zobacz.slask.pl   
ŚLĄSKI SERWIS INTERNETOWY   
2006 grudzień przegląd wiadomości ze Śląska
zobacz ostatnie


Ceny prądu na Śląsku będą wyższe
Gazeta Wyborcza, Tomasz Głogowski 2006.12.28
Mieszkańcy Śląska będą płacili miesięcznie o ok. 75 gr więcej za prąd. Mimo podwyżki energia elektryczna w naszym regionie wciąż będzie najtańsza w Polsce.
Vattenfall Distribution, który dostarcza prąd do ponad miliona klientów na Górnym Śląsku, przedstawił w czwartek nową taryfę na 2007 rok. Ceny dla odbiorców indywidualnych wzrosną o 2,15 proc. W tym roku średnie gospodarstwo domowe zużywało 1950 kilowatogodzin prądu, płacąc za to 734 zł. W przyszłym roku opłata wzrośnie do 750 zł (miesięczne rachunki będą średnio większe o 75 gr). Mimo to energia elektryczna na Śląsku wciąż będzie najtańsza w Polsce. Dla porównania: mieszkańcy najdroższego Lublina zapłacą o ok. 174 zł więcej niż mieszkańcy Górnego Śląska.
- W przyszłym roku nie będzie więcej podwyżek energii - mówi Marek Kleszczewski z Vattenfall Distribution.
2007 rok będzie przełomowy dla energetyki. Od 1 lipca uwolnione zostaną ceny energii. Teoretycznie każdy z nas będzie mógł wybrać sobie tańszego dostawcę prądu. W praktyce jednak przez kilka następnych lat ceny niewiele się zmienią. Nie znikną bowiem sztywne taryfy za sprzedaż i przesył energii. Z tego powodu szefowie Vattenfalla przewidują, że tylko kilka tysięcy klientów na Śląsku zmieni dostawcę.
- Uwolnienie rynku energii nie spowoduje wielkich podwyżek dla odbiorców indywidualnych - uspokaja Piotr Kołodziej, prezes Vattenfall Distribution i przypomina, że w myśl obowiązującego prawa energetycznego podwyżki nie mogą przekraczać 3 proc. powyżej poziomu inflacji (w tym roku maksymalnie mogłyby wynieść 5,1 proc.)
Inaczej może być z dużymi przedsiębiorstwami, takimi jak kopalnie czy huty. Zdaniem Kołodzieja część z nich kupuje dziś prąd taniej, niż płaci za niego elektrowniom Vattenfall. Podwyżki dla dużych firm będą więc nieuniknione.
W przyszłym roku mniej powodów do zadowolenia będą mieli natomiast mieszkańcy Zagłębia i Podbeskidzia, którym prąd dostarcza Enion SA. Ich rachunki będą rocznie o ok. 100 zł większe niż w Vattenfallu.


Ślązaku, wybierz sobie narodowość?
Gazeta Wyborcza, Przemysław Jedlecki 2006.12.27
Możliwości zadeklarowania dwóch narodowości podczas spisu powszechnego chce Lucjan Karasiewicz, poseł PiS-u. - Zada się wtedy kłam twierdzeniom, że ktoś, kto mówi o sobie Ślązak, to nie-Polak! - przekonuje poseł. Takie pomysły senator Kazimierz Kutz uważa jednak za antyśląskie.
Następny spis powszechny odbędzie się najpewniej w 2011 roku. W ostatnim, który odbył się przed czterema laty, ponad 170 tys. osób stwierdziło, że są narodowości śląskiej. Był to też pierwszy od 1931 roku spis, w którym w ogóle zapytano ludzi o narodowość.
Takie pytania pojawią się również w następnym spisie, ale posłowie myślą o poważnej zmianie. Poseł Karasiewicz z sejmowej komisji mniejszości narodowych i etnicznych uważa, że każdy powinien móc, jeśli tylko zechce, zadeklarować więcej niż jedną narodowość.
- W regionach takich jak Śląsk byłoby to trafniejsze. To pogranicze, którego mieszkańcy czują się Polakami, Ślązakami, Niemcami czy Czechami. Zmuszanie ich, by wybrali tylko jedną narodowość, nie jest dobrym wyjściem - mówi Karasiewicz, który mieszka w Koszęcinie koło Lublińca.
Tłumaczy, że większy wybór jest konieczny i trzeba o tym rozmawiać już teraz, gdyż przygotowanie pytań do spisu powszechnego zawsze zabiera mnóstwo czasu. - Ludziom z Warszawy może być jednak trudno zrozumieć śląskie dylematy - dodaje Karasiewicz.
Przekonuje również, że wybór dwóch narodowości może także zmienić wizerunek Śląska i jego mieszkańców. - Zada się w ten sposób kłam twierdzeniom, że Ślązak to nie-Polak! Gdyby można było zaznaczyć obydwie narodowości, to takich osób byłoby moim zdaniem nawet pół miliona - dodaje Karasiewicz.
Henryk Kroll, wiceprzewodniczący sejmowej komisji mniejszości narodowych i etnicznych, jest zaskoczony taką propozycją. - Można łączyć narodowość i pochodzenie etniczne, ale łączenie dwóch narodowości to karkołomny zabieg - mówi.
Przeciwko propozycji posła ostro oponuje senator Kazimierz Kutz. - Nie można pisać Ślązak-Polak! Ślązak jest stwierdzeniem głębszym i pierwotnym wobec stwierdzenia Polak. Pomysły, by wpisywać dwie narodowości, są antyśląskie. Sprowadzają się one do myślenia: nie ma Śląska, bo tak naprawdę jest tu albo Polska, albo Niemcy - stwierdza Kutz.
Władysław Łagodziński, rzecznik GUS-u, mówi, że jego instytucja nie będzie oceniać propozycji posłów. Przypomina bowiem, że to Sejm decyduje o tym, jakie pytania pojawią się w spisie, a GUS jedynie czuwa nad jego sprawnym przebiegiem i opracowaniem odpowiedzi.


Panewnicka szopka dla całej rodziny
Gazeta Wyborcza, tm 2006.12.26
Halina Pleenik przyjechała aż z Ostrawy, żeby jej wnuk mógł zobaczyć jedną z najpiękniejszych szopek w Europie, którą jak co roku, można oglądać w katowickiej bazylice oo. Franciszkanów. Ma ponad 500 m kw., zajmuje nie tylko prezbiterium, ale i obie nawy boczne. Stajenkę zdobi 120 figur, a część z nich pamięta jeszcze XIX wiek. W samym centrum stoi skromna, drewniana szopka ze Świętą Rodziną. Nowością jest śląska rodzina w tradycyjnych strojach. Dzieciom najbardziej podoba się ustawiona w ogrodzie szopka z żywymi zwierzętami. Oprócz kóz, kur czy owiec można zobaczyć też strusie.
Szopkę można oglądać codziennie od godz. 9.30 do 18.30, w niedzielę do godz. 20. Tradycyjnie będzie cieszyć wiernych do 2 lutego, święta Matki Boskiej Gromnicznej.


Śląski arystokrata na filmowych salonach
Gazeta Wyborcza, Jacek Madeja 2006.12.22
Przed laty Henckelowie von Donnersmarckowie, jeden z najznamienitszych śląskich rodów, odnosili sukcesy w świecie wielkich pieniędzy i międzynarodowej polityki. Dziś ich potomek szturmem podbija świat filmu.
Kiedy Florian Henckel von Donnersmarck odbierał Europejską Nagrodę Filmową dla najlepszego filmu i najlepszego scenarzysty, publiczność przecierała ze zdumienia oczy. Uczestnicy gali nie mogli uwierzyć, że 33-letni debiutant (film Życie na podsłuchu, za który otrzymał nagrody, to jego pierwsza pełnometrażowa produkcja) zostawił w tyle takich tuzów europejskiego kina, jak Pedro Almodóvar czy Ken Loach. Równie zaskoczony był sam zwycięzca. Na dodatek zaintrygował warszawską publiczność, kiedy przyznał, że jego ojciec urodził się na ziemiach polskich.
Skandalizujący baron
Henckelowie von Donnersmarckowie pochodzili z okolic Lewoczy na Spiszu. W 1417 roku uzyskali tytuł szlachecki. Już wtedy byli bardzo zamożnymi ludźmi. Dorobili się, pośrednicząc w handlu między krajami Europy Wschodniej i Zachodniej. Na Śląsk przenieśli się w XVII wieku. Wszystko za sprawą długu, który zaciągnął u nich cesarz austriacki. Habsburg ogromnych pieniędzy potrzebował na wojnę z Turkami, dlatego zwrócił się do jednego z najmajętniejszych już wtedy rodów. Okazało się, że pieniędzy nie był w stanie zwrócić - w zamian oddał Henckelom państwo bytomskie i bogumińskie. Główną siedzibą rodu stał się Świerklaniec.
Na Śląsku Henckelowie skutecznie pomnażają swój majątek, szybko stając się jednymi z największych magnatów ziemskich i przemysłowych. Najsłynniejszym członkiem rodu był hr. Guido (od 1901 roku książę). Dziś ocenia się, że w początkach XX wieku był drugim najbardziej majętnym człowiekiem w Cesarstwie Niemieckim po Kruppie, z majątkiem szacowanym na ćwierć miliarda marek.
Do legendy przeszły jego ożenek z paryską kurtyzaną oraz pochłaniająca bajońskie sumy przebudowa pałacu w Świerklańcu, który przemienił w Mały Wersal. Guido był także wytrawnym politykiem. To właśnie on przekonał Bismarcka, by pięciokrotnie podwyższyć kontrybucje wojenne nałożone na pokonaną w 1871 roku Francję.
Wśród Ślązaków Guido nie cieszył się szczególną sympatią. W jego zakładach stawki były zawsze o kilka fenigów niższe niż u konkurencji, dlatego robotnicy dorobili do nazwiska Donnersmarcków szydercze przezwisko hynkel smark, pieruńske ucho.
Florian Henckel von Donnersmarck pochodzi z linii nakielsko-ramoułtowickiej rodu. Hrabiowie z tej gałęzi byli nazywani polskimi Donnersmarckami. - To byli typowi ludzie, żyjący na pograniczu, którzy cenili sobie możliwość współistnienia obok siebie dwóch narodów. Nie lubili żadnych ograniczeń. Kiedy wojewoda Grażyński próbował ograniczyć prawa mniejszości niemieckiej, ostentacyjnie uczestniczyli w niemieckich mszach świętych, w czasie okupacji chodzili na polskie nabożeństwa. Do dziś w rodzinnym archiwum przechowują list żelazny, który hr. Edwin, pradziadek Floriana, dostał od Wojciecha Korfantego. Dokument miał chronić przed oddziałami powstańczymi - opowiada dr Arkadiusz Kuzio-Podrucki, biograf rodu.
Florian Europejczyk
Ojciec Floriana, Leon Ferdynand, urodził się w 1935 roku w Bytomiu. Miał zaledwie 10 lat, kiedy Donnersmarckowie musieli uciekać na Zachód przed zbliżającą się Armią Czerwoną. - Przez długi czas posługiwali się jeszcze przedwojennym polskim paszportem, który nawet specjalnie potwierdził August Zaleski, prezydent RP na uchodźstwie. Dopiero później zostali obywatelami austriackimi - mówi dr Kuzio-Podrucki.
Florian - jak sam podkreśla - jest Europejczykiem. Biegle włada pięcioma językami, w tym rosyjskim. Urodził się w 1973 roku w Kolonii. Dzieciństwo i młodość spędził na walizkach, mieszkając w Nowym Jorku (sześć lat), Berlinie (trzy), Frankfurcie nad Menem (cztery), Brukseli (cztery). W 1996 roku ukończył studia na Oxfordzie, gdzie otrzymał tytuł magistra filozofii i nauk politycznych. Podczas studiów wygrał konkurs filmowy, w którym nagrodą była możliwość odbycia stażu u sir Richarda Attenborougha. Współpraca z jednym z najwybitniejszych reżyserów zdecydowała, że Florian postanowił zostać reżyserem.
Zapisał się na Akademię Filmowo-Telewizyjną w Monachium. Pierwsze filmy krótkometrażowe kręcił wspólnie ze starszym bratem Sebastianem. Zrealizowane w 2006 roku Życie na podsłuchu to jego pierwszy film pełnometrażowy. Jak zapowiada - nie ostatni.


Postindustrialne Muzeum Śląskie
Gazeta Wyborcza, Tomasz Malkowski 2006.12.21
Znamy już listę architektów startujących w konkursie na koncepcję nowej siedziby Muzeum Śląskiego, która powstanie na terenie dawnej kopalni Katowice. Wśród nich światowej sławy Odile Decq z Francji i Holender Dick van Gameren. Zanosi się na inwestycję, która na dobre zmieni wizerunek stolicy regionu.
Przykład Muzeum Guggenheima w Bilbao pokazuje, że jeden olśniewający budynek może zmienić miasto - borykające się z problemem poprzemysłowej restrukturyzacji - w innowacyjny i dynamiczny ośrodek. Metaliczne dzieło Franka Gehry\\\'ego wyrosło właśnie na terenach poprzemysłowych, w Katowicach na adaptację czekają piękne, stuletnie pokopalniane obiekty i stalowa wieża wyciągowa.
Jakie może być nowe, postindustrialne Muzeum Śląskie? Wzorem powinny być dla nas rewitalizacje budynków poprzemysłowych w Zagłębiu Ruhry. W Essen dawna kopalnia Zollverein stała się główną atrakcją turystyczną regionu. Największa i najnowocześniejsza kopalnia na świecie w 1984 roku jako ostatnia w mieście przestała wydobywać węgiel. Proste, ascetyczne zabudowania, które powstały w duchu Bauhausu w latach 1928-1932, dziś wypełniają tłumy odwiedzających.
Dokonano wzorowej rewitalizacji, przy czym nie naruszono technologii i charakteru obiektów. Zachowały się taśmociągi, plątaniny rur. Kompleks mieści nie tylko muzeum, ale również kasyno, centrum wzornictwa przemysłowego oraz salę koncertową w koksowni. Latem można popływać w basenie, a zimą pojeździć na olbrzymim lodowisku w cieniu wysokich kominów. Rewitalizację doceniono i w 2001 roku cały kompleks wpisano na światową listę UNESCO.
Czy od nowego Muzeum Śląskiego możemy oczekiwać podobnych rewelacji? Na razie nic nie każe nam przypuszczać, by miało być inaczej. Zakończono kwalifikację uczestników konkursu architektonicznego. W sumie dopuszczono 62 pracownie architektoniczne, większość to polskie biura oraz około dziesięciu z zagranicy.
- Jestem pewny, że konkurs przyniesie znakomite rezultaty - mówi Arkadiusz Płomecki, jednej z jurorów, przed laty zwycięzca wcześniejszego konkursu na nowy gmach muzeum. - Same nazwiska pozwalają nam być spokojnymi. Cieszę się z Odile Decq i van Gamerena - dodaje Płomecki.
Decq - Francuzka wyglądająca jak gwiazda rocka spod znaku gothic - słynie z odważnych projektów, które nigdy nie tracą jednak aspektu funkcjonalności. W swoich budynkach często stosuje otwarte dynamiczne przestrzenie, pełne schodów i zawieszonych kładek generujących ruch i napięcie. Taka koncepcja świetnie sprawdza się w muzeach. Decq jest autorką niesamowitego budynku centrum kontroli ruchu, podwieszonego pod wiaduktem autostrady w francuskim Nanterre.
Na dobre projekty można też liczyć ze strony polskich architektów, którzy zgłosili się do konkursu: Romualda Loeglera z Krakowa, pracowni Lewicki i Łatak czy grupy HS99 (Herman i Śmierzewski). Ten pierwszy jest jednym z najpłodniejszych polskich twórców, tylko w ostatnich latach zaprojektował szklaną filharmonię w Łodzi, według jego projektu zostanie przebudowana operetka krakowska. Jest też autorem całego kompleksu Akademii Ekonomicznej w Krakowie oraz wydziału żywności Akademii Rolniczej.
Nie zabraknie też śląskich architektów: Tomasza Koniora, zwycięzcy konkursu na przebudowę centrum Katowic, czy pracowni Archistudio, autorów budowanego właśnie sądu w Katowicach.
Uczestnicy konkursu prace mogą składać do 24 kwietnia. O randze konkursu świadczą również nazwiska jurorów. Są wśród nich: Adam Budak - kurator z Kunsthaus w Grazu oraz uznani architekci: Zvi Hecker - izraelski architekt, autor dekonstruktywistycznej bryły Muzeum Historii Palmach w Tel Awiwie, Bohdan Paczowski - architekt i krytyk architektury z Luksemburga. Wyniki pracy dwudziestoosobowego jury poznamy w połowie przyszłego roku. Prace budowlane mają ruszyć w 2009 roku.
Inwestycja będzie z pewnością dofinansowana z Unii Europejskiej, bo oprócz budowy placówki kulturalnej dochodzi rewitalizacja zabytków poprzemysłowych, na które brukselscy urzędnicy chętniej wykładają pieniądze.


Powstanie TV Silesia?
Dziennik Zachodni, ika 2006.12.21
14 godzin programu tylko o Śląsku, w tym reportaże, wywiady, promocja miast, śląskich artystów, a nawet śląski serial. Spółka deweloperska z Katowic zamierza uruchomić kanał TVS (TV Silesia). Będzie to telewizja o profilu informacyjno-publicystycznym, adresowana do mieszkańców Śląska. Ma ruszyć na przełomie 2007 i 2008 roku.
- Chcemy w ten sposób promować nasz region - mówi Arkadiusz Hołda, prezes powstającej właśnie spółki TVS, a jednocześnie szef firmy deweloperskiej Holdimex, która zajmuje się budową oraz sprzedażą mieszkań i biurowców. Pomysł na śląską telewizję pojawił się po ostatnich propozycjach utworzenia aglomeracji na bazie największych miast na Śląsku.
Czy nowa telewizja stanie się konkurencją dla publicznej TVP3? - Chyba nie, to nie jest naszą intencją - zapewnia Hołda. - Mamy wypełnić pewną lukę. To ma być mocna regionalna telewizja prywatna z transmisjami na żywo, dobrymi reportażami. Tyle się dzieje na Śląsku. Chcemy o tym mówić.
TVS złożyła już wniosek o przyznanie koncesji w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Kanał ma być nadawany drogą satelitarną i poprzez sieci kablowe w regionie oraz - to nowość - przez telefonie cyfrowe. Trwają rozmowy z operatorami. Szansa jest spora. Na terenie Katowic można już oglądać telewizję dostarczaną po telefonicznych kablach. Niebawem podobna możliwość pojawi się w Sosnowcu.
Nowa telewizja ma przyciągnąć znanymi twarzami telewizji publicznej. Hołda nie chce podawać konkretnych nazwisk. - Ujawnię je, kiedy otrzymamy koncesję - podkreśla Hołda. Uruchomienie projektu ma kosztować ok. 20 mln zł.


Autonomia dobrze się kojarzy
Gazeta Wyborcza, Rozmawiał Przemysław Jedlecki 2006.12.20
Przemysław Jedlecki: Jak ocenia Pan pomysł wprowadzenia autonomii Śląska?
Piotr Spyra, lider Ruchu Obywatelskiego Polski Śląsk, radny PiS-u w sejmiku województwa: Nie jestem zwolennikiem wprowadzenia autonomii, ani przeciwnikiem tego rozwiązania. Uważam po prostu, że to anachronizm nie przystający do współczesnych warunków.
Anachronizm? Przecież w niektórych państwach istnieją autonomiczne regiony.
- Wszystko musi być osadzone w rzeczywistości, a jest ona taka, że w Polsce tej formuły ustrojowej nie stosuje się już od dawna. Przed II wojną światową był wyjątek w przypadku województwa śląskiego. Proszę jednak pamiętać, że autonomię nadało mu państwo polskie.
Skąd Pana zdaniem biorą się dziś głosy, że autonomia jest potrzebna?
- Są dwa źródła takiego myślenia. Pierwsze - duża część Ślązaków pamięta dobrodziejstwa przedwojennej autonomii. Był to przecież jeden z najlepszych etapów historii regionu. Naturalne zatem, że po 1989 roku ludzie zaczęli o tym znowu mówić. Drugie źródło takich głosów to działalność niektórych polityków i samorządowców. Dla nich hasło autonomia jest traktowana jako element walki o władzę i popularność. O ile potrafię zrozumieć Ślązaków, to postulaty polityków oceniam jako element ich gry politycznej.
Czy jednak hasło autonomii to nie jest żółta kartka dla państwa polskiego za to, że nie rozwiązuje regionalnych problemów tak dobrze, jak powinno?
- Z tym się zgadzam, ale jest też tak, że nie tylko na Śląsku formuła państwa pozostawia dużo do życzenia. To niezadowolenie z państwa jest widoczne w całej Polsce, ale tylko u nas wyraża się w postulatach autonomii.
Dlaczego wiele osób w Polsce wręcz alergicznie reaguje na głosy o śląskiej autonomii?
- W dużej mierze to naturalna reakcja spowodowana tym, że takie postulaty często głoszą ludzie, którzy wcześniej popierali separatyzmy czy tzw. narodowość śląską. To zaczęło budzić negatywne skojarzenia.
Może chodzi o obawę, że w ślad za autonomią pojawi się projekt separacji?
- Autonomia i separacja to dwie różne rzeczy. Natomiast są osoby czy środowiska, które autonomię mogą traktować jako pierwszy krok w kierunku separatyzmu. O autonomii mówią bowiem osoby, które niedawno głosiły potrzebę rejestracji narodu śląskiego. To rodzi podejrzenia, jakie są ich rzeczywiste intencje.
Czy głosy wołające o autonomię mogą się także pojawić w innych regionach Polski?
- Nic na to nie wskazuje. Poza Śląskiem nigdzie w Polsce nie ma takiej tradycji. Tylko tutaj kojarzy się ona pozytywnie.


Śląsk walczy z Warszawą o lwa
Gazeta Wyborcza, Tomasz Malkowski 2006.12.18
Zabrze, Katowice i Gliwice wspomagają Bytom w staraniach o odzyskanie wywiezionej do Warszawy w czasach PRL-u bezcennej rzeźby. - To sprawa o charakterze regionalnym, a nie tylko lokalnym, bo budowę pomnika finansowało wiele miast - mówi Jerzy Gorzelik, autor inicjatywy odzyskania lwa.
O przepięknej rzeźbie, autorstwa słynnego górnośląskiego artysty Theodora Erdmanna Kalidego, pisaliśmy wielokrotnie. Odlew Śpiącego lwa wieńczył pomnik zbudowany w 1873 roku, który upamiętniał mieszkańców powiatu bytomskiego poległych w wojnie francusko-pruskiej. Pierwotnie był ozdobą rynku, po wojnie z rozebranego pomnika ostała się tylko figura lwa, która przez kilka lat umilała spacery po parku miejskim. Następnie w tajemniczych okolicznościach zaginęła. W marcu pisaliśmy o dwójce historyków, który odkryli rzeźbę przy wejściu do warszawskiego zoo. Od tego czasu miasto stara się o odzyskanie lwa.
- To nie jest zwykła rzeźba parkowa, ale element historii Bytomia i symbol pamięci o poległych mieszkańcach - mówi Barbara Klajmon, miejska konserwatorka zabytków w Bytomiu.
Od początku w odzyskaniu lwa wspiera miasto Ruch Autonomii Śląska. Wspólnie od pół roku zasypują władze stolicy listami, w których proszą o zwrócenie rzeźby. Przygotowano nawet specjalny apel na stronie internetowej Ruchu (www.raslaska.org), który od kilku tygodni można przesłać prosto do władz Warszawy. - W pierwszych dniach myśleliśmy, że nas serwer nie wytrzyma, aż tyle osób poparło nasze działania. Przesłano do stolicy ponad tysiąc maili, w tym od wielu osób spoza Śląska. Nawet warszawiacy apelują o powrót lwa do Bytomia - dodaje Gorzelik, przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska.
Jednak warszawscy urzędnicy odmawiają, argumentując brakiem dowodów na pochodzenie lwa. Przemysław Nadolski, historyk, przygotował więc specjalną ekspertyzę niezbicie dowodzącą, że lew powstał w odlewni Gladenbeck w Berlinie w 1873 roku, specjalnie na zamówienie Bytomia.
W zeszłym tygodniu Gorzelik zwrócił się do prezydentów: Chorzowa, Katowic, Mysłowic, Piekar Śląskich, Świętochłowic, Siemianowic Śląskich, Rudy Śląskiej, Zabrza oraz starostów tarnogórskiego i gliwickiego o poparcie Bytomia w celu odzyskania figury.
Bytomski monument wzniesiony został staraniem władz powiatowych oraz mieszkańców miejscowości dawnego powiatu bytomskiego, które obecnie stanowią wiele miast aglomeracji górnośląskiej. - Dlatego odzyskanie figury lwa, symbolizującej żołnierską śmierć, jest kwestią o regionalnym, a nie tylko lokalnym wymiarze - mówi Gorzelik.
Kilka miast już odpowiedziało na apel. - Oczywiście, że poprzemy władze Bytomia. To przykład kradzieży. Sprawcy nigdy nie odnajdziemy, ale możemy naprawić czyjąś błędną decyzję - mówi Marek Jarzębowski, rzecznik gliwickiego magistratu.
Podobnie uważają władze Zabrza i Katowic. - Lew powinien wrócić na Śląsk. Miasto Katowice poprze apel o odzyskanie lwa. Jeśli warszawiacy nie będą mogli żyć bez tej rzeźby, to niech poproszą swoje władze o zamówienie kopii pomnika - mówi Waldemar Bojarun, rzecznik Urzędu Miasta w Katowicach.
Warszawa na razie nie odpowiada na apele przesyłane ze Śląska. - To dla nas zupełnie nowa sprawa. Pani prezydent piastuje swoje stanowisko od niedawna i wpierw musiała zapoznać się z najważniejszymi dla stolicy kwestiami. Obiecuję, że sprawą lwa zajmie się już wkrótce - mówi Tomasz Andryszczyk, rzecznik prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz.


Autonomia to sprawa życia i śmierci
Gazeta Wyborcza, Rozmowa Aleksandry Klich i Józefa Krzyk z Kazimierzem Kutzem 2006.12.16
Aleksandra Klich, Józef Krzyk: Mówią o Panu śląski separatysta. Mają rację?
Kazimierz Kutz: Mylą autonomię z separatyzmem. Ja jestem za autonomią Śląska, nie za jego odłączeniem od Polski.
Dla wielu czytelników Pańskich felietonów w śląskiej Gazecie Wyborczej to to samo. Twierdzą, że buntuje Pan Ślązaków przeciwko Polsce.
- Nie. Autonomia to dla mnie samodzielne gospodarowanie na swojej ziemi, ale w obrębie państwa polskiego. Separatyzm to dążenie do oderwania regionu od kraju i stworzenia nowego państwa. Ja jestem urodzonym, a właściwie genetycznym autonomistą. Co prawda, gdy w 1929 roku się urodziłem, w Katowicach, śląska autonomia była już popsuta przez komisarycznego wojewodę Michała Grażyńskiego. No, ale była. Dla pokolenia moich rodziców, ludzi, którzy walczyli o przyłączenie Górnego Śląska do Polski, autonomia była warunkiem koniecznym i niejako oczywistym. Nie wyobrażali sobie innego statusu regionu.
Pana zdaniem powstańcy śląscy, tacy jak Pana ojciec, walczyli o autonomiczny Śląsk?
- Szybko zdali sobie sprawę, że Śląska nie da się ot tak przylepić do Polski. Bali się jej. Zbyt wielki był kontrast cywilizacyjny, zbyt duże różnice - gospodarcze, kulturowe, społeczne, obyczajowe - dzieliły Śląsk od Polski. Autonomia to była warstwa ochronna, dzięki której szok związany z przejęciem Śląska przez Polskę był mniejszy, niż mógłby być. To było zabezpieczenie przed strachem, przed odmiennością, innością. Dzięki autonomii Ślązacy mogli rządzić Śląskiem, region mógł się rozwijać w nowym państwie. Jej dobre owoce zbieramy do dziś. Ślązacy zyskali zabezpieczenie swojej etnicznej odrębności i separację od państwa niemieckiego. Mieli swobodę w kształtowaniu życia gospodarczego regionu; wolność ekonomiczna pozwoliła się regionowi swobodnie rozwijać. I podatki szły do własnego skarbu.
Dziś autonomia nie ma sensu. Śląsk jest naturalną częścią Polski, nie trzeba go do niczego przyklejać.
- Śląsk to jednak wciąż inna kraina niż pozostałe regiony Polski - i z tej perspektywy trzeba na nią patrzeć. To region, który przez wieki tułał się po Europie i powstawał w tyglu zachodnich kultur. Przylgnął do Polski i teraz, w kraju wolnym i demokratycznym, odżywa. Wyzwala się na nim energia obywatelska i poczucie inności. Przyszedł czas, by państwo rezygnowało z centralnego manipulowania, polonocentrycznej tradycji i praktyk, i poszło w kierunku demokracji zgodnej z duchem europejskim.
Górny Śląsk dba przecież o swoją tradycję i tożsamość. Młodzi ludzie uczą się tradycji regionu, poznają swoje korzenie, mają świadomość swej odrębności. Po co sztucznie tworzyć podziały między Śląskiem i Polską?
- Nie tworzę podziałów, one są. Tu nie idzie folklor, i trzeba przestać traktować Ślązaków jak szczep indiański na terenie Polski. Pyk, pyk fajeczka i Bercik z głupawego serialu, to już nie wystarczy. I jest uwłaczające. Nie ma rzetelnego podręcznika historii Śląska. Jej odmienność jest od dziesiątków lat pomijana lub tendencyjnie interpretowana. Poza tym historia Śląska została, zwłaszcza w PRL-u, całkowicie zakłamana. I stereotyp tego zakłamania panuje do dziś i pozwala traktować Śląsk dość przedmiotowo. Drastycznym przykładem tej filozofii rządzącej koalicji stało się arbitralne przesunięcie funduszy europejskich na lata 2007-13 przeznaczonych dla Śląska na biedniejsze regiony obrzeży wschodnich. Była to zapewne nagroda, bo to one przesądziły o wynikach wyborów do parlamentu i wyborów prezydenckich. Śląskowi zabrano ponad dwa miliardy euro! Oto przykład autorytaryzmu państwa. (...)
Autonomia jednak fatalnie się w Polsce kojarzy. Może jest inne rozwiązanie? Na przykład negocjacje dotyczące innego podziału pieniędzy dla regionów? Rządzący na pewno rozumieją, że warto inwestować w region, który ma potężny potencjał i jeśli będzie silny, pomoże innym, słabszym i biedniejszym.
- Nie, innej drogi nie ma. Górny Śląsk nie może być cielęciem nieustannie prowadzonym na sznurku do rzeźni. Niech o mnie mówią, że jestem zakapturzony separatysta i co tam jeszcze. Nie będę milczał, gdy Śląsk się okrada, gdy lansuje się negatywny stereotyp bogatego regionu, rozpanoszonych Ślązaków, w dodatku antypolskich i proniemieckich. Kaczyńscy na tych frazesach opierają swoją politykę państwa historycznego. W Senacie, gdy np. walczyłem o niezabieranie pieniędzy na likwidację ogromnego wysypiska chemicznych trucizn pod Tarnowskimi Górami, które zatruwają wody głębinowe wody pitnej i grożą niewyobrażalną katastrofą ekologiczną, słyszałem: Wyście się już najedli, teraz przyszła nasza kolej. I zabrano pieniądze na inwestycje na Podlasiu. I tak jest co roku przy uchwalaniu budżetu, niezależnie od tego, jaka partia rządzi. Górny Śląsk od 1922 roku jest łupem historycznym. (...)
Nie lubi Pan polskiego państwa?
- Państwo nie jest do lubienia, ma służyć obywatelom. W ostatnich siedemnastu latach Ślązacy zaczęli oddychać wolnością i żyć na swoją miarę. Mają prawo współdecydować o swoim losie. Także brać władzę w swoje ręce. I za to można by Polskę polubić.
To wszystko można robić bez mówienia o autonomii.
- Można. Ale mówienie o autonomii ma doprowadzić do tego, by Ślązacy się obudzili, by zadbali o swoją samoistność, odrębność, by uświadomili sobie swą wartość i znaczenie w kraju i Europie. To jest trudne, bo Ślązacy nigdy nie mogli stanowić o sobie, zawsze byli kolonią. Mówienie o prawie do autonomii to samozdefiniowanie się - pierwszy krok do wyrwania się z niewolniczej mentalności. Trzeba powiedzieć sobie i innym jasno: to jest nasze, i mamy prawo tu rządzić. Nie możemy zaprzepaścić szansy życia w Europie, w wolnym, demokratycznym i obywatelskim kraju. Kraju, który rozumie i ceni każdą odrębność, pozwala innemu żyć w spokoju i wolności. W kraju, w którym nie trzeba kłamać i żyć w strachu.
A czy nie lepiej zamiast drażnić resztę Polski mówieniem o śląskiej autonomii, walczyć o śląskie sprawy w stolicy, tak jak to robią inne województwa? Może nasi śląscy politycy sobie nie radzą?
- Walka w Warszawie o sprawy, o których tu mówię, jest dłubaniem w nosie. W upartyjnionej Polsce, ba, w partyjniackim parlamencie przechodzi zawsze interes większości politycznej. Śląscy parlamentarni są zakotwiczeni w partiach, a nie w społeczeństwie. Dlatego nie udało się w Sejmie stworzyć bloku - a nawet klubu - parlamentarzystów śląskich. Żadna partia do tego nie dopuści.
Czy nie boi się Pan, że autonomia narobiłaby dziś więcej złego niż dobrego? Dodatkowo zantagonizowałaby Śląsk z resztą Polski? Zresztą, przecież nawet mieszkańcy Śląska są w sprawie autonomii podzieleni. Mieszkają tu i autochtoni, i przyjezdni. Tym drugim autonomia może się nie podobać. Są mocno związani z Polską.
- Autonomii na Górnym Śląsku nie należy rozpatrywać w kategoriach grzechu. Nie jest nośnikiem zła. Wręcz przeciwnie: umniejsza tylko władzę państwa na korzyść demokracji obywatelskiej. Im mniej państwa - tym lepiej dla ludzi. Polacy mają w każdym miejscu takie same prawa i mogą korzystać z dobrodziejstwa demokracji wedle własnych doświadczeń i potrzeb. A także tradycji. Na Górnym Śląsku myślenie o autonomii jest sięganiem do własnych doświadczeń historycznych, niezbyt odległych zresztą. Oczywiście, odwołuje się przede wszystkim do Ślązaków rodowitych, ale jeśli okrada się Śląsk z pieniędzy, to jest to sprawa wszystkich mieszkańców tej ziemi. A przynajmniej tych, co już tu chodzą na groby bliskich.
Kilka dni temu pojawił się pomysł stworzenia z 17 śląskich miast Aglomeracji Śląskiej. Czy to potrzebne? To może być moloch, który przytłoczy region.
- Nie, wręcz przeciwnie. To krok we właściwym kierunku. Samoorganizacja na tym poziomie powinna była tu zaistnieć 17 lat temu. Dziś wymuszana jest przez Unię Europejską, która kieruje się filozofią samodzielności naturalnych regionów i lubi wielkie projekty. Górny Śląsk spełnia te warunki, bo jest regionem do tego stopnia zdewastowanym, że poruszył sumienie Europy.
Rozmawiamy w przededniu 25. rocznicy masakry w kopalni Wujek. Mówił Pan o tej tragedii, że przywróciła Śląsk Polsce. Jak Pan dziś to widzi?
- Dziś patrzę na bohaterów z kopalni Wujek przez pryzmat tragedii w Halembie. Na kopalni Wujek w 1989 roku rodziło się współczesne dobro Polski. W rewolucyjne przemiany świata wpisana jest często ofiara krwi. Widać, inaczej być nie mogło.Zwęglone ciała 23 ludzi na kopalni Halemba podnoszą wymiar symboliczny pomnika pod murami Wujka. I podważają jego sens, skoro ćwierć wieku później chlusnęło kolonializmem sprzed 150 lat!


Betlejki zamiast choinki
Gazeta Wyborcza, jm 2006.12.14
Przed laty święta Bożego Narodzenia na Śląsku kojarzyły się raczej z szopką niż z choinką. Jak wyglądają tradycyjne śląskie betlejki, można zobaczyć na wystawie w gliwickiej Willi Caro.
Zwyczaj budowania szopek bożonarodzeniowych narodził się we Włoszech. Stamtąd rozprzestrzenił się na całą Europę, szybko podbijając także serca Ślązaków. W naszym regionie szczególnym powodzeniem cieszyły się szopki domowe, miniatury tych budowanych w kościołach. - W XIX wieku i pierwszej połowie XX można mówić o prawdziwym kulcie szopki. Choinki pojawiły się później i wtedy był to główny symbol bożonarodzeniowy. Adwent rozpoczynał się zawsze od wspólnego budowania szopki. W święta w żadnym śląskim domu nie mogło zabraknąć betlejki - mówi Bożena Kubit, kuratorka wystawy.
Śląska betlejka to miniaturowa drewniana szopa, grota lub szałas pasterski wypełnione malowanymi figurkami Świętej Rodziny, Trzech Króli, pastuszków i zwierząt. Na wystawie można między innymi oglądać oryginalne szopki z lat 30. XX wieku z Chorzowa, Gliwic, Świerklańca i Pawłowic. Ekspozycja potrwa do 28 stycznia.


Coraz mniej Śląska w telewizji
Gazeta Wyborcza, Anna Malinowska, Józef Krzyk 2006.12.14
Konkurs Po naszymu, czyli po śląsku zniknął z telewizji. Twórcy i sympatycy imprezy uznali, że to dowód lekceważenia Ślązaków i napisali skargę do prezesa telewizji.
Senator Maria Pańczyk w Radio Katowice podczas eliminacji do konkursu Po naszymu, czyli po ślaskuPoszło o pieniądze. Władze katowickiego ośrodka telewizji uznały, że konkurs, w którym Ślązacy rywalizują w gwarowych gawędach, jest zbyt drogi, by przeprowadzić jego retransmisję. - Nagranie całości imprezy kosztuje 40 tys. zł. Telewizja stwierdziła, że za drogo i zaprosiła mnie wraz z laureatami do programu Niedziela w Bytkowie. Mieliśmy zrobić rekonstrukcję tego, co działo się na żywo. A jak odtworzyć imprezę? Przecież zatraciłby się klimat, nie można powtórzyć tego, co było - skarży się senator Maria Pańczyk, dziennikarka i autorka konkursu.
Maciej Wojciechowski, dyrektor TVP Katowice, zapewnia, że nikt od Pańczyk nie domagał się zapłaty 40 tys. zł. O tym, że retransmisji nie będzie, zdecydowały ograniczenia czasowe - w obecnej ramówce ośrodek w Bytkowie ma mniej czasu na programy własne na antenie niż wcześniej. - Zaproponowaliśmy relację w Aktualnościach, przedstawienie laureatów konkursu i 15-minutowy reportaż w paśmie Niedzieli w Bytkowie, ale usłyszeliśmy, że Niedziela... to nie jest poważny program - mówi Wojciechowski.
- Gdzie podziała się misja publicznej telewizji? - pyta Pańczyk.
Wielbiciele śląskiej czelodki napisali skargę do Bronisława Wildsteina, prezesa TVP: Co roku oglądamy w telewizji nie zawsze na najwyższym poziomie przeróżne festiwale kultury kresowej, romskiej, żydowskiej itp. Nie ma niestety w telewizji miejsca na prawdziwy folklor i kulturę śląską. W związku z tym uważamy, że Ślązacy zawsze, niestety i teraz też traktowani są jako podrzędna kategoria ludzi.
Wśród sygnatariuszy listu, oprócz wielu znanych osób, są zwykli mieszkańcy Śląska. - Płacę abonament, a oglądam chałę. Są program trzeci, telewizja regionalna. I co tam jest? Jedyny przejaw regionu to serial Święta wojna. Mnie, jako rodowitą Ślązaczkę, ten film obraża - denerwuje się Aniela Langer z Wodzisławia Śląskiego.
W podobnym tonie wypowiada się senator Kazimierz Kutz. - Jak Śląsk wygląda w telewizji? Jak głupawy serial z jakimś Bercikiem w roli głównej. Nie ma się co oszukiwać. Telewizja jest partyjna, a Śląsk przez partyjniaków traktowany jak kolonia. Zarządzać i zaciskać, a jedyna rozrywka dla tych, co tam robią, to niech sobie po szychcie fajeczkę popykają - uważa senator.
Stanisław Wieczorek z Miasteczka Śląskiego, laureat pierwszej edycji konkursu: - Na zachodzie Europy już dawno się przekonali, że ludzi najbardziej interesuje to, co dzieje się w ich najbliższym sąsiedztwie. Wielka polityka jest na drugim planie. Niestety, jak włączę telewizor, to nie ma szans, żeby zobaczyć Śląsk.
Senator Krystyna Bochenek, wieloletnia dziennikarka, uważa, że konkurs spełnia wszelkie wymogi związane z misją telewizji publicznej. - Ma tradycje, prowadzony jest na wysokim poziomie, z odpowiednią oprawą artystyczna i - co istotne - naprawdę cieszy się dużym zainteresowaniem. Tłumaczenie, że nie ma pieniędzy czy czasu antenowego, nie jest żadnym tłumaczeniem. Można poszukać sponsorów, a transmisję zorganizować w taki sposób, że widzowie widzieliby najważniejsze, budzące największe emocje fragmenty. Ponieważ znam realia pracy w telewizji, wiem, że w takiej sprawie wystarczą tylko dobre chęci - dodaje senator.
Konkurs Po naszymu, czyli po śląsku odbył się w tym roku już po raz 16. W sumie wystartowało w nim kilka tysięcy uczestników.


Świąteczne pamiątki cieszyniaków
Gazeta Wyborcza, mac 2006.12.13
Ten świąteczny stół to nie mebel zastawiony naczyniami. Tworzą go wyjątkowe wspomnienia i zwyczaje wiążące się z Bożym Narodzeniem, które w każdym domu wyglądają inaczej. Dlatego Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie poprosił znane osoby z regionu o przekazanie związanych ze świętami pamiątek, z którymi wiążą się szczególne uczucia i emocje.
Odzew był ogromny. Stół zapełnił się niezwykłymi przedmiotami od ponad 30 osób. Mariusz Makowski, historyk z cieszyńskiego muzeum, przekazał ręcznie pisane jadłospisy, od lat używane podczas rodzinnej wieczerzy wigilijnej, Mirosław Kożdoń, cieszyński starosta, porcelanowe talerze z serwisu świątecznego i makutrę, a Wojciech Brachaczek, przewodniczący Rady Miejskiej w Cieszynie, haftowany obrus z 1927 r. i wiaderko, w którym co roku przyrządza się sałatkę jarzynową dla 15 osób.
Konserwatorka zabytków Irena Kwaśny zaprezentowała zabytkową biblię i modlitewnik, a artystka Jolanta Wozimko piękną choinkę adwentową z lat 20. zeszłego wieku. Nie zabrakło też ponadstuletniego kompletu porcelanowego od przewodnika Władysława Orszulika, pozytywki ze świątecznego stołu od szefowej zamku Ewy Gołębiowskiej czy przedwojennych sztućców i liczącej ponad wiek wagi od Teresy i Jerzego Wałgi (autorki pięknych wyrobów z koronki i słynnego rusznikarza z Cieszyna). Wszyscy prosili tylko o jedno: żeby strzec pamiątek jak oka w głowie.
Cieszyniaków Stół Świąteczny można oglądać 17 grudnia od 10 do 17 w Starej Baszcie.


Filmy Ślązaków nagrodzone w Chinach
Gazeta Wyborcza, mon 2006.12.11
Podczas zakończonego w ten weekend Międzynarodowego Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Kantonie nagrodzono dwa filmy Telewizji Polskiej, zrealizowane przez twórców ze Śląska. Grand Prix festiwalu zdobył Herkules wyrusza w świat Lidii Dudy. Wyprodukowany przez Redakcję Dokumentu Programu 2 film to historia 12-latka z Bobrka, który po raz pierwszy w życiu jedzie zobaczyć Warszawę i Bałtyk.
Boże Ciało, opowieść o współczesnym Śląsku mikołowskiego operatora i reżysera Adama Sikory, otrzymało nagrodę za najlepszą reżyserię.


Silesią będzie rządził superprezydent?
Gazeta Wyborcza, Przemysław Jedlecki 2006.12.12
Kto ma rządzić aglomeracją, która powstanie po połączeniu 17 miast na Śląsku? Większość polityków jest zgodna, że powinien to być ktoś w rodzaju superprezydenta, którego wybiorą wszyscy mieszkańcy 17 miast - od Gliwic aż po Jaworzno - ma stworzyć Aglomerację Śląską. O jej ostatecznym kształcie zdecyduje ustawa, której projekt przygotuje zespół samorządowców, polityków i ekspertów pod wodzą PiS-owskiego wojewody Tomasza Pietrzykowskiego.
Jedną z kluczowych spraw przyszłej aglomeracji jest to, kto będzie nią rządził. Wojewoda Pietrzykowski mówi o kilku możliwościach i na razie niczego nie chce przesądzać. Jedna z nich zakłada powołanie zgromadzenia aglomeracji, w którym zasiedliby prezydenci oraz ewentualnie miejscy radni. Oni wybieraliby zarząd aglomeracji, który kierowałby nią. Najlepiej, gdyby w zarządzie nie było samych prezydentów, którzy i tak mają dość obowiązków.
Zygmunt Frankiewicz (PO), prezydent Gliwic, uważa, że pozycja przewodniczącego zarządu byłaby za słaba. Jego zdanie podzielają inni politycy. - Chodzi o to, by nie był zbyt uzależniony od prezydentów - mówią. Wyjściem jest zatem powoływanie szefostwa aglomeracji niezależnie od prezydentów czy nawet radnych. Mógłby to być ktoś w rodzaju superprezydenta czy nadburmistrza wybieranego w wyborach bezpośrednich przez wszystkich mieszkańców aglomeracji. - Jeżeli pojawi się taka propozycja, to nie powinna być wprowadzona w życie wbrew woli samorządowców. Należałoby do niej dążyć stopniowo i z uwzględnieniem stanowiska prezydentów miast - uważa Pietrzykowski.
Jednak nieoficjalnie jeden z polityków PiS-u w regionie mówi, że bezpośredni wybór superprezydenta to najlepsze wyjście. - Taka deklaracja będzie jednak wsadzeniem kija w mrowisko. Najpierw niech powstanie aglomeracja, a do wyborów dojdziemy z czasem - mówi.
Czy prezydenci miast zgodzą się na takie rozwiązanie? Piotr Uszok, prezydent Katowic, nie boi się uszczuplenia swojej władzy na rzecz aglomeracji. - To normalne - mówi.
Jan Rzymełka, katowicki poseł PO, mówi, że nie powinniśmy się obawiać bezpośrednich wyborów szefa aglomeracji. - Jeżeli obecne miasta byłyby tylko dzielnicami, to prezydentom będzie łatwiej pozbyć się swoich tytułów. Ale ktoś w rodzaju nadburmistrza aglomeracji będzie potrzebny - mówi poseł. Zgadza się jednak, że bezpośrednich wyborów nie należy wprowadzać od razu. - To musi być stopniowy, kilkuletni okres. Na początku we władzach aglomeracji powinni znaleźć się delegaci miast - uważa.
Kto do aglomeracji?
Katowice, Chorzów, Siemianowice Śląskie, Bytom, Świętochłowice, Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Czeladź, Będzin, Gliwice, Zabrze, Ruda Śląska, Mysłowice, Tychy, Piekary Śląskie, Jaworzno, Knurów


Górny Śląsk - Polska 1:1
Paweł Czado 2006.12.10
Reprezentacja Górnego Ślaska nie musi mieć kompleksów! Ślązacy w prestiżowym spotkaniu z podopiecznymi Leo Beenhakkera pokazali ambicję i umiejętności. Biało-czerwonym z gospodarzami grało się dużo trudniej niż kilka dni temu z reprezentacją Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
W sobotę stadion Ruchu był stolicą polskiego futbolu. Udało się doprowadzić do charytatywnego meczu, z którego dochód zostanie przeznaczony dla rodzin ofiar niedawnej tragedii na kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej.
Oklaski dla pana Gerarda
Choć mecz był towarzyski, od dawna - zwłaszcza w naszym regionie - budził wielkie, i nie zawsze zdrowe, emocje. Wreszcie nadarzyła się okazja, by po 53 latach znów rozegrać mecz Śląska z Polską.
Przed spotkaniem pojawiły się obawy, że mecz mogą popsuć niektórzy kibice, na szczęście do niczego takiego nie doszło. Żadnych zadym nie było, a piłkarze reprezentacji Polski nie musieli się wcale czuć jak na wrogim stadionie. Przy wyjściu na murawę zostali powitani oklaskami. Część kibiców wymachiwała biało-czerwonymi szalikami. Inni w bezpośrednim sąsiedztwie - żółto-niebieskimi (barwy Śląska). Publiczność wzniosła nad głowami przygotowane wcześniej kartoniki z napisami Górny Śląsk i Polska. - Kibicowałem w tym meczu zarówno jednej, jak i drugiej drużynie - mówił 17-letni Adam z Katowic. Oczywiście oszołomów nie brakowało (choćby tych, którzy wygwizdywali bramkarza Legii Łukasza Fabiańskiego), ale w sumie zachowanie kibiców było należyte.
Przed rozpoczęciem gry wzruszającą modlitwę za zmarłych górników poprowadził kapelan sportu śląskiego, ks. Krzysztof Sitek. Na widowni zasiedli ratownicy górniczy i członkowie rodzin ofiar wypadku w Halembie. Był też bohater wielu meczów zarówno w reprezentacji Polski, jak i Górnego Śląska - Gerard Cieślik. Legenda Ruchu została oczywiście przywitana rzęsistymi oklaskami.
Piękny wolej Kompały
Mimo że mecz był towarzyski i charytatywny, to - jak powiedział po spotkaniu kapitan kadry Polski Marcin Wasilewski - nikt nogi nie cofał i odpuszczania nie było, bo wszyscy chcieli się dobrze zaprezentować przed publicznością i selekcjonerem Leo Beenhakkerem. Co ciekawe, zawodnicy z kadry Górnego Śląska mieli przed tym meczem większy staż reprezentacyjny niż zespół Leo Beenhakkera! Wszystko za sprawą jednego zawodnika: 42-letni dziś Krzysztof Warzycha w latach 1984-1997 rozegrał w biało-czerwonych barwach aż 50 meczów (strzelił 9 bramek). Tymczasem łączny reprezentacyjny bilans ludzi Beenhakkera wynosi 34 mecze i 5 bramek.
Legendarny snajper Ruchu i Panathinaikosu był w sobotnim meczu kapitanem gospodarzy. Rozpoczął mecz w ataku z piłkarzem, który mógłby być jego synem. - Gra z nim to dla mnie zaszczyt - przyznał młodszy o 22 lata Piotr Ćwielong, który w pierwszej połowie należał do najlepszych zawodników na boisku. Gucio co prawda gola nie strzelił, ale kilka razy potwierdził, że umiejętności się nie zapomina. Sposób, w jaki w 30. minucie skręcił zwodem próbującego powstrzymać go Grzegorza Fonfarę, był najwyższej klasy.
Początek meczu należał do biało-czerwonych. Wydawało się, że zawodnicy Beenhakkera stłamszą zespół powołany przez Antoniego Piechniczka. Tymczasem gra szybko się wyrównała, a w 11. minucie trybunami wstrząsnął ryk radości. Po centrze z lewej strony Bartłomieja Chwalibogowskiego Adam Kompała bez namysłu uderzył z woleja i Maciej Mielcarz był bez szans. Jeszcze parę minut po tym wydarzeniu niektórzy kibice aż cmokali, przypominając sobie to fantastyczne uderzenie i niebywale podkręcony tor lotu piłki. - To jedna z pięciu moich najpiękniejszych bramek w życiu - przyznał potem Kompała.
Podkreślając świetną asystę Chwalibogowskiego, wyjaśnić należy, co w ogóle w tej drużynie robili piłkarze Zagłębia Sosnowiec. Powołanie przez Antoniego Piechniczka trzech graczy tej drużyny wywołało u co bardziej szowinistycznie nastawionych śląskich kibiców paroksyzmy wściekłości. Niesłusznie! Trzeba pamiętać, że przy powołaniu kadry Górnego Śląska bierze się pod uwagę nie kryterium historyczne, geograficzne czy też - jak chcieliby niektórzy - etniczne, a - rzekłbym - administracyjne. Reprezentacja Górnego Śląska jest przecież reprezentacją Śląskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej, do którego podokręg Sosnowiec niewątpliwie należy. Tym sposobem gracze Zagłębia występują w kadrze Górnego Śląska już od lat i zapisali w niej wiele chwalebnych występów. Czy ktoś ze śląskich kibiców miał coś przeciwko, kiedy Andrzej Jarosik w 1965 roku wbijał dwa gole angielskiemu Sheffield Wednesday?
Wróćmy do meczu. Po golu Kompały inicjatywę przejęła reprezentacja Polski, ale bramkarz Sebastian Nowak kilka razy potwierdził swój talent (m.in. w 25. minucie powstrzymał szarżującego Macieja Iwańskiego, a po chwili obronił groźny strzał głową Pawła Magdonia). W drugiej połowie trener Piechniczek wymienił prawie całą drużynę i to się odbiło na poziomie gry Ślązaków. W 57. minucie po silnym uderzeniu z dystansu znanego z tej umiejętności Łukasza Garguły biało-czerwoni wyrównali. Piłka otarła się jeszcze o Daniela Treścińskiego i wpadła do bramki nad zdezorientowanym zmiennikiem Nowaka - Mateuszem Sławikiem.
Potem tempo trochę spadło, ale tuż przed końcem gospodarze mieli znakomitą okazję na zwycięską bramkę. W 86. minucie - po strzale Damiana Seweryna - Fabiańskiego uratował słupek. Po końcowym gwizdku piłkarze uścisnęli sobie ręce, a na stadionie znów rozbrzmiały oklaski - Piłkarze grali z dużym zaangażowaniem, dlatego mecz był naprawdę dobry - stwierdził obecny na trybunach Henryk Kasperczak, selekcjoner reprezentacji Senegalu. Kasperczak oczywiście jest w rozjazdach. Przyjechał z Francji, jedzie do Grecji. Czy jednak może być inaczej, skoro w ligach europejskich gra już ponad stu Senegalczyków?
Wróćmy jeszcze do występu gospodarzy. Jedno jest pewne: potwierdzili, że gdyby reprezentacja Górnego Śląska rozgrywała mecze oficjalne, to w rankingu FIFA na pewno byłaby wyżej niż Zjednoczone Emiraty Arabskie. Kto wie - może nawet awansowałaby na mundial? ZEA w finałach MŚ już raz grały: w 1990 roku.
Leo w otoczeniu saperów
Co można napisać o występie reprezentacji Polski? Widać było, że nie jest to najważniejszy mecz w życiu dla tych piłkarzy, choć z drugiej strony oczywiste było, że chcą się Beenhakkerowi pokazać. Selekcjoner wykorzystał spotkanie do przetestowania kilku zaskakujących wariantów taktycznych. Kto mógł przypuszczać przed meczem, że w drugiej połowie na lewej obronie zagra nominalny napastnik Przemysław Pitry, a na prawej - pomocnik Piotr Piechniak? Z bardzo dobrej strony pokazał się bramkarz Łukasz Fabiański, który bronił szczęśliwie i z wyczuciem. Nie zdeprymowały go bezsensowne gwizdy i buczenia mniej wyrobionej (i na szczęście nielicznej) części publiczności.
Po meczu trener Beenhakker był w dobrym humorze. Tuż przed odjazdem ze stadionu dał się namówić zdesperowanemu dowódcy 1. Brzeskiej Brygady Saperów im. Tadeusza Kościuszki na wspólne zdjęcie. Kiwnął głową przyzwalająco i po chwili otoczyła go grupa rozentuzjazmowanych wygolonych młodzieńców w żołnierskich mundurach. Zielonego beretu Leo jednak nie założył.
Po meczu on i jego piłkarze pojechali pod kopalnię Halemba złożyć kwiaty i zapalić znicze.


Pokażemy śląski charakter!
Gazeta Wyborcza, Leszek Błażyński, Wojciech Todur 2006.12.07
W sobotę reprezentacja Polski zmierzy się z reprezentacją Górnego Śląska. Oba zespoły trenowały w czwartek na Stadionie Śląskim. - Pokażemy śląski charakter! - odgrażał się Dariusz Dudek z Odry Wodzisław.
Mecz kadry Leo Beenhakkera z ekipą Górnego Śląska rozpocznie się w sobotnie południe na stadionie Ruchu Chorzów. Dochód ze spotkania zostanie przekazany rodzinom ofiar tragedii w kopalni Halemba.
Reprezentacja Polski, która w środę pokonała 5:2 zespół Zjednoczonych Emiratów Arabskich, wczoraj przed południem dotarła do Katowic. Lot z Dubaju przez Wiedeń do Balic trwał siedem godzin. - Na dodatek musieliśmy czekać w Wiedniu aż trzy godziny na samolot do Polski - mówił obrońca Paweł Magdoń, który strzelił Emiratom jedną z bramek.
Piłkarze Beenhakkera o godz. 16.30 trenowali na Śląskim. Zajęcia miały odbyć się wcześniej, ale pilot pomylił drogę z katowickiego hotelu Novotel na stadion i zawodnicy niepotrzebnie jechali przez Siemianowice. W godzinnych ćwiczeniach (m.in. rozruch, biegi, mecz siedmiu na siedmiu) brało udział 17 zawodników. W sobotę zabraknie przygotowujących się do meczu z Feyenoordem w Pucharze UEFA piłkarzy Wisły Kraków: Mariusza Pawełka, Adama Kokoszki i Dariusza Dudki. Nie zagra też Radosław Matusiak, który poleciał już na urlop na Malediwy.
W ZEA piłkarze grali przy temperaturze 24 stopni Celsjusza. Wczoraj wieczorem na chorzowskim gigancie było prawie 20 stopni mniej. - I tak temperatura jest niezła. Obawiałem się, że spadnie śnieg - mówił Magdoń.
Ślązacy zaczęli trening już w południe. - Pokażemy śląski charakter! Bartek Grzelak na pewno nie poradzi sobie z nami równie łatwo jak z obrońcami z Emiratów - odgrażał się po zajęciach Dariusz Dudek, obrońca Odry Wodzisław.
Zajęcia poprowadził wyraźnie zadowolony Antoni Piechniczek. - A co, widać? - uśmiechał się szkoleniowiec. - To magia Śląskiego tak na mnie działa. Myślę, że dla piłkarzy trening na tym boisku to też wielka sprawa - podkreślał.
Wiele czasu Ślązacy poświęcili ćwiczeniu stałych fragmentów gry. Podpowiadamy, że reprezentanci Polski powinni szczególnie uważać przy rzutach rożnych...
Z grona powołanych do górnośląskiej kadry z różnych przyczyn nie dojechało na trening kilku piłkarzy. Z powodu problemów rodzinnych dopiero na końcówkę zajęć dotarł Wojciech Grzyb z Ruchu Chorzów, ale i tak nawet nie zdążył się rozebrać. Inni, jak Marcin Chmiest czy Jacek Kowalczyk (obaj Odra) są kontuzjowani. - Podstawową jedenastkę mam już w głowie. Pierwsi dowiedzą się jednak piłkarze - mówił tajemniczo Piechniczek, potem dodał jednak, że prawdopodobnie da zagrać wszystkim powołanym. Pewne jest, że kadrę Górnego Śląska wyprowadzi na boisko kapitan Krzysztof Warzycha, który wczoraj zagrał w ataku razem z Piotrem Ćwielongiem z chorzowskiego Ruchu. - Zanosi się, że mecz zacznie niebieski atak. Znam Piotrka, to bardzo obiecujący piłkarz. Pewne ruchy i zachowania ma podobne do moich, gdy byłem w jego wieku - mówił Gucio.
- Nasz bramkarz będziesz musiał bardzo uważać na Warzychę. Gucio to wciąż groźny napastnik - podkreślał pomocnik kadry, Rafał Murawski.
Chociaż to kadra Górnego Śląska, to jest w niej wielu piłkarzy pochodzących z innych regionów Polski, jak chociażby Grzegorz Baran z Przemyśla. - Ale jestem piłkarzem Ruchu! - przypominał 24-letni obrońca. - Zagrać w takim meczu to dla mnie wielkie wyróżnienie. Myślę, że takie spotkania powinny odbywać się jak najczęściej. Ze zgraniem nie powinno być problemu. Trochę się jednak znamy - dodał.
W kadrze są też piłkarze Zagłębia Sosnowiec, m.in. Marcin Lachowski. - Pochodzę z Brzegu, ze Śląska Opolskiego, więc moja kandydatura chyba się broni - żartował pomocnik sosnowieckiej drużyny. - Jednoczy nas cel, na pewno zagramy o zwycięstwo. Przed nami staną przecież koledzy, których dobrze znamy z polskich boisk. Z formą nie powinno być źle. Chociaż runda jesienna już za nami, to cały czas biegam, gram w hali - opowiadał Lachowski.
Wielu zawodników przerwało urlopy, by zagrać w sobotę. - Od trzech tygodni odpoczywam. Jeżeli trener na mnie postawi, to zagram na świeżości - śmiał się Sebastian Nowak z chorzowskiego Ruchu.
Mimo tego, że to mecz charytatywny, obie strony zapowiadają, że będą grać o zwycięstwo. - Ludzie obejrzą ten mecz z zainteresowaniem, tylko jeżeli będzie na serio. Jesteśmy kadrą Górnego Śląska, a nie jakimś Haarlem Globetrotters. Jestem przekonany, że Leo Beenhakker myśli podobnie - mówił Piechniczek - Trener Beenhakker wpoił nam, że kadra zawsze gra o zwycięstwo - dodawał Grzelak.


Śląsko-dąbrowskie Supermiasto?
Dziennik Zachodni, wit 2006.12.08
2,2 miliona mieszkańców, budżet roczny na poziomie 14 miliardów złotych i powierzchnię porównywalną z Londynem może mieć już w niedługim czasie największy obszar miejski w naszym kraju. Grupa wybitnych autorytetów samorządowych i naukowych województwa śląskiego rozpoczęła prace nad projektem ustawy o ustroju aglomeracji śląskiej. Z 17 miast od Dąbrowy Górniczej po Gliwice ma docelowo powstać wielki organizm administracyjny, który będzie większy od Warszawy.
- To świetny pomysł, któremu w najbliższych tygodniach zamierzam poświęcić masę pracy - mówi Tomasz Pietrzykowski, wojewoda śląski, lider zespołu roboczego.
Wspólny organizm miejski byłoby bardzo korzystny dla mieszkańców. Kupowana hurtowo woda, energia, ciepło na pewno byłyby tańsze. Tak jest na przykład w Niemczech w Zagłębiu Ruhry. Nowy podmiot zająłby się także m.in. organizacją komunikacji i utrzymaniem WPKiW.
Od dawna już dla większości mieszkańców aglomeracji górnośląskiej stało się jasne, że zarządzanie obszarem ponad 2-milionowego organizmu miejskiego, wymaga rozwiązań prawnych wykraczających poza współistnienie kilkunastu odrębnych i niezależnych od siebie miast, będących zarazem osobnymi gminami i najczęściej także - powiatami. Wielu mieszkańców aglomeracji mieszkając w jednym mieście, pracuje w drugim, do kina lub teatru jeździ do trzeciego, na zakupy do czwartego, na basen do piątego, do restauracji do szóstego, a na spacer - jeszcze do kolejnego.
W sposób dobitny uwidacznia to całą fikcyjność formalnej odrębności poszczególnych gmin. Wiele spraw wspólnych, takich jak chociażby sprawy komunikacji publicznej, planowania przestrzennego, kanalizacji i wodociągów, dróg - np. Drogowej Trasy Średnicowej, parków, lotniska etc. wymaga współpracy i wspólnego podejmowania decyzji, ponoszenia ciężarów i odpowiedzialności rzutujących także na sytuację nie tylko mieszkańców własnego miasta, ale także większości miast ościennych.
Są to na ogół problemy wspólne dla znacznej części obszaru aglomeracji, których skala nie sięga jednocześnie całego województwa - bo cóż wspólnego z problemami tramwajów śląskich, wodociągów w aglomeracji czy parku chorzowskiego, mają mieszkańcy Lublińca, Jastrzębia czy Żywca. Niedogodności traktowania miast aglomeracji śląskiej jako odrębnych jednostek i prowadzenia przez nie własnej, niezależnej i nieskoordynowanej polityki lokalnej ujawniają się niemal co krok.
Jednym z niedawnych przykładów może być chociażby niska ocena, jaką zyskała oferta stadionu chorzowskiego w trakcie przygotowań do złożenia przez Polskę oferty organizacji Mistrzostw Europy w piłce nożnej. W konfrontacji z Poznaniem, Wrocławiem czy Krakowem ocenie podlegała oferta noclegowa, kulturalna, komunikacyjna obiektów położonych w samym Chorzowie - propozycja była bowiem przedstawiona samodzielnie przez to miasto. Wynik nie był trudny do przewidzenia.
Innym przykładem mogą być ostatnie zawirowania wokół wystąpienia Bytomia z KZK GOP, a następnie, po kilku miesiącach - powrotu. Jeszcze innym przykładem może być forsowany przez samorząd Gliwic pomysł budowy, kosztem 53 mln euro, konkurencyjnej wobec Spodka hali widowiskowo-sportowej Podium - co wpisuje się raczej w politykę wewnętrznej konkurencji miast aglomeracji, a nie spójnej polityki aglomeracji śląskiej wobec innych metropolii w Polsce i Europie. (...)
Zarówno ewentualne granice takiego związku, jak i zakres kompetencji przekazanych przez miasta do wykonywania na poziomie wspólnym są sprawami otwartymi i wymagającymi poważnej dyskusji, podobnie jak nie mniej istotne kwestie wspólnej symboliki, nazewnictwa i promocji na zewnątrz. Czas, aby obszar ponad 2-milionowej aglomeracji, stanowiący największy organizm miejski w Polsce był traktowany jako jedna całość, a nie zbiór średniej wielkości miast, niekwalifikujących się nawet do tej samej ligi, co Kraków, Wrocław czy Poznań.
Nie jest to tylko sprawa słusznych i uzasadnionych ambicji mieszkańców miast Aglomeracji Śląskiej. Co znacznie ważniejsze, stawką jest skuteczne konkurowanie o realne miejsce na mapie regionów Polski i Europy, zdolność przyciągania inwestorów i turystów, pozyskiwania środków europejskich, sprawniejszego pokonywania wspólnie problemów nieznanych w większości innych województw. Jest to w końcu sprawa skuteczności w tworzenia atrakcyjnych warunków do życia, pracy, studiowania i wypoczynku w naszym regionie. Z Górnego Śląska co roku ubywa mieszkańców, którzy wybierają inne miasta i regiony lepiej radzące sobie z tworzeniem i rozwojem nowoczesnych obszarów metropolitalnych. Czas zatem goni.
Nadające się do wykorzystania wzorce istnieją chociażby w Niemczech (Regionalny Związek Ruhry, złożony z 14 gmin zamieszkałych łącznie przez niemal 6 mln mieszkańców), USA (Metropolitan Council w Minnesocie, koordynująca funkcjonowanie 7 hrabstw zamieszkałych przez prawie 3 mln mieszkańców) czy Francji (międzygminne wspólnoty aglomeracyjne i miejskie).
Także w Polsce tradycyjnie już funkcjonują przepisy wprowadzające szczególne, odrębne od ogólnych zasad samorządności terytorialnej, zasady administrowania obszarem Warszawy. Nie mniejsza specyfika i jeszcze większa liczba mieszkańców miast centrum Górnego Śląska z pewnością uzasadniają postulat uregulowania sposobu administrowania obszarem aglomeracji śląskiej drogą specjalnej ustawy, dostosowującej do lokalnych potrzeb ogólne zasady ustrojowe, wynikające z trójszczeblowego, gminno-powiatowo-wojewódzkiego podziału administracyjnego. (...)
Co z nazwą?
W tej chwili na obszarze, który ma zostać objęty ustawą, funkcjonuje Górnośląski Związek Metropolitalny. Pomysłodawcami jego utworzenia byli prezydenci Katowic - Piotr Uszok oraz Gliwic - Zygmunt Frankiewicz. W praktyce jednak jest to ciało martwe, które już na etapie prac studyjnych napotkało na wiele przeszkód. Prezydent Sosnowca - Kazimierz Górski upierał się na przykład przy nazwie Górnośląsko-Zagłębiowskiego Związku Metropolitalnego. Nowy obszar administracyjny, aby być powszechnie kojarzonym w Unii Europejskiej, a także w całym świecie, musi mieć nazwę, która z jednej strony będzie łatwa do wypowiedzenia przez obcokrajowców, a z drugiej będzie budziła jednoznaczne skojarzenia. Dlatego w tej chwili dwie najpoważniejsze propozycje to Katowice (jak na przykład Port Lotniczy w Pyrzowicach) albo Silesia.
Jaka struktura?
Według wstępnych założeń, od 2007 do 2010 roku pracami aglomeracji kierowałby zarząd wyłoniony przez wszystkich 17 prezydentów miast. Pomysłem alternatywnym jest prezydencja przechodnia - co pół roku pracami zarządu kierowałby inny prezydent miasta. Docelowo jednak, po utworzeniu kolejnego stopnia samorządu, w wyborach municypalnych w 2010 roku wybieralibyśmy bezpośrednio nadburmistrza aglomeracji i niewielką 20-25 osobową Radę Śląska i Zagłębia. Siedzibą władz wcale nie muszą jednak być Katowice. Podobnie, jak ma to miejsce w Niemczech, w Zagłębiu Ruhry, może to być któreś z mniejszych miast - na przykład Świętochłowice czy Siemianowice, co zdecydowanie podniosłoby ich prestiż.


Trudno sobie wyobrazić Śląsk bez Janoscha
Gazeta Wyborcza, Aleksandra Czapla-Oslislo 2006.12.06
Najpierw był kultowy Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny w katowickim teatrze Korez, następnie awantura z rozbiórką rodzinnego domu Janoscha w Zabrzu. Potem ocaliliśmy cegły z familoka pisarza, sam autor je podpisał. Tak w skrócie narodził się nasz plebiscyt Cegła z Gazety - Nagroda im. Janoscha.
Powieść Janoscha Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny zaczyna się od słów: Jakże często się zdarza, że ktoś przyjdzie, coś zrobi i wszystko się nagle odmieni. Wszystko odmieniło się 16 października 2004 roku. Minęły ponad dwa lata od premiery, a przedstawienie teatru Korez nadal, gdziekolwiek jest grane, zawsze ma komplet widowni. Do końca roku, mimo dodatkowych dwóch przedstawień, wszystkie bilety są już sprzedane. - Graliśmy w najróżniejszych miejscach, zawsze budząc emocje i prowokując pospektaklowe dyskusje. Niezapomniane będzie na pewno przedstawienie w Stuttgarcie, gdzie publiczność płakała - mówi Mirosław Neinert, szef Korezu.
Janosch jest autorem ponad 160 książek dla dzieci, które sam ilustruje, m.in. Ach, jak cudowna jest Panama czy Poczta dla Tygryska. W 1970 roku w księgarniach pojawiła się jego powieść dla dorosłych Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny, pięć lat później po polsku, w doskonałym tłumaczeniu w śląskiej gwarze Leona Bielasa. Z półki książek zapomnianych na listę powieści kultowych trafiła dzięki Mirosławowi Neinertowi i Robertowi Talarczykowi. - Książkę Janoscha wykopałem gdzieś w antykwariacie i z przyzwoitości kupiłem, bo to o Śląsku - opowiada Talarczyk. - Kilka lat poleżała na półce, a gdy ją w końcu przeczytałem, kompletnie zwariowałem na jej punkcie. To jest Śląsk, o którym chcę opowiadać. Owszem, wielbię Śląsk Kutza, ale to nie jest mój świat. Nie miałem w domu powstańców, ludzi tęsknie patrzących za Polską. Chciałbym być taki, jak bohaterowie jego filmów, w zakrwawionych koszulach, ale Janosch jest mi zdecydowanie bliższy - przyznaje aktor i reżyser.
W styczniu 2005 roku dowiedzieliśmy się, że familok, w którym urodził się Janosch, ma zostać zburzony pod nową drogę. Na nic się zdały protesty, więc nasz dziennikarz - Bartek Wieliński - pojechał do Zabrza z młotkiem i wykuł ze ścian familoka kilkadziesiąt cegieł. Czuliśmy, że jeszcze się przydadzą. Kilka miesięcy później Janosch przyjechał na Śląsk i podpisał cegły, które uchroniliśmy przed zniszczeniem. Pomyśleliśmy, że skoro cegła służy budowaniu, niech się stanie symboliczną nagrodą dla osoby, która najwięcej zrobiła dla budowania śląskiej tożsamości. Janosch zgodził się, by plebiscyt Gazety nazwać jego imieniem. Jutro po raz drugi oddamy Cegłę z Gazety w ręce godnej osoby. Rok temu zwycięzcą plebiscytu został Ireneusz Dudek.
Chcemy na tegorocznej gali wręczenia nagród gościć przedstawicieli naszych Czytelników. To przecież Wasza nagroda. Dla 10 pierwszych osób, które dzisiaj zadzwonią o godz. 11 pod numer telefonu 032 32 52 444, mamy podwójne zaproszenia na uroczystość. Rozpoczynamy w piątek o godz. 17.30 w katowickim Kinoteatrze Rialto. Z recitalem wystąpi Dorota Miśkiewicz. Towarzyszyć jej będzie kwartet Jana Ptaszyna Wróblewskiego.


Specjaliści nie rozumieją śląskiego
Dziennik Zachodni, Aldona Minorczyk-Cichy 2006.12.06
Górników z Halymby i firmy zewnętrznej MARD przesłuchują najlepsi specjaliści z wydziałów kryminalnego i zwalczania przestępczości gospodarczej w komendzie wojewódzkiej. Tyle, że na nic nie zdadzą się najlepsze kwalifikacje, jeśli policjant nie zna śląskiej gwary i kopalnianego żargonu.
Do DZ zadzwonił pracownik MARD-u. Był bardzo zdenerwowany. Płakał ze złości. Opowiedział nam, że był przesłuchiwany przez jednego z policjantów. - On nie zrozumiał. Nic a nic. Jest specjalista potrzebny. Żeby wysłuchał. Ja dużo wiem - rozpaczał górnik.
Poinformowaliśmy o tym prok. Michała Szułczyńskiego z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach, która prowadzi śledztwo w sprawie tragedii w kopalni. - Nie ma problemu, przesłuchamy tego pana jeszcze raz - obiecał. I dotrzymał słowa. Pracownik MARD-u ponownie będzie zeznawał już w piątek.
Dlaczego jednak do przesłuchań górników komenda wyznaczyła osoby, które niekoniecznie potrafią się z nimi porozumieć? - To pierwszy sygnał o takich problemach. Policjanci pracujący przy tej sprawie są doświadczeni. Oczywiście, że nie są specjalistami od górnictwa, ale korzystają z pomocy niezależnych ekspertów - wyjaśnia podinsp. Andrzej Gąska, rzecznik śląskiego garnizonu.
Tymczasem górnik z MARD-u, który poprosił nas o pomoc, twierdzi, że przesłuchujący go, nie potrafił nawiązać z nim kontaktu i bezradnie rozkładał ręce. - Jo się aż rozryczoł ze złości - irytował się górnik.
Opowiedział nam, że we wtorek 21 listopada był na likwidowanym odcinku. Wyciągał elementy ze ściany. Pracował jednak w bardziej bezpiecznej części. Na jego zmianie, tak około 11.00-11.30 cztery razy wybijało dopływ prądu. - Metanu było z 5 proc. - relacjonował. Twierdził, że kiedy wyciągał elementy czuł z boku dmuchanie, co oznaczało, że rurociąg prowadzący czyste powietrze był podziurawiony. Po co? By oszukać czujniki metanu. Opowiedział nam też o tym, co jego zdaniem spowodowało wybuch. Zauważył ogromne nieprawidłowości i poinformował o nich swoich dwóch przełożonych z MARD-u. Nie zareagowali. Kazali mu pracować dalej. Wykonał polecenie. Kilka godzin później doszło do wybuchu.
Zagrały żałobne trąbki
Ciała kolejnych ofiar wybuchu metanu i pyłu węglowego w kopalni Halemba spoczęły wczoraj w poświęconej ziemi. Wśród nich Janusza Gęsikowskiego, 47-letniego górnika. Mieszkał w Wirku. Miał kochające: żonę i dzieci. Mówił im o wielkich planach na przyszłość. Chciał je realizować po przejściu na emeryturę. To miało nastąpić już wkrótce. Los chciał inaczej. Zginął zbyt młodo i niespodziewanie. Na ostatnią szychtę odprowadzili go nie tylko najbliżsi, ale i liczni koledzy z pracy.


Kolekcja Gerarda Trefonia trafi do galerii!
Dziennik Zachodni, 2006.12.01 Marek Twaróg
Dzięki Trefoniowi, który od lat zbierał te obrazy, starostwu tarnogórskiemu, które zainteresowało się kolekcją i Dziennikowi Zachodniemu, który od roku walczył o godne miejsce dla zbiorów, nasz region zyskuje atrakcję turystyczną o wielkiej wartości artystycznej i historycznej.
Kolekcja z pracami twórców ze słynnej grupy janowskiej - Teofila Ociepki, Erwina Sówki czy Pawła Wróbla zostaną umieszczone w specjalnej galerii w Nakle Śląskim.
Gerard Trefoń z Rudy Śląskiej zebrał dzieła ponad 250 autorów nieprofesjonalnych. Perełkami w kolekcji są śląscy naiwiści, doceniani na świecie, kupowani za spore pieniądze. Po 50 latach zbierania dzieł i upychania ich w coraz ciaśniejszym domu, Trefoń postanowił przekazać zbory tam, gdzie zostaną godnie zaprezentowane.- Nie chcę, by to wszystko poszło na marne - mówił nam, gdy w marcu odwiedziliśmy go w domu.
Podczas następnej wizyty zdradził, że zbiorami interesuje się kolekcjoner z Kanady. - Jestem rozdarty - zwierzał się nam. - Gdzie ja to przekażę? Za ocean? Dlaczego to nie może zostać na Śląsku? Nasze dzieci, młodzież - kto to zobaczy? Niewielu chciało mu pomóc. Prezydenci czy burmistrzowie kolejnych miast, które odwiedzał, kończyli rozmowę oddzwonimy jutro. Tylko Józef Korpak, starosta tarnogórski, pomógł: po naszych tekstach ściągnął Trefonia i jego kolekcję do zamku w Nakle Śląskim.
W Barbórkę o godz. 15. w zamku w Nakle Śląskim otwarcie galerii, a do tego promocja książki Grażyny Herich i Mariana Grzegorza Gerlicha: Stanisław Gerard Trefoń - przyjaciel malarzy gołębiego serca.
Gdy odwiedziliśmy go pierwszy raz w jego domu w Rudzie Śląskiej i zadaliśmy idiotyczne pytanie: Panie Gerardzie, no i gdzie te obrazy?, zaprosił nas do... łazienki. - Proszę, tutaj wisi Duda-Gracz, a tam grafiki Pawła Stellera - powiedział patrząc badawczo, czy robi to na nas odpowiednie wrażenie. Zrobiło, ale przecież szukaliśmy największej kolekcji śląskiej sztuki nieprofesjonalnej - dzieł Teofila Ociepki, Erwina Sówki, braci Wróblów, Ewalda Gawlika...
Gdzie Gerard Trefoń miał te dzieła? Wszędzie. Wielkie regały w pokojach uginały się od obrazów, które były tam umieszczone jak książki (z widocznymi tylko grzbietami). Na szafach dzieła leżały jak stare gazety, które w przeciętnym domu składuje się, bo może się jeszcze przydadzą. Na stole obrazy czekały niczym czerstwe ciasteczka, których na ogół nie wyrzuca się zaraz po przyjęciu. I te ściany - pełne obrazów. Nawet na drzwiach szafki Władysław Luciński namalował Trefoniowi swoje słynne ludziki. Tu poszukiwane na świecie dzieła Sówki, tam obrazy twórcy jednego z najciekawszych nurtów w polskiej sztuce naiwnej Teofila Ociepki, z drugiej strony mieni się kolorami rzadki Paweł Wróbel albo czuć ciężką atmosferę pracy u Ewalda Gawlika. Dom Trefonia to galeria śląskiej sztuki nieprofesjonalnej, zwłaszcza sztuki spod znaku prymitywistów ze słynnej grupy janowskiej.
W 1952 roku w Krynicy kupił pierwszy obrazek Nikifora. Potem przez lata przemierzał kraj wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu samorodnych talentów. Najbardziej interesował go jednak Śląsk. Poznał osobiście wielu twórców, których obrazy dziś osiągają na aukcjach zawrotne ceny. Pomagał im, zamawiał u nich obrazy. Dlatego dziś o postaciach, które mają swe miejsce w encyklopediach sztuki, mówi jak o kolegach - bez nabożeństwa. Ale wie, jak wielką wartość przedstawiają ich obrazy - wartość kulturową, historyczną. Dlatego po 50 latach zbierania postanowił poszukać dla tych dzieł godnego miejsca. Ale dusza artysty z duszą urzędnika nie znajdzie zrozumienia, więc próżno odwiedzał setki instytucji w poszukiwaniu wsparcia. Już pogodził się z myślą, że cenne śląskie dzieła znajdują uznanie wszędzie tylko nie w domu. Aż doczekał się telefonu z Tarnowskich Gór. I wkrótce otworzy prawdziwą galerię.
Ale zanim piękne śląskie pejzaże czy scenki z życia górników znajdą się w galerii, Gerard Trefoń wybrał pięć spośród 2 tysięcy dzieł, z którymi związał się najbardziej. I poszliśmy z nimi tam, gdzie ich piękno widać najlepiej.

Ewald Gawlik / za: Izba Śląska  wiecej zdjęć
Archiwum artykułów:
  • 2010 luty
  • 2009 grudzień
  • 2009 listopad
  • 2009 październik
  • 2009 wrzesień
  • 2009 sierpień
  • 2009 luty
  • 2008 grudzień
  • 2008 listopad
  • 2008 październik
  • 2008 wrzesień
  • 2008 sierpień
  • 2008 lipiec
  • 2008 czerwiec
  • 2008 maj
  • 2008 kwiecień
  • 2008 marzec
  • 2008 luty
  • 2008 styczeń
  • 2007 grudzień
  • 2007 listopad
  • 2007 październik
  • 2007 wrzesień
  • 2007 sierpień
  • 2007 lipiec
  • 2007 czerwiec
  • 2007 maj
  • 2007 kwiecień
  • 2007 marzec
  • 2007 luty
  • 2007 styczeń
  • 2006 grudzień
  • 2006 listopad
  • 2006 październik
  • 2006 wrzesień
  • 2006 sierpień
  • 2006 lipiec
  • 2006 czerwiec
  • 2006 maj
  • 2006 kwiecień
  • 2006 marzec
  • 2006 luty
  • 2006 styczeń
  • 2005 grudzień

  •    Mówimy po śląsku! :)
    O serwisie  |  Regulamin  |  Reklama  |  Kontakt  |  © Copyright by ZŚ 05-23, stosujemy Cookies         do góry