybrać dowolne miasto w Europie, ale nie wahałam się ani chwili. Przecież w Orzeszu i Włoszczowej mam dwie babcie - przyznaje Margarethe, tegoroczna absolwentka szkoły policji w Kolonii.
24-latka o blond włosach przyciąga uwagę śląskich funkcjonariuszy. I to nie tylko innym mundurem. Do komendy przyjeżdża bowiem na... motorze. Pożyczony od ojca żółtopiaskowy chopper Yamaha rzuca się w oczy na parkingu komendy. W Niemczech policjantka zostawiła ścigacz. - Lubię szybką jazdę, ale zgodnie z przepisami - podkreśla Margarethe, która po polsku mówi w cudownej śląskiej gwarze.
Niemiecka policjantka w Katowicach pozna pracę kolegów z drogówki, potem z wydziału komunikacji społecznej, a ostatni tydzień praktyki spędzi wśród dochodzeniowców. Nie może jednak nikogo zatrzymywać i karać mandatem. - Na patrole wyjeżdżam wyłącznie jako obserwator - mówi dziewczyna. Pytana, co jej się najbardziej nie podoba w Polsce, przyznaje, że irytuje ją zachowanie kierowców, którzy za kierownicą są bardzo agresywni i niekulturalni.
Margarethe uwielbia sport. Jeździ na rolkach i nartach oraz gra w koszykówkę. Jej prawdziwą pasją jest jednak piłka nożna. Miłością do futbolu zaraziła się jeszcze w Polsce, gdzie jako sześciolatka kopała piłkę na podwórku. Po wyjeździe do Niemiec zapisała się do sekcji piłkarskiej, obecnie gra w niemieckiej drużynie FC Frenderberg 09. Jest napastnikiem, w ubiegłorocznym sezonie strzeliła pięć bramek.
W czasie mundialu kibicowała drużynie Jürgena Klinsmanna. Nawet w meczu z biało-czerwonymi. - Niemcy byli moimi faworytami do złota - przyznaje Margarethe.
Po zakończeniu praktyki i powrocie do kraju dostanie stopień komisarza i będzie pracowała w prewencji. Na początek dostanie 1,8 tys. euro pensji. - Nic tylko jej pozazdrościć - wzdychają śląscy policjanci, którzy po dziesięciu latach pracy zarabiają niewiele ponad 2 tys. zł.


Górnośląskie winnice?
Gazeta Wyborcza, M. Goślińska, A. Wróbel 19.07.2006
Gorzyce chcą przyciągnąć turystów winem. Projekt wspiera Unia Europejska.
- Gmina rolnicza, klimat łagodny, nasłonecznione pola na południowo-zachodnich zboczach. Mamy odpowiednie warunki do uprawy winorośli - mówi Justyna Markiewicz, kierownik referatu rolnictwa w gorzyckim Urzędzie Gminy. - A źródła historyczne podają, że kiedyś w Gorzycach rozwijało się winiarstwo - dodaje.
Do dziś winorośl pnie się w przydomowych ogródkach. U Stanisława Blokesza w Turzy Śląskiej od 40 lat. 12 krzaków rodzi owoc na 60-litrowych butelek rocznie. Blokesz, ślusarz na emeryturze, pędzi wino w komórce. - To hobby męża - mówi Maria Blokesz.
Urzędnicy postanowili połączyć przyjemne z pożytecznym. Wspólnie z czeskim stowarzyszeniem Quantum z Ostrawy stworzyli projekt Winnice na Górnym Śląsku i dostali dofinansowanie z Unii.
Na początku czerwca Roman Myśliwiec, prezes Polskiego Instytutu Winorośli i Win, przeprowadził dwudniowe szkolenie z uprawy i pielęgnacji. Zgłosiło się 150 chętnych. Głównie emeryci, każdy ma kawałek gruntu. We wrześniu pojadą na Morawy zobaczyć, jak to wygląda w praktyce. Zwiedzą winiarskie gospodarstwa i zakłady przetwórstwa oraz małe lokale gastronomiczne, w których podaje się wino.
Blokesz stawia swoje wyroby na rodzinnych uroczystościach i rozdaje sąsiadom. Nie sprzedaje. - Nie wolno - tłumaczy Markiewicz.
- Do konsumpcji podawać można - mówi. Ma wizję, że w gminie powstaną gospodarstwa agroturystyczne z domowym winem w menu. Winnice przyciągną do Gorzyc turystów.
- Szampanii tu nie będzie, nie ma co się oszukiwać - ucina Józef Burszyk, który w Bełsznicy prowadzi restaurację z daniami regionalnymi. Ale już przymierza się do ekspertyzy gleby i może jesienią zasadzi pierwsze krzaki winogron. - Szkolenie otworzyło mi oczy. Czechom się udało, to i my mamy szansę.
Założenie 10-arowej plantacji kosztuje od 4 do 7 tys. zł. Taka szacunkowa kwota padła na szkoleniu. Blokesz się nie wystraszył, nawóz ma za darmo od kur. - Najlepszy, bo nie trzeba dodawać wapnia - mówi. Bardziej go przeraża koszt produkcji wina. Na jedną butelkę trzeba wydać 6 zł. Na korkach i etykietach da się zaoszczędzić, ale jedna pozycja jest niepodważalna: akcyza. Złotówka od butelki.
Markiewicz przyznaje, że podatek zniechęca domowych producentów. - Mogą się starać o dopłaty z Unii - pociesza.
Zniechęcają również przepisy, którymi obwarowana jest sprzedaż wina. Coroczne zgłoszenia, rejestry, kontrole, w dodatku jeszcze nieokreślone w szczegółach. Mają być wyjaśnione w broszurce, której wydanie jest ostatnim punktem projektu polsko-czeskiego.
Bronisław Cykowski, który uprawia winorośl w Olzie, nie przekonał się. - Może to by się udało w innym regionie Polski. Bo jak tu nauczyć górników wino pić?


Dzieło o Śląsku kupione na aukcji
Gazeta Wyborcza, Alicja Jarosz 19.07.2006
Muzeum w Gliwicach wzbogaciło swoją kolekcję o wydane pod koniec XIX w. dzieło Franza Schrollera Śląsk. Opisanie śląskich krain. To jeden z nielicznych egzemplarzy tej książki, które znajdują się w naszych zbiorach.
Wydane w latach 1885-1888 i napisane po niemiecku trzytomowe dzieło zostało wystawione na aukcji antykwarycznej w Warszawie. Nie było tanie. Leszek Jodliński, dyrektor muzeum w Gliwicach, pytany o cenę, mówi ogólnikowo: kilka tysięcy. Zdaniem znawców - było warto. W Polsce posiadaniem tej książki w swoich zbiorach mogą pochwalić się tylko nieliczne biblioteki - Śląska w Katowicach oraz uniwersyteckie w Poznaniu i we Wrocławiu.
- Już od dłuższego czasu staraliśmy się o tę księgę. Szukaliśmy jej nawet w niemieckich antykwariatach, jednak tamtejsze ceny były dla nas za wysokie - mówi Jodliński.
Mieszkańców Górnego Śląska najbardziej zainteresuje tom trzeci. Znajdują się w nim informacje dotyczące m.in. Gliwic, Bytomia, Chorzowa, Mikołowa, Tarnowskich Gór - rozwoju hut i kopalń. Uzupełnieniem tekstu są liczne drzeworyty i staloryty stanowiące świetną ilustrację ikonograficzną. Dzięki nim możemy zobaczyć, jak bardzo zmieniło się oblicze naszego regionu. Szczególnie cenne są grafiki pokazujące zburzony po II wojnie światowej pałac w Świerklańcu. Schroller opisywał też życie mieszkańców. Wiele miejsca poświęcił zwyczajom, obrzędom i strojom. Możemy dowiedzieć się także, jakimi językami posługiwali się mieszkańcy Śląska. Stanowi również świetny materiał dla architektów. Bowiem obok tekstów o budownictwie znajdziemy tam grafiki przedstawiające ówczesne zabudowania.
Księgozbiór zostanie umieszczony w zbiorach specjalnych. Będzie udostępniany wyłącznie do celów badawczych. Jednak wszyscy zainteresowani będą mogli zobaczyć go podczas IV Gliwickich Dni Dziedzictwa Kulturowego, które zaplanowano na wrzesień.


Złoty ratownik z Zabrza
Gazeta Wyborcza, Jacek Madeja 18.07.2006
Aż cztery medale i rekord świata przywiózł z 27. Światowych Igrzysk Medyków 23-letni Bartłomiej Bober. Jego pasją oprócz pływania jest ratownictwo medyczne.
Bartek długo mógłby wyliczać tytuły i medale, które wywalczył na basenie. Wygrywał jako ratownik wodny, student i amator. Jednak, jak sam przyznaje, najbardziej prestiżowe laury zdobył na tegorocznych igrzyskach dla pracowników służby zdrowia. Zawody były rozgrywane od 1 do 8 lipca w toskańskim uzdrowisku Montecatini Terme. - To była twarda sportowa rywalizacja, a nie spotkanie towarzyskie. Wielu startujących to profesjonalni zawodnicy, np. narodowa kadra Algierii to w większości pływający lekarze - opowiada Bober.
W olimpiadzie medyków mogą wystartować wszyscy, którzy są związani ze służbą zdrowia: lekarze, pielęgniarki, farmaceuci, ratownicy medyczni oraz studenci kierunków medycznych. Trzeba jednak legitymować się najlepszymi wynikami. Pieniądze na wyjazd przekazały Bartkowi prywatne firmy oraz Śląska Akademia Medyczna. - Jestem absolwentem i studentem, ale wybrałem kategorię seniorską, bo tam startują najlepsi, a dla mnie najważniejsza jest rywalizacja - mówi Bober.
W Toskanii zabrzanin wszystkie wyścigi kończył na podium. Wywalczył srebrny medal na 400 m stylem dowolnym oraz brązowe na 100 m stylem dowolnym i 200 zmiennym. Największym sukcesem była jednak polsko-niemiecka sztafeta cztery razy 50 m.
- Skład sztafety musiał być mieszany. Przez cały czas trwały międzypaństwowe roszady i negocjacje. Razem z Jackiem Śmigielskim, chirurgiem z Łodzi, dogadaliśmy się z lekarzami z Niemiec - opowiada Bartek. - Śmialiśmy się nawet, że to będzie sztafeta pojednania.
Polsko-niemiecka drużyna zwyciężyła bezapelacyjnie. - Co najważniejsze, pobiliśmy rekord świata - cieszy się Bober.
Bartek większość wolnego czasu spędza na basenie. Trenuje po trzy-cztery godziny dziennie. Jest ratownikiem wodnym, instruktorem pływania i płetwonurkiem. - Tylko w niedzielę robię sobie wolne. Wtedy nikt za żadne skarby nie zaciągnie mnie na pływalnię - żartuje.
Od niedawna ma drugą pasję - ratownictwo medyczne. - Na razie to była tylko praktyka w karetce, ale chyba już wiem, co chcę robić w życiu. Oczywiście pływanie pozostaje niezagrożone na pierwszym miejscu - zapewnia.


Kontrola śląskich placów zabaw
Gazeta Wyborcza, am 17.07.2006
Ponad 120 placów zabaw na Śląsku zagraża bezpieczeństwu przebywających tam dzieci - wynika z kontroli przeprowadzonej na polecenie wojewody śląskiego.
Kontrolę wszczęto po wypadku w Czerwionce-Leszczynach. Kilka tygodni temu pięcioletni chłopczyk został przygnieciony skorodowaną metalową zjeżdżalnią i zmarł w szpitalu. Wczoraj raport z kontroli 4500 podwórek przedstawił dziennikarzom wicewojewoda śląski Wiesław Maśka. Podwórka sprawdzili powiatowi inspektorzy nadzoru budowlanego i policjanci. Jak mówili, w wielu miejscach na wieść o wizycie kontrolerów rozpoczęły się przeglądy urządzeń i prace modernizacyjne. Nie wszędzie zarządcom placów zabaw udało się jednak usunąć usterki. 29 placów zostało z polecenia wojewody zlikwidowanych (najwięcej, bo osiem - w Mysłowicach), a 92 wyłączono z użytkowania do czasu wykonania koniecznych napraw. Kontrolerzy polecili ponadto zdemontować 994 urządzenia.
Maśka zapowiedział, że to nie koniec akcji. - Do końca miesiąca kontrolerzy sprawdzą podwórka w ośrodkach wypoczynkowych, a z końcem sierpnia wszystkie podwórka przy szkołach i przedszkolach - zapewnił. Dodał też, że place zabaw będą sprawdzane co roku, po każdym sezonie zimowym.


Filharmonia Śląska będzie rozbudowana
Gazeta Wyborcza, Tomasz Malkowski 17.07.2006
Na dachu filharmonii powstanie kawiarnia z widokiem na śródmieście, a nad główną salą koncertową mała dla występów orkiestry kameralnej.
Budynek Filharmonii Śląskiej przy ul. Sokolskiej w Katowicach ma już ponad 130 lat. W tym czasie był wielokrotnie przebudowywany. Teraz konieczna jest kolejna przebudowa, bo muzycy i przychodzący na występy melomani skarżą się na niefunkcjonalność budynku. - Nasz wydział administracyjny oraz sale prób porozrzucane są po mieście. Część pomieszczeń wynajmujemy od prywatnych właścicieli. Remont ma uporządkować działanie filharmonii - mówi Michał Biliński, szef działu administracji Filharmonii Śląskiej. Rozbudowa pójdzie w górę, gdyż w gęsto zabudowanym kwartale nie ma innej możliwości. Planuje się, że powstanie sala kameralna tuż nad salą główną. W nadbudowanej części znajdą się też sale prób oraz biura części administracyjnej. Atrakcją ma być kawiarnia na dachu z widokiem na katowickie śródmieście. Rozwiązanie konkursu architektonicznego nastąpi jesienią tego roku. Część prac być może uda się sfinansować dzięki pomocy Unii Europejskiej. Na czas remontu koncerty trzeba będzie prawdopodobnie przenieść w inne miejsce.


Śląskie lesbijki już po ślubie
Dziennik Zachodni, Wojciech Trzcionka 14.07.2006
Karol - kolejarz, ma 24 lata, Franciszek - kucharz, jest o rok starszy. Od siedmiu lat mieszkają razem w Hawierzowie, 20 km od granicy z Polską. Są pierwszą parą homoseksualną, która skorzystała w Czechach z możliwości zawarcia związku partnerskiego. Ceremonia odbyła się 1 lipca w Urzędzie Stanu Cywilnego w Ostrawie. (...)
Tego samego dnia co kolejarz i kucharz ślub brały 30-letnia sklepikarka Vendulka i o trzy lata młodsza pracownica piekarni Stepanka z Opawy. - Jesteśmy proste baby i kochamy się. Tyle - mówią dając sobie buzi.
- Od wielu miesięcy marzyłyśmy o tym dniu. Gdy tylko dowiedziałam się, że parlament zgodził się, abyśmy mogły zawrzeć związek, poprosiłam Stepankę o rękę - wspomina Vendulka.
Lesbijki są szczęśliwe, że państwo ułatwiło im życie razem. Obie byłyby jeszcze bardziej rade, gdyby parlament pozwolił im wychowywać dzieci. Ale na to raczej się nie zanosi. - Zdajemy sobie sprawę, że tego dnia nie dożyjemy - przekonują mieszkanki Opawy.
Nawet ich znajomy, gej Karel, uważa: - Wychowywanie dzieci zostawmy parom mieszanym.
W Czechach jest czternaście urzędów, gdzie pary homoseksualne mogą zawierać związki partnerskie. (...) Codziennie w czeskich urzędach stanu cywilnego rejestrują się nowe pary homoseksualne i wyznaczają kolejne daty ślubów. Na początek poszli najodważniejsi, teraz czas na tych bardziej bojaźliwych, z mniejszych miejscowości.
- Takich par będzie przybywać, jestem tego pewna - mówi Jana Stanićkowa z ostrawskiego Urzędu Stanu Cywilnego.
Związki partnerskie osób tej samej płci pierwsza w Europie zalegalizowała Dania w 1989 roku. Kolejne kraje to Norwegia (1993), Szwecja (1995), Islandia (1996), Francja (1999), Niemcy, Holandia (2001), Finlandia (2002), Luksemburg (2004), Słowenia, Wielka Brytania, Hiszpania (2005), Czechy (2006). Również polski rząd planował zalegalizować związki partnerskie. (...) Marszałek Sejmu Włodzimierz Cimoszewicz nie wprowadził ustawy do porządku obrad, co spowodowało, że projekt przepadł.


Drogowskazy do zabytków Katowic
Gazeta Wyborcza, pj 16.07.2006
Dziś, nie znając miasta, trudno znaleźć te dwie zabytkowe dzielnice Katowic. Na głównych drogach i trasach przelotowych przez stolicę Górnego Śląska brakuje drogowskazów. - Mamy już projekt nowego oznakowania miasta. To konieczne, bo wybudowaliśmy sporo nowych ulic. Dobiegają też końca prace związane z Drogową Trasą Średnicową - mówi Waldemar Bojarun, rzecznik magistratu.
W mieście pojawią się tablice informujące, jak dojechać na Nikiszowiec i Giszowiec.
Bojarun: - Na pewno ustawimy je przy trasie Warszawa - Bielsko i być może również przy DTŚ-ce.
Miasto chce również zachęcić turystów do odwiedzania dzielnic jeszcze w inny sposób. Nikiszowiec i Giszowiec zostaną umieszczone na Szlaku Zabytków Techniki, który przygotowuje Urząd Marszałkowski.
- Na placu Pod Lipami na Giszowcu pojawi się informacja o historii dzielnicy. Podobna znajdzie się również koło kościoła św. Anny na Nikiszowcu - dodaje Bojarun.


Tydzień Ewangelizacyjny w Dzięgielowie
Gazeta Wyborcza, Ewa Furtak 09.07.2006
W Dzięgielowie rozpoczął się Tydzień Ewangelizacyjny - największe w Europie Wschodniej spotkanie Kościoła luterańskiego. Do malutkiej wioski niedaleko Goleszowa, przyjechało 2,5 tys. ludzi z całej Polski, Czech, Ukrainy. Chroniący od deszczu i słońca namiot, rozbity na łące, w którym odbywają się wykłady i ewangelizacje, jest tak duży, że pomieści wszystkich. Obok stoi kilka mniejszych namiotów - tam odbywają się zajęcia dla młodzieży i dzieci. Część ludzi nocuje w przyczepach, innych ulokowano w szkołach w okolicy (...)
Tydzień Ewangelizacyjny rozpoczął się w sobotę w Dzięgielowie już po raz 57., organizuje go Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła ewangelicko-augsburskiego. W tym roku jest częścią unijnego, polsko-czeskiego projektu Jesteśmy tacy sami. Aż do 16 lipca malutka, na co dzień senna wioska będzie tętniącym życiem namiotowym miasteczkiem, w którym będą się odbywały wykłady, seminaria, warsztaty i koncerty. (...)
W spotkaniu może wziąć udział każdy, bez względu na wyznanie. Co roku do Dzięgielowa przyjeżdżają katolicy, zielonoświątkowcy, baptyści. Wiele osób uczestniczy też w Tygodniu Ewangelizacyjnym za pośrednictwem internetu - na stronie www.sluchaj.cme.org.pl można posłuchać wykładów, ewangelizacji, koncertów, a także rozmów z uczestnikami spotkania.


Zamek Sułkowskich w pastelach
Gazeta Wyborcza, Marcin Czyżewski 12.07.2006
Szare i brudne mury Zamku Sułkowskich przestaną szpecić centrum Bielska-Białej. Wczoraj ogłoszono przetarg na remont potężnej elewacji zabytku, który przywróci mu XIX-wieczny wygląd.
Wreszcie się tego doczekaliśmy! Ostatni raz zamkowe mury odnawiano kilkadziesiąt lat temu - cieszy się Wojciech Glądys, zastępca dyrektora Muzeum w Bielsku-Białej, które mieści się w Zamku Sułkowskich. (...)
Według projektu zamiast szarych murów pojawią się tynki w pastelowych, zielonkawo-beżowych barwach. To oryginalna kolorystyka, ustalona na podstawie specjalistycznych badań. Elewację będą zdobić odrestaurowane kamienne i ceramiczne detale, np. balustradki pod oknami w ceglanym kolorze. W dolnej części murów cały zamek będzie otoczony cokołem z jasnego piaskowca. Do dawnej świetności wrócą też balkony i tarasy na wieży, która ma zostać udostępniona zwiedzającym. - Dzięki temu zamek wróci do swojego XIX-wiecznego wyglądu. Efekt będzie ogromny i całkowicie zmieni charakter tej części miasta - mówi Glądys.
Właśnie kończy się odrestaurowywanie bramy północnej, która była kiedyś główną bramą wjazdową na zamek. Robotnicy na nowo układają tu kamienny bruk, pojawią się także częściowo zrekonstruowane XIX-wieczne drzwi. Muzeum ma także plany przykrycia w przyszłości zamkowego dziedzińca szklanym dachem.


Panorama III powstania śląskiego w Rybniku
Gazeta Wyborcza, Agnieszka Wróbel 10.07.2006
Jerzy Kempy, artysta z Rybnika namalował gigantyczny obraz przedstawiający walki, które toczyły się podczas III powstania śląskiego.
- Trochę go skróciliśmy, żeby się zmieścił w naszym domu kultury - opowiada Kempy. Obraz ma 3 m wysokości i 10 m szerokości. Przedstawia walkę oddziału niemieckiego z polskim. Niemieccy żołnierze są pucołowaci. - Specjalnie tak ich namalowałem, bo byli wypasieni na dobrym wikcie. Co innego biedni, chudzi Polacy - śmieje się malarz. W oddali znajduje się kopalnia Ignacy z Niewiadomia. To bardzo ważny symbol dla mieszkańców tej rybnickiej dzielnicy, bo wiele walk toczyło się właśnie na tych terenach. (...)
Kempy jest samoukiem. Nie lubi, gdy mówi się o nim amator. - To od razu kojarzy się z byle czym - mówi. A on byle czego nie lubi. Teraz, kiedy jest na emeryturze, może oddać się swojej pasji. Całe życie przepracował w kopalni Ignacy. Uważa, że za mało mówi się o powstaniach śląskich. - Każdy wie o powstaniu warszawskim czy kościuszkowskim, a o powstaniach na Śląsku prawie nic - opowiada. - Tymczasem w tym roku świętowaliśmy 85. rocznicę wybuchu trzeciego z nich.
Panoramę można oglądać codziennie w Domu Kultury w Rybniku przy ul. Mościckiego aż do końca września. Później powędruje do innych śląskich miast.


Niemcy chcą pływać do Gliwic
Gazeta Wyborcza, Małgorzata Goślińska 07.07.2006
Jeżeli Kanał Gliwicki nie zostanie zmodernizowany, Górny Śląsk może być odcięty od żeglugi śródlądowej na Odrze i port w Gliwicach straci na znaczeniu.
- To cud techniki - mówi wojewoda śląski Tomasz Pietrzykowski o Kanale Gliwickim. Piątek, płyniemy barką, na pokładzie urzędnicy i biznesmeni. Andrzej Klimek, prezes OdraTrans, największego armatora w Polsce, uśmiecha się na słowa wojewody: - To zabytek.
Zbudowany przez Niemców ponad 60 lat temu. Przez 41,2 km ciągnie się przez województwa opolskie i śląskie. Różnicę poziomów między portami w Kędzierzynie-Koźlu i Gliwicach reguluje sześć dwukomorowych śluz. (...)
Trzeba więc: pogłębić dno, wydłużyć śluzy, wybudować przystanie, bo oferty dla turystów wzdłuż kanału nie ma żadnej. Jego właściciel - Rejonowy Zarząd Gospodarki Wodnej - nie ma pieniędzy nawet na zatrudnienie tylu śluzowych, żeby otwierać bramy również w niedziele. (...) - Spotkaliśmy się tutaj, żeby znaleźć inne źródło finansowania - dodaje Pietrzykowski. Zaprosił na barkę wojewodów opolskiego i dolnośląskiego, bo do tamtych regionów kanałem płynie ze Śląska węgiel. Widzi trzy możliwości: wspólny projekt unijny, kilka regionalnych i udział prywatnych przedsiębiorców. - Niech się dołożą kopalnie, elektrownie, fabryki - mówi.


Dalsze starania o rejestrację ZLNŚ
Gazeta Wyborcza, jk 05.07.2006
Sąd Wojewódzki w Katowicach odrzucił wczoraj apelację w sprawie odmowy rejestracji Związku Ludności Narodowości Śląskiej. Decyzja jest ostateczna, inicjatorom stowarzyszenia pozostaje odwoływanie się do Trybunału w Strasburgu.
Andrzej Roczniok, główny orędownik powołania Związku, zdaje sobie sprawę z tego, że szanse na to, aby Trybunał w Strasburgu zakwestionował orzeczenie polskiego sądu, są minimalne. Nie zrobił tego już raz kilka lat temu podczas pierwszej próby rejestracji stowarzyszenia. - W Polsce toleruje się istnienie organizacji nawołujących do nienawiści narodowej, ale zabrania się działania Ślązakom, którzy chcieliby tylko mieć własną reprezentację. Komuś zależy chyba na tym, żebyśmy stąd wyjechali. Tylko dlaczego to mamy robić, skoro jesteśmy u siebie? - komentował wyrok sądu Roczniok.
Sprawa rozpoczęła się w 1996 roku. Polskie sądy kwestionowały początkowo nazwę organizacji, bo ich zdaniem narodowość śląska nie istnieje. Gdy podczas Narodowego Spisu Powszechnego w 2002 roku ponad 173 tys. osób zadeklarowało przynależność do narodu śląskiego, sąd zdania nie zmienił, ale inaczej swoją odmowę motywował. Sugerował, że jedynym motywem działania założycieli ZLNŚ jest chęć załapania się do Sejmu dzięki uprawnieniom, jakie przysługują mniejszościom narodowym. Inicjatorom Związku nie pomogły też wprowadzone przez nich zmiany do statutu organizacji, a nawet modyfikacja nazwy.


Wyburzono wieżę ciśnień w Zabrzu
Gazeta Wyborcza, Jacek Madeja 02.07.2006
Zakończyła się rozbiórka stuletniej wieży ciśnień na terenie zabrzańskiego Linodrutu. - To ogromna strata dla poprzemysłowego krajobrazu miasta - mówi Dariusz Walerjański, historyk.
Wieżę postawiono na początku zeszłego stulecia. Dostarczała wodę do fabryki Deichsela, późniejszego Linodrutu. Od połowy lat 50., kiedy przestała być użyteczna, stała się ozdobą okolicy. - To była charakterystyczna dla naszej dzielnicy budowla. Całe moje dzieciństwo kojarzę właśnie z wieżą. A wystarczył zaledwie tydzień, żeby zniknęła - nie ukrywa żalu Jadwiga Staniszewska, która mieszka przy ul. Sobieskiego.
Budowla była w dobrym stanie aż do ostatniej zimy. Wtedy ze szczytu oderwały się dwie betonowe płyty, odsłaniając zbiornik na wodę. Urzędnicy zabrzańskiego magistratu, by ratować wieżę, zaproponowali wydzielenie działki, na której się znajduje, i znalezienie inwestora, który ocaliłby zabytek. - Miejski konserwator zabytków prowadził rozmowy z syndykiem Linodrutu w tej sprawie, jednak bez rezultatu - informuje Katarzyna Paliczka z magistratu. Według ekspertyzy zleconej na wniosek Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego wieża w każdej chwili groziła zawaleniem, dlatego zdecydowano się na jej wyburzenie. (...)

Ewald Gawlik / za: Izba Śląska  wiecej zdjęć
Archiwum artykułów:
  • 2010 luty
  • 2009 grudzień
  • 2009 listopad
  • 2009 październik
  • 2009 wrzesień
  • 2009 sierpień
  • 2009 luty
  • 2008 grudzień
  • 2008 listopad
  • 2008 październik
  • 2008 wrzesień
  • 2008 sierpień
  • 2008 lipiec
  • 2008 czerwiec
  • 2008 maj
  • 2008 kwiecień
  • 2008 marzec
  • 2008 luty
  • 2008 styczeń
  • 2007 grudzień
  • 2007 listopad
  • 2007 październik
  • 2007 wrzesień
  • 2007 sierpień
  • 2007 lipiec
  • 2007 czerwiec
  • 2007 maj
  • 2007 kwiecień
  • 2007 marzec
  • 2007 luty
  • 2007 styczeń
  • 2006 grudzień
  • 2006 listopad
  • 2006 październik
  • 2006 wrzesień
  • 2006 sierpień
  • 2006 lipiec
  • 2006 czerwiec
  • 2006 maj
  • 2006 kwiecień
  • 2006 marzec
  • 2006 luty
  • 2006 styczeń
  • 2005 grudzień

  •    Mówimy po śląsku! :)
    O serwisie  |  Regulamin  |  Reklama  |  Kontakt  |  © Copyright by ZŚ 05-23, stosujemy Cookies         do góry