zobacz.slask.pl   
ŚLĄSKI SERWIS INTERNETOWY   
2007 luty przegląd wiadomości ze Śląska
zobacz ostatnie


Aglomeracja Śląska w internecie
Gazeta Wyborcza, pj 2007.02.28
Wojewoda śląski zamierza w przyszłym tygodniu uruchomić w internecie stronę poświęconą Aglomeracji Śląskiej. Każdy będzie mógł zapytać tu o przyszłą metropolię, dowie się też, co sądzą o niej prezydenci miast.
Kiedy dzisiaj wejdziemy na stronę www.aglomeracjaslaska.pl, znajdziemy na niej tylko... numer telefonu do właściciela domeny. Jest nim student organizacji produkcji filmowej i telewizyjnej z Katowic. - Chciałem z kolegą pisać tu o aglomeracji, ale jakoś rozeszło się to po kościach. Jestem gotowy odsprzedać domenę za 1500 zł - mówi.
Urząd Wojewódzki nie planuje jednak odkupienia tej nazwy i strona internetowa aglomeracji będzie miała inny adres - jaki - będzie wiadomo najwcześniej w poniedziałek. - Wokół aglomeracji pojawią się cały czas pytania. Śledzimy prasę i fora internetowe, gdzie dyskusja jest bardzo żywa. Dlatego postanowiliśmy uruchomić specjalną stronę poświęconą tylko aglomeracji - mówi Marta Malik, rzeczniczka wojewody.
Na stronie będzie można zapytać wojewodę i jego współpracowników o wszystko, co dotyczy metropolii śląskiej. Znajdą się tam też wypowiedzi prezydentów miast na ten temat i artykuły ze śląskich gazet. - To będzie bardzo żywa strona. Chcemy ją prowadzić przez kilka miesięcy - dodaje Malik.


Jacy są Ślązacy?
not. tm 2007.02.27, Ślązacy nie są tacy brzydcy - sonda uliczna
(...) Mirosław Kamiński, prawnik z Tychów:
- Prawdziwy Ślązak szanuje prawo. Wiem to z własnego doświadczenia zawodowego. Widać to, gdy porównamy sprawy karne z Mikołowa, Rudy Śląskiej, Zabrza, czyli miast śląskich, z tymi, gdzie przeważa ludność napływowa, jak Tychy czy Dąbrowa Górnicza. Rdzenni mieszkańcy regionu są skłonniejsi do ugody w sprawach o alimenty czy rozwody. Często ich sprawy kończą się polubownie. Wynika to z silnego związku z rodziną, z oparcia w rodzicach, w dziadkach. Ludzie mają większe skrupuły i nie chcą ciągnąć długich procesów. A co do naszego wyglądu, to uważam, że na śląskich ulicach jest szaro. W Krakowie jest dużo studentów, turystów - tam jest kolorowo, ludzie inaczej wyglądają. W Gdańsku, Wrocławiu czy w Poznaniu częściej można spotkać uśmiechniętych ludzi. My jesteśmy smutni. Nie, żebyśmy nie mieli poczucia humoru, tylko na ulicy chodzimy zamknięci w sobie. Może to wynika z ciężkiej pracy? Sporo osób pracuje fizycznie w przemyśle ciężkim, nie mają czasu o siebie dbać. Śląsk oceniam jednak pozytywnie, są tu wspaniali ludzie, pracowici, sumienni.
Bartek, żołnierz zawodowy z Gliwic:
- Ślązacy nie uważają się za przystojnych? Ja z tym nie mam problemu. Trzeba o siebie dbać. Ja uprawiam kulturystykę. Teraz, gdy jestem w mundurze, odczuwam jeszcze większe zainteresowanie swoją osobą. Ślązacy są porządni, przestrzegają przepisów. Nawet jak przekraczam prędkość, to trzymam się w ryzach - jadę tylko kilka kilometrów powyżej zakazu. To chyba pozostałość po porządku wpajanym przez starsze pokolenia.
Maria Witek, rencistka z Katowic:
- Nie czuję się Ślązaczką, bo nie mam tu korzeni. Przybyłam do Katowic z rodzicami w 1946 roku ze Wschodu, ale dobrze mi się tu mieszka. Nigdy też nie chcieliśmy stąd wyjechać. Tutejsi ludzie są uczciwi, sumienni. Lubię słowo akuratni, bo oddaje śląską dokładność i skrupulatność. Poczucie humoru nie rzuca mnie na kolana, bliższa jest mi mentalność wschodnia. Religijność jest trochę na pokaz, od dziada pradziada nam wpajano, że trzeba pójść do kościoła i odbębnić swoje. Brakuje mi w tym jakiegoś przeżycia. Ludzie boją się, że jak nie pójdą, to ich obgadają. W tej sferze jest dużo zakłamania i ciemnoty.
Magdalena Zawadzka, studentka i modelka z Katowic:
- W Katowicach widziałam tyle pięknych kobiet i tylu przystojnych mężczyzn, że nie rozumiem, skąd taka niska samoocena mieszkańców regionu. Ludzie się dobrze ubierają, chociaż część osób rzeczywiście jest na bakier z mydłem. W naszym kraju trzeba mieć duże poczucie humoru, więc Ślązacy na tym polu nie odstają. Sama lubię ironię, śmiać się sama z siebie. Typowi Ślązacy są gościnni, ale ogranicza się to do hojnego częstowania piwem albo wódką. Bardziej jesteśmy uczynni, gdy trzeba komuś pomóc, wskazać drogę, przenocować, to dla nas żaden problem. Ta uprzejmość nie ma jednak odzwierciedlenia w naszych zachowaniach na drodze, z tym bywa różnie - kierowcy nie ustępują pieszym, zajeżdżają innym drogę. Jeśli miałabym kiedyś wyemigrować z Katowic, to tylko do innego kraju, bo w Polsce nie widzę dla naszego miasta konkurencji.
Andrzej Kuć, doradca podatkowy z Rudy Śląskiej:
- Nasza gościnność jest coraz mniejsza, każdy pędzi, jesteśmy w szale pracy, coraz bardziej zamknięci, upodabniamy się do ludzi z krajów bardziej rozwiniętych. Śląskie poczucie humoru nie do końca mi odpowiada, zwłaszcza to, które wywodzi się z familoków - dla mnie jest za rubaszne. Podobnie jest z serialem Święta wojna, który ośmiesza Ślązaków. Razi mnie u nas ta chęć wyodrębnienia, nie rozumiem, czemu ma służyć tworzenie narodowości śląskiej, to dziś niemodne. Powinniśmy też dążyć do większej otwartości, zarazem pielęgnując swoją kulturę i folklor.


Śląska telewizja tuż, tuż...
Anna Malinowska 2007.02.27, Śląski kanał coraz bardziej realny
Wszystko wskazuje na to, że wkrótce w Katowicach powstanie prywatna regionalna telewizja. Za miesiąc ma się rozpocząć nabór kandydatów do pracy w Telewizji Silesia.
Na pomysł stworzenia regionalnego kanału wpadł Arkadiusz Hołda, szef spółki deweloperskiej Holdimex, a także kanclerz Wyższej Szkoły Technicznej w Katowicach. - Złożyliśmy już wszystkie wymagane dokumenty w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Raczej nie będziemy mieć problemów z uzyskaniem koncesji. Decyzja zapadnie w ciągu dwóch najbliższych miesięcy - cieszy się Hołda. Od kwietnia zamierza kompletować zespół. Szuka ludzi młodych, ambitnych, którzy czują region. - Rozumieją Śląsk, jego problemy, a jednocześnie kochają to miejsce, mają pomysły, jak wyciągnąć z niego wszystko, co najlepsze i wypromować to - mówi Hołda.
Nowa telewizja ma być nadawana drogą satelitarną, przez sieci kablowe i telefonię cyfrową. Silesia będzie nadawać przez 14 godzin dziennie. W programie będą wiadomości, audycje społeczne, sportowe, poświęcone kulturze, niektóre prowadzone gwarą. - Nie zapomnimy też o ludziach, którzy wyjechali ze Śląska do Niemiec, Anglii czy Irlandii. Większość z nich wyemigrowała nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że zmusiła ich sytuacja ekonomiczna. Chcemy być w kontakcie z Polonią, bo to też część tego regionu, tyle że setki kilometrów od Katowic - zapowiada Hołda.


Pełna energii promocja Śląska
Gazeta Wyborcza, Przemysław Jedlecki 2007.02.27
Śląsk będzie się reklamować hasłem Śląskie pełne energii. Już powstała lista energetycznych miejsc - ikon regionu.
Urząd Marszałkowski zlecił kilka tygodni temu krakowskiej firmie Eskadra przygotowanie strategii promocji województwa. - Śląsk jest najciekawszym województwem w Polsce. Wypromujemy silną markę regionu - zapewnia Mateusz Zmyślony, wiceprezes firmy.
Promocja województwa ma się odbywać pod hasłem Śląskie pełne energii. Zmyślony już zaprezentował wstępną listę dziesięciu miejsc, które według ekspertów są pełne energii. Znalazły się na niej: Stadion Śląski, Spodek, WPKiW oraz Szlak Zabytków Techniki, Jasna Góra, Szlak Orlich Gniazd, zabytki Gliwic, Pszczyny i Wisły, a także muzea browarnictwa w Żywcu i Tychach.
Na miano energetycznych zasłużyły także... koronczarki z Koniakowa. - Mamy tu energię poczucia humoru i oczywiście energię słynnych stringów. Na liście są też imprezy masowe, takie jak mecze czy wielkie koncerty - wyjaśnia Tomasz Stemplewski, dyrektor wydziału promocji regionu, turystyki i sportu w Urzędzie Marszałkowskim.
Zapewnia, że lista może się jeszcze zmienić, ale na razie wybrano miejsca i rzeczy, którymi na pewno możemy się pochwalić i które kojarzą się z energią: np. Jasna Góra może dać wielu osobom energię duchową, a podczas pobytu na Jurze można wykorzystać siły na jazdę na rowerze czy wspinaczkę.
- Chcemy pokazać, że dobra energia jest w każdym zakątku województwa. Ten wybór nie oznacza, że to są jedyne miejsca warte zwiedzania - zastrzega dyrektor.
Zapewnia, że pozycje z listy już niedługo staną się ikonami województwa. Pojawią się w reklamach regionu w internecie, w telewizyjnych spotach oraz na bannerach zachęcających do odwiedzenia Śląska. (...)
Jednak od razu po prezentacji listy pojawiły się kontrowersje. - Nie ma tu nic z Zagłębia. Zahacza o nie jedynie Szlak Orlich Gniazd. Tymczasem między poszczególnymi częściami województwa powinna być jakaś równowaga. Nikt nie powinien być pomijany - mówi Piotr Dudała, redaktor naczelny internetowego serwisu sosnowiecfakty.pl i jednocześnie rzecznik Starostwa Powiatowego w Będzinie.
Przypomina, że przecież w Zagłębiu są takie perełki, jak średniowieczny zamek w Będzinie czy katedra w Sosnowcu.
- Mamy też jedyną w Europie pustynię. Co prawda wszyscy wyśmiewali pomysły władz Dąbrowy Górniczej, by sprowadzić tam wielbłądy, ale byłaby to rewelacyjna atrakcja dla turystów - uważa Dudała.
Zmyślony zapewnia, że lista nie jest zamknięta. - Jej ostatni punkt brzmiał zapraszamy do dyskusji. Pracując nad strategią, organizujemy spotkania w różnych miejscach i każdy, kto ma na to ochotę, może zgłaszać kolejne atrakcje na Śląsku - mówi Zmyślony. Dodaje: - Na liście może być nawet 30 miejsc. A póki co nasza praca musi budzić emocje, żeby wymusić aktywność mieszkańców subregionów.
Strategia promocji województwa ma być gotowa 31 marca.


Van Pur niszczy zabytek w Zabrzu!
Gazeta Wyborcza, Tomasz Malkowski 2007.02.26, Van Pur chce wyburzyć stuletnią halę w Zabrzu
Niezwykły, ponadstuletni budynek, przypominający rzymską świątynie, ma być w najbliższym czasie rozebrany. - Utrudnia tirom manewrowanie - tłumaczy zarządzający obiektem browar Van Pur.
Zabudowania browaru, założonego w 1860 roku przez Leobela Handlera, stoją przy ul. Wolności 327. Produkowane tutaj piwo cieszyło się dużym powodzeniem. Z manufaktury zakład przerodził się w prężny browar, w którym już w latach 70. XIX wieku pracowały maszyny parowe. W 1901 roku powstała hala na planie trójkąta, początkowo jako magazyn butelek, a później rozlewnia.
Dziś zabytkowemu budynkowi grozi unicestwienie. W 2005 roku Browary Górnośląskie zostały przejęte przez koncern Van Pur, który w ramach modernizacji zakładu postanowił wyburzyć starą halę. Marek Krzystkiewicz, prezes koncernu, tłumaczy: - Poprzedni właściciel zaprzestał jakichkolwiek remontów hali. W konsekwencji budynek wraz z instalacjami znajduje się w złym stanie technicznym. Konieczne było przeniesienie rozlewni w inne miejsce. (...) Stara hala nie pełni już żadnych funkcji, a w związku z protestami mieszkańców byliśmy zmuszeni do zamknięcia wjazdu do browaru od ul. Pośpiecha. Aby dalej funkcjonować, musimy rozbudować bezpieczny wjazd od strony Wolności - mówi Krzystkiewicz. Stąd konieczność wyburzenia budynku.
Dariusz Walerjański, przewodniczący Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, jest zaniepokojony: - Widziałem wiele przemysłowych budynków w Zabrzu i z całą pewnością mogę stwierdzić, że ten jest unikatowy. Jego elewacja przypomina świątynię rzymską, ma monumentalny charakter i osiem wysmukłych okien. Front po bokach zamykają żłobkowane pilastry, rodzaj spłaszczonych kolumn. Zwraca też uwagę na wnętrza. W środku zachowały się płytki ceramiczne z motywami roślinnymi oraz żeliwne kolumny. Widoczny z ulicy budynek jest integralną częścią całego zespołu browaru.
Koncern wystąpił o pozwolenie rozebrania zabytkowej hali do zabrzańskiego magistratu. Danuta Żabicka-Barecka, miejska konserwatorka, negatywnie zaopiniowała ten wniosek. - To cenny obiekt, o ciekawej i rzadko spotykanej architekturze. Gdy zostanie wyburzony, powstanie wyrwa w pierzei ulicznej. Widziałam obiekty w gorszym stanie technicznym, które udało się wyremontować - mówi konserwatorka. Jednak obiekt nie jest wpisany do rejestru zabytków, ten fragment Zabrza nie ma też planu miejscowego. - W poprzednim planie cały kompleks browaru był chroniony jako cenny zespół przemysłowy. Bez planu i wpisu do rejestru nie mam żadnych narzędzi prawnych, by przeszkodzić w wyburzeniu hali - dodaje z żalem Żabicka-Barecka. Konserwatorka stara się namówić inwestora do zachowania choćby jednego przęsła starej hali wraz z elewacją frontową.
Krzystkiewicz odpowiada: - Zachowanie ściany nie załatwi problemu, bo dalej będziemy mieli zbyt wąski przejazd.
Koncern w połowie stycznia otrzymał z zabrzańskiego magistratu pozwolenie na rozbiórkę. Ma ona rozpocząć się na dniach, halę już otoczono zabezpieczającym płotem.
Walerjański zwraca uwagę, że to kolejny przykład niszczenia zabytków w tym mieście. - Młyn się spalił, rozebrano brykietownię i wieżę ciśnień, zburzono osiedle familoków zwanych Janoszolandem w Zaborzu pod budowę średnicówki, zniszczono dom kawalera z czarnej cegły w Biskupicach. Jako pozytywny przykład pokazuje browary tyskie, które potrafiły uratować zabytkowe zabudowania. Dziś mieszczą się w nich sale muzealne i wystawowe będące wizytówką całego browaru. - Van Pur to koncern z zewnątrz, nie ma sentymentu do Zabrza. Odrestaurowana hala mogłaby budować silną markę wśród lokalnej społeczności - dodaje Walerjański.


Zagłębiacy i Ślązacy razem i osobno
Gazeta Wyborcza, Jerzy Gorzelik 2007.02.23, Zagłębiacy i Górnoślązacy nie robią wszystkiego razem
W dyskusji wokół proponowanej integracji miast konurbacji śląsko-dąbrowskiej powraca wątek historycznych i kulturowych różnic między dwoma regionami, na których styku funkcjonować ma projektowany organizm. Większość uczestników debaty ogranicza się do wypowiedzi porażających swą powierzchownością, podyktowanych zapewne fałszywie rozumianą poprawnością polityczną. Entuzjaści przedsięwzięcia stosują taktykę bagatelizowania problemu, stanowiącego w ich mniemaniu wstydliwe i kłopotliwe dziedzictwo przeszłości, które wymarzona Silesia pozwoli ostatecznie zrzucić niczym niepożądany balast.
W chórze tym niczym wysokie C zabrzmiał niedawno głos wojewody Tomasza Pietrzykowskiego: Ludzie mojego pokolenia podziały na Śląsk i Zagłębie traktują wyłącznie w kategoriach żartu i anegdot. Spójrzmy prawdzie w oczy: po miastach Zagłębia jeżdżą te same Tramwaje Śląskie, Uniwersytet Śląski ma swoje wydziały w Sosnowcu. ( ) Gdzie by nie spojrzeć, wszystko robimy razem. Nie stawiajmy anachronicznych przeszkód wyzwaniom XXI wieku.
Nie ukrywam, że wypowiedź ta była dla mnie zaskoczeniem, nie sądziłem bowiem, iż osoba o dużej kulturze osobistej i niepośledniej inteligencji, a za taką uważam wojewodę, może ujmować tożsamość mieszkańców województwa w kategoriach dowcipu czy facecji. Sugestia, jakoby poczucie regionalnej odrębności Zagłębiaków i Górnoślązaków kłóciło się z rozwojem i modernizacją, zadziwia w ustach urzędnika namaszczonego przez partię, która na swych sztandarach wypisała hasła obrony tożsamości i poszanowania tradycji. Niepokojąco przypomina przy tym credo niejednej władzy, jaka nawiedziła Górny Śląsk w minionym stuleciu: historia zaczyna się dziś.
Daleki jestem od demonizowania poglądów Tomasza Pietrzykowskiego. Podejrzewam nawet, że jego niefortunna wypowiedź to zwykły lapsus, wynikający nie z arogancji, lecz z braku refleksji. Nie zmienia to mego przekonania o jej szkodliwości dla słusznej idei zacieśnienia współpracy miast tworzących naszą konurbację. Pretensjonalny progresizm, przejawiający się w wykpiwaniu regionalnych tożsamości, może zrazić tych mieszkańców obu brzegów Brynicy, których identyfikacja z Górnym Śląskiem lub Zagłębiem jest szczególnie silna, a do których niekoniecznie musi przemawiać pogląd zapoznanego dziś klasyka, że to byt określa świadomość. Zwolennicy integracji, zamiast natrząsać się z ich rzekomego obskurantyzmu, powinni prezentować wizję jedności nieuniformizującej, szanującej, zgodnie z postulatem dr. Roberta Krzysztofika - wielowiekowe tradycje rozwoju śląskiej i małopolskiej części konurbacji.
Wbrew deklaracji wojewody Zagłębiacy i Górnoślązacy nie robią wszystkiego razem. I nie ma powodów, by to zmieniać. Czy powinniśmy wspólnie pochylać się nad grobami dziadków z Wehrmachtu albo organizować konkursy śląskiej mowy? Negatywna odpowiedź na to pytanie nie oznacza zaprzeczenia potrzebie współpracy w dziedzinach kluczowych dla jakości naszego codziennego życia.
Regionalna specyfika, odrębna dla Górnego Śląska i Zagłębia, nie stoi w sprzeczności z integracją w imię realizacji wspólnych interesów. Warto ją uszanować, by zapobiec pogrążeniu się w ujednoliconej bylejakości. Szacunek ten winien znaleźć wyraz także w samej nazwie powstającego organizmu, niezacierającej historycznych różnic między tworzącymi go podmiotami.


Nie bójmy się marzyć o Śląsku
Gazeta Wyborcza, Łukasz Bednarski, Tychy 2007.02.22
(...) Jeśli chodzi o jakość życia mieszkańców naszego regionu, w dyskusji pojawiają się właściwie tylko dwa głosy: kocham, pomimo że grajdoł, oraz kocham, żyje mi się bardzo dobrze, ale zmiany są konieczne. Oba sprowadzają się do stwierdzenia: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Tak naprawdę, żeby sprostać wymaganiom osób, dla których Very Special City Center Super Mix nie jest sposobem na spędzenie niedzielnego popołudnia, potrzeba ogromnych i śmiałych inwestycji. Mały przykład z mojego podwórka. Tyskie Jezioro Paprocańskie. Przepiękny duży zbiornik wodny, położony na skraju lasów dawnej Puszczy Pszczyńskiej. Podczas samorządowej kampanii wyborczej każdy ze startujących umieścił w swoim programie odnowienie ośrodka wypoczynkowego nad jeziorem jako swój priorytet. W większości sprowadzało się to do postulatu oczyszczenia wody. Dyskusja ograniczyła się do sposobu, w jaki należy to zrobić.
To obrazuje sposób, w jaki myślą nasi włodarze. Jeśli ich plany wybiegają dalej niż na dwa lata w przód, to mamy do czynienia z fenomenem. Spojrzenie poza okres swojej kadencji jest nie do pomyślenia. Tymczasem potrzebna jest wizja Śląska sięgająca przynajmniej roku 2020. Należy określić zarówno ogólne ramy rozwoju na kilkanaście, kilkadziesiąt lat, jak i zaplanować i rozpocząć konkretne, ogromne inwestycje, których nie da się zrealizować, mając na uwadze ograniczenia - zwłaszcza finansowe - w krótkim okresie czasu. Niektóre śmiałe i ambitne wizje mogą się wydać śmieszne i absurdalne, jeśli patrzymy przez pryzmat budżetu jednej kadencji i jednego miasta. Wystarczy jednak dalsze w czasie i szersze w przestrzeni spojrzenie i Śląsk XXI wieku jest w zasięgu ręki.
Powrócę na chwilę do tyskiego przykładu. Ośrodka nie ma co odnawiać, ponieważ ośrodek z prawdziwego zdarzenia nigdy nie istniał. Dlaczego ośrodek nie może wyglądać na przykład tak: wspaniała duża plaża (dzisiejsza to raptem trochę większa piaskownica), uroczy deptak wzdłuż brzegu aż do pałacyku w Promnicach (obecnie to ścieżki leśne), odnowione i dobrze oznakowane ścieżki rowerowe, ośrodek sportów z zadbanymi boiskami do różnych dyscyplin, od strony miasta piękna promenada z kawiarenkami, cukierenkami, restauracjami i knajpkami? Dlaczego nie wrócić do pomysłu jeszcze z PRL-u budowy trasy trolejbusu wokół jeziora (do dzisiaj w lasach stoją cokoły słupów trakcyjnych)? Dwadzieścia minut z centrum Katowic szybką koleją do centrum Tychów, potem przesiadka do ekologicznego, odkrytego trolejbusu, dwudziestominutowa przejażdżka lasami dookoła jeziora, aktywnie spędzony dzień w ośrodku wypoczynkowym z masą atrakcji, w międzyczasie obiad w jednej z wielu pobliskich restauracyjek, a wreszcie wieczorny powrót. Czyż nie brzmi pięknie? Już słyszę głosy, że to fantastyka, wybujała wyobraźnia i że coś takiego to może na Zachodzie, ale nie u nas. Być może w rok same Tychy by sobie nie poradziły, ale w dłuższej perspektywie i we współpracy staje się to bardziej realne. Nie bójmy się marzyć. Dzięki marzeniom świat idzie naprzód, właściwie teraz to już nawet biegnie, i albo dotrzymamy kroku, albo zostaniemy zdublowani. Takie śmiałe wizje potrzebne są całemu naszemu regionowi (dlaczego nie zrobić ze Śląska drugiej doliny krzemowej?), inwestycje w Politechnikę Śląską we współpracy z biznesem i przemysłem. Dlaczego Śląsk nie może być najsłynniejszym regionem z zabytkami przemysłowymi, dlaczego naszych atutów nie reklamować w czołowych światowych mediach? Nie każda zostanie zrealizowana, ale im będzie ich więcej, tym większa szansa, że Śląsk się zmieni. Bądźmy dumni z naszego regionu i z nas samych, ale postarajmy się, żeby powodów do dumy nam przybywało i abyśmy kiedyś z dumą mogli mówić, że to my zbudowaliśmy taki Śląsk.


Co tam kilkuset martwych Ślązaków...
Dziennik Zachodni, Marek Świercz 2007.02.22, Obóz koncentracyjny tylko nazistowski i niemiecki
Szef Związku Ludności Narodowości Śląskiej Andrzej Roczniok zamierza storpedować starania polskiego rządu o zmianę nazwy byłego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Rząd zabiega o to, by w używanej przez agendy ONZ nazwie oświęcimskiego muzeum jasno zaznaczono, że był to obóz nazistowski i niemiecki. Działania Polski zamierza jednak zablokować Związek Ludności Narodowości Śląskiej, zrzeszający osoby uważające się za członków nieuznawanej mniejszości narodowej.
- To zamach na polską rację stanu - komentuje prof. Władysław Bartoszewski, były minister spraw zagranicznych i więzień Auschwitz. W powietrzu wisi międzynarodowy skandal, bo plan blokowania działań polskiego rządu ogłoszono na stronach niemieckiego portalu internetowego, regularnie piszącego o polskich obozach koncentracyjnych. MSZ dowiedziało się o sprawie od nas i poleciło interweniować ambasadzie w Berlinie.
Gdy w 1979 roku KL Auschwitz-Birkenau wpisywano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, nikt nie podejrzewał, że kilkanaście lat później hitlerowska fabryka śmierci będzie przez niedouczonych komentatorów nazywana polskim obozem zagłady. Fakt, że na liście UNESCO to miejsce zagłady występuje jako Obóz koncentracyjny Auschwitz nie ułatwiał walki o historyczną prawdę. Dlatego w lipcu ubiegłego roku polski rząd zaproponował, by UNESCO zmieniło nazwę na Były Nazistowski i Niemiecki Obóz Koncentracyjny Auschwitz-Birkenau. UNESCO zaakceptowało nasz wniosek, a w maju ma go przegłosować podczas sesji w Nowej Zelandii.
Polską propozycję chce zablokować ZLNŚ, nieformalne stowarzyszenie, które od 1996 r. bezskutecznie zabiega o rejestrację (polskie sądy jej odmawiają, bo według prawa narodowość śląska nie istnieje). Przewodniczący ZLNŚ Andrzej Roczniok twierdzi, że historia obozu zagłady w Auschwitz nie skończyła się w styczniu 1945 r., w momencie wkroczenia wojsk radzieckich. Jak utrzymuje Roczniok, już w lutym w opuszczonych barakach umieszczono kilkadziesiąt tysięcy jeńców niemieckich oraz Ślązaków, którzy nie brali udziału w działaniach wojennych. O tym Roczniok chce w najbliższych tygodniach oficjalnie poinformować UNESCO. Co więcej, swe wystąpienie zapowiedział w niemieckim magazynie internetowym www.silesia-schlesien.com, który regularnie pisze o polskich obozach. (...)
Roczniok przekonuje, że nie zależy mu na skandalu, a wyłącznie na prawdzie historycznej. - To w Oświęcimiu i Brzezince formowano transporty Ślązaków wywożonych do sowieckich gułagów. To wielka śląska tragedia - tłumaczy. - Nie można w muzeum w Oświęcimiu upamiętniać jednych ofiar i zapominać o drugich. -Nieporozumienie! - kontratakuje Jarosław Mensfelt, rzecznik Państwowego Muzeum w Oświęcimiu-Brzezince. - Muzeum powstało dla upamiętnienia ofiar obozu zagłady, działającego między czerwcem 1940 a styczniem 1945 roku. I to ten nazistowski obóz został wpisany na listę UNESCO.
- Skandal i nielojalność wobec państwa polskiego! - ocenia poseł Paweł Zalewski, przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. - Nie wolno zestawiać Holokaustu, eksterminacji ponad miliona ofiar, z przetrzymywaniem ludności niemieckiej. Prof. Bartoszewski, który - jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy - został przez UNESCO zaproszony do Paryża na konsultacje w sprawie zmiany nazwy obozu Auschwitz, uważa, że polskie władze powinny natychmiast zareagować. - To jest inicjatywa szkodząca Polsce i podjęta przez polskich obywateli - zwraca uwagę. - Jak można krzywdę tysięcy i śmierć kilkuset osób traktować tak samo jak zamordowanie milionów w ramach zaplanowanej polityki państwa?


Śląski ponadgraniczny koncern?
Gazeta Wyborcza, Tomasz Głogowski 2007.02.20, Dla węgla nie ma granic
Niebawem zaproponujemy Czechom wspólny interes - powołanie spółki, która ma zająć się eksploatacją węgla z nieczynnej dziś kopalni Morcinek w Kaczycach.
Czeski koncern OKD, odpowiednik naszych spółek węglowych, złożył niedawno w polskim Ministerstwie Gospodarki nietypową propozycję. - Chcemy wydobywać węgiel należący kiedyś do kopalni Morcinek w Kaczycach. Jesteśmy zainteresowani nawet kupnem tych złóż - stwierdzili nasi południowi sąsiedzi.
Kopalnia Morcinek, choć zlikwidowana w 2000 roku, to łakomy kąsek. Na dole wciąż pozostało ponad 250 mln ton węgla koksującego, i to najlepszej jakości (tzw. typ 35). Do tych złóż dotarli już czescy górnicy, fedrujący po drugiej stronie granicy. Teraz, by posuwać się dalej, muszą uzyskać zgodę (koncesję) od naszego Ministerstwa Gospodarki.
To jednak nie będzie takie proste. Swoich interesów postanowiła zdecydowanie bronić Jastrzębska Spółka Węglowa, kiedyś właściciel kopalni Morcinek. Uznano, że gdyby Czesi zaczęli eksploatować przygraniczne złoża Morcinka, z miejsca staliby się niebezpiecznymi konkurentami dla JSW. Głównie na rynku austriackim, bo tam ze względu na niewielką odległość wysyłamy sporo węgla koksującego. O sprzedaży złóż ani samodzielnej koncesji dla OKD nie ma więc mowy.
Gazeta dowiedziała się, że będziemy mieli dla Czechów inną propozycję. W najbliższym czasie - prawdopodobnie w ciągu dwóch tygodni - Jastrzębska Spółka Węglowa zaproponuje czeskiemu OKD stworzenie spółki, która mogłaby zająć się eksploatacją złóż Morcinka. Każda ze stron miałaby mieć w niej po 50 proc. udziałów, tak by zyski ze sprzedaży węgla dzielić po równo. (...) - Nie możemy sami eksploatować tych złóż, bo dziś można się do nich dostać tylko od czeskiej strony. Wspólne przedsięwzięcie jest najrozsądniejszym rozwiązaniem - mówi Katarzyna Bajer, rzeczniczka JSW. Zastrzega jednak, że ostatnie słowo w tej sprawie będzie należało do Ministerstwa Gospodarki.
- Popieramy pomysły Jastrzębskiej Spółki Węglowej - mówi wysoki urzędnik resortu gospodarki.
Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że już dwukrotnie - w 2002 i 2004 roku - myślano o stworzeniu polsko-czeskiej spółki, eksploatującej złoża Morcinka. Nigdy jednak tych planów nie wcielono w życie. - Nie było determinacji, głównie ze strony czeskiej. Teraz sytuacja się jednak zmieniła, bo węgla koksującego naprawdę zaczyna brakować. Prędzej czy później będziemy musieli się dogadać - mówi jeden z menedżerów górniczych.
Na terenie kopalni do dziś działa czeska spółka Karbonia, która w 2004 roku zaczęła wydobycie metanu ze złóż kopalni Morcinek. Zasoby oceniono na 60 mln m sześc. W Polsce nikt się nie zainteresował wykorzystaniem metanu do ogrzewania, więc ten popłynął rurociągiem do Czech.
- Jesteśmy bardzo zainteresowani współpracą, teraz tylko trzeba dogadać wszystkie szczegóły. Drzwi zostały otwarte, pozostaje przez nie wejść - mówi Jiri Polak, doradca Zdenka Bakali, największego udziałowca czeskiego koncernu OKD.
Szanse na stworzenie wspólnej polsko-czeskiej kopalni rosną także z innego powodu. Bakala, jeden z najbogatszych ludzi w Czechach, potwierdził oficjalnie, że jest poważnie zainteresowany kupnem akcji JSW i stworzeniem w przyszłości polsko-czeskiego koncernu węglowego.


Zagłębiacy chcą własnej metropolii
Gazeta Wyborcza, Przemysław Jedlecki 2007.02.19, Metropolia zła dla Zagłębia?
Zagłębiacy martwią się, że Aglomeracja Śląska podzieli ich region. Dlatego zastanawiają się nad pomysłem powołania własnej metropolii Integracja największych miast regionu powoli staje się faktem. 14 miast już założyło Górnośląski Związek Metropolitalny, a wojewoda śląski Tomasz Pietrzykowski pracuje nad projektem ustawy, która pozwoli na powołanie Aglomeracji Śląskiej. Miałoby się w niej znaleźć co najmniej 17 śląskich i zagłębiowskich miast. Pomysł wzbudza kontrowersje w Zagłębiu. Pojawiły się głosy nawołujące do obrony tożsamości zagłębiowskiej i żądania, by w nazwie metropolii pojawiło się słowo Zagłębie. Do krytyków integracji w jej obecnym kształcie przyłączył się w poniedziałek Grzegorz Dolniak, poseł PO z Będzina. Parlamentarzysta uważa, że próby integracji miast województwa są niekorzystne dla Zagłębia, bo dzielą ten region. Przypomina, że poza metropolią pozostanie m.in. powiat będziński razem z Pyrzowicami i znajdującym się tu lotniskiem.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że w Zagłębiu dojrzewa inny pomysł - stworzenia metropolii składającej się wyłącznie z zagłębiowskich miast. Jeden z bliskich współpracowników Kazimierza Górskiego (SLD), prezydenta Sosnowca, potwierdza nasze informacje. - Owszem, mówi się o takiej metropolii. Szczerze mówiąc, jest to pomysł ryzykowny. Albo miasta regionu myślą o swojej przyszłości razem, albo siedzimy i nie robimy nic. Nie ma też sensu pielęgnować stereotypowych podziałów na Śląsk i Zagłębie, bo nikt korzyści z tego mieć nie będzie - mówi. (...)


Śląsk mnie wkurza
Gazeta Wyborcza, Dariusz Kortko 2007.02.16
Ze Śląska trzeba uciec - te słowa senatora Kazimierza Kutza wciąż nie dają mi spokoju. Dla osób, którym los tego miejsca nie jest obojętny, to warunek konieczny. Tylko poza Śląskiem można się nieco otrząsnąć z naszej - zdaniem Kutza - wrodzonej dupowatości, spojrzeć z dystansu, rozwinąć skrzydła. Kto tutaj zostanie, jest stracony, a wtedy jedyne, co może zrobić, to usiąść w wąskim gronie znajomych, ponarzekać, przyznać, że tak źle jeszcze nie było, zauważyć otaczającą go beznadzieję, wskazać winnych i następnego dnia wrócić pokornie do swoich zajęć.
Kto z nas nie chciał ze Śląska uciec? Wielu wyjechało, ale równie wielu zostało. Jestem jednym z nich. Tutaj jestem u siebie, tutaj mam przyjaciół, na ulicach spotykam znajomych. Tutaj częściej o różnych sprawach mogę powiedzieć: rozumiem. Mam swoje ulubione miejsca i ustalone rytuały. Lubię tu być, ale jestem coraz bardziej wściekły.
Wściekam się codziennie: gdy w centrum miasta wdepnę w psią kupę, gdy ochroniarz w publicznym przecież Urzędzie Miejskim zamiast dzień dobry woła za mną gdzie!, a nieżyczliwy urzędnik nie załatwi mojej sprawy, bo nie. Takie incydenty zdarzają się wszędzie, nie tylko na Śląsku. To o co chodzi?
Śląsk to grajdoł
Wszystko bierze się stąd, że żyjemy na prowincji, gdzie powszechne są kompleks niższości, niewiara we własne możliwości, ciasnota myślenia i ostrożność, by, broń Boże, nikogo nie urazić. Mamy oto przebudować centrum Katowic. Marzy mi się miasto, które żyje do późna w nocy. Tęsknię za gwarną ulicą. Była szansa na prawdziwą zmianę. Podpowiadaliśmy w Gazecie prezydentowi Piotrowi Uszokowi, żeby do konkursu na przebudowę centrum zaprosić największych na świecie architektów: Daniela Libeskinda, Normana Fostera, Richarda Meiera. I co? I nic. Libeskind w Katowicach? Pan raczy żartować, za niskie progi, a poza tym nas nie stać. Jednym słowem, stuknij się pan w głowę.
Konkurs się odbył i oto mamy zwycięzcę! Zabudujemy centrum pudełkami - trochę wieżowców niższych i wyższych, trochę pasaży. Oto wizja - swojska i całkiem grajdołowata. Idealnie nijaka. Wizja centrum na miarę naszych prowincjonalnych możliwości. Nikt nie zadzwonił do Libeskinda. A co, Libeskind by go zjadł?
Na odlot nie ma szans
Z paraliżującego strachu przed odważnymi pomysłami możemy zapomnieć nie tylko o odlotowej budowli, która mogłaby się stać nowym symbolem Śląska, o delfinarium, o rollercoasterze w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku i wielu innych propozycjach, które jako zbyt szalone nigdy nie zostaną zrealizowane. Odlot nie ma u nas szans.
Myślenie prowincjonalne objawia się także w braku szacunku dla dziedzictwa naszego regionu. Myślę tutaj o opuszczonych hutach i kopalniach. Z zazdrością patrzę na to, co ze swoimi halami fabrycznymi zrobili Niemcy w Zagłębiu Ruhry. Wyczyścili, odremontowali i przekształcili w sklepy, sale wystawowe, koncertowe, galerie sztuki, obiekty sportowe. U nas kończy się na gadaniu. Lepiej opłaci się starą cechownię rozwalić, niż wyremontować.
Na Śląsku trzeba być, kurczę, skromnym
Na nasze prowincjonalne życie ogromny wpływ ma dość powszechna skaza charakteru, przez wielu uznawana za cnotę. Na każdym kroku słyszę - właściwie słyszę to od dzieciństwa - że nie wolno się chwalić, nieładnie, fe. Mamy prawdziwe znakomitości, to laureaci światowych nagród, osoby wybitne w swoich dziedzinach, ale szerokiej publiczności są nieznane, bo... każda z nich emanuje skromnością. Nigdy nie słyszałem, by ktoś publicznie o sobie powiedział: mam wielkie osiągnięcia, znają mnie na świecie, to, co robię, ma wielkie znaczenie. Nie ma mowy - skromność ponad wszystko. Dlaczego nikogo nie boli, że takie śląskie skarby, jak Henryk Mikołaj Górecki czy Kwartet Śląski, są na Śląsku praktycznie nierozpoznawalne, a w Londynie lśnią jak diamenty?
Czas głośno powiedzieć, że na Śląsku wiele rzeczy robimy lepiej niż inni, szybciej niż inni, dokładniej. Jesteśmy dobrze zorganizowani, nie lubimy tracić czasu na zbędne gadanie. Mamy pomysły, odnosimy sukcesy. Tutaj. A potem każdy jedzie do tej swojej Warszawy, na to swoje zebranie i zamiast się chwalić, siedzi w kącie. Nie walczymy o swoje, nie dyskutujemy, nie sprzeczamy się, bo lepiej siedzieć cicho.
Nasza osobista niechęć do autopromocji przekłada się na niechęć do chwalenia się naszymi wspólnymi osiągnięciami, a to już jest grzech śmiertelny. Mamy najlepszą w Polsce medycynę, innowacyjne ośrodki naukowe, nasi artyści są rozpoznawalni na świecie. Tylko kto o tym wie? Tak się już dłużej nie da, tak nie można! Wrocław jest tak fantastyczny, bo od lat trąbi o tym na lewo i prawo w myśl zasady: powtórz coś sto razy, a wszyscy w to uwierzą. Nie potrafimy chwalić się Śląskiem, bo sami nie wiemy, co mamy. Tacy jesteśmy skromni. (...)


Fotograficzne badania socjologiczne
Gazeta Wyborcza, Łukasz Kałębasiak 2007.02.16
Wiara, praca i ojczyzna to dla Ślązaków wciąż najważniejsze wartości. Nie zbadali tego socjologowie, ale częstochowski fotograf Jacenty Dędek. Otwierały się przed nim drzwi w Bobrku, Janowie i Chorzowie, a wraz z nimi - serca ich mieszkańców.
Rodzina po śląsku to zwyczajne zdjęcia zwyczajnych ludzi. Górnik w galowym mundurze z portretem żony w rękach, matka i córka w starej kuchni, kilkunastoosobowa rodzina stojąca za okrągłym stołem. Każdemu zdjęciu towarzyszy też opowieść jego bohatera: o tym, co dla niego w życiu najważniejsze, jak mu się żyje, o czym marzy. Szczerze i prosto.
- Zaczarowały mnie filmy Kazimierza Kutza, w których pokazywał Śląsk i ludzi jako głębokich patriotów, żyjących może niezbyt bogato, ale z wewnętrznym przekonaniem, że to, czego się trzymają, jest bardzo ważne - Dędek opowiada, jak wymyślił ten fotograficzny projekt, którego efekty pokazuje teraz w holu Biblioteki Śląskiej w Katowicach. Nie do końca jednak wierzył, że filmowy mit przetrwa zderzenie z rzeczywistością. Niesłusznie. - Myślałem, że nie znajdę już takiego Śląska, jaki oglądałem na filmach Kutza, ale w ich sercach te wartości - ojczyzna, patriotyzm, religia - ciągle są - zapewnia.
W śląskiej rodzinie liczy się historia. W domu Jana i Joanny Gawronów często wspomina się wujka Wiktora. Podczas jednego z powstań śląskich uciekał przed Niemcami z sześcioma kolegami na jednym koniu. Ojciec Eryka Mańki walczył we wszystkich trzech powstaniach, zaś dumą rodziny Romualda Michalika jest Antoni Michalik, uczestnik III powstania.
Podporą śląskiej rodziny jest kobieta. - Tu, na Śląsku, chłop jak nie w robocie, to w powstaniu albo niewoli - powiedziała Dędkowi Małgorzata Głuchowska z Bytomia Bobrka. Dlatego kobiety muszą sobie radzić. Prowadzić dom, wychowywać dzieci, zadbać o ich przyszłość. Tak, jak Natalia Lubos, która martwi się, że jej dzieci wyjechały za granicę i nie są już wszyscy razem. Tylko Gertruda Cechelius uważa, że kobieta nie powinna się całkowicie poświęcić dla domu. - Ale i tak to ona jest odpowiedzialna za wszystko - przyznała. (...)
- Niełatwo było mi słuchać niektórych historii. Kiedy rozmawiałem z samotną matką trójki dzieci, czułem się skrępowany tym, że nie mogę jej pomóc - wyznaje Dędek. Ale mimo to, po tych kilku miesiącach ciężkiej pracy, czuje się podbudowany. - Dla mnie było to pozytywne odkrycie Śląska. Mieszkają tu ludzie przepełnieni miłością do tego miejsca, silni wewnętrznie, którzy zawsze potrafią sobie poradzić.
Wystawę Rodzina po śląsku można oglądać do 27 lutego. Zdjęcia powstały dzięki stypendium marszałka województwa śląskiego.


Dwujęzyczne napisy w Czeskim Śląsku
Gazeta Wyborcza, Ewa Furtak 2007.02.15, Czeskie gminy dostaną pieniądze na polskie napisy
Już niedługo Polakom będzie znacznie łatwiej poruszać się po Zaolziu. Wszędzie tam, gdzie minimum 10 proc. mieszkańców to Polacy, mają się pojawić dwujęzyczne napisy.
Na razie tylko w Czeskim Cieszynie pojawiły się małe tabliczki infromacyjne w języku polskim i w dodatku z błędem. Dawniej mieszkający w Czechach Polacy, którzy chcieli by w ich miejscowości pojawiły się także napisy w języku polskim, musieli zbierać podpisy pod petycjami. Teraz zmieniły się przepisy. Wszędzie tam, gdzie minimum 10 proc. obywateli to mniejszość narodowa, można wystąpić o wprowadzenie dwujęzycznych napisów. Wszelkie koszty pokryje państwo czeskie. Sprawa dotyczy głównie Zaolzia, gdzie mieszka aż 40 tys. Polaków.
- Polskie nazwy to tylko symbol, ale dla nas bardzo ważny - cieszą się mieszkający na Zaolziu Polacy.
Urząd województwa morawsko-śląskiego dostał na ten cel 5 mln koron. Trafią do 31 miast i wsi. Gminy mają zrobić nowe tablice, a urząd wojewódzki zwróci im koszty.
- Dwujęzyczne napisy mają się pojawić na wszystkich państwowych instytucjach, powinny też znaleźć się na tablicach przy wjazdach do miejscowości - mówi Zygmunt Stopa, prezes Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego w Czechach.
To, jak szybko napisy się pojawią, zależy teraz przede wszystkim od operatywności mieszkających w Czechach Polaków. Powinni zwracać się w tej sprawie do komisji ds. mniejszości działających w ich gminach. Projekty przygotowane przez komisję trafią potem pod obrady miejscowych rad.
- Gdyby któraś rada odrzuciła projekt, możemy go zaskarżyć do wyższej instancji. Nie przypuszczam jednak, by zdarzyły się takie sytuacje - mówi Stopa.
Ze strony internetowej Kongresu Polaków w Republice Czeskiej można ściągnąć plik z gotową prośbą o wprowadzenie dwujęzycznych napisów. Dokument jest przygotowany w dwóch językach: polskim i czeskim. - Wystarczy go wydrukować, podpisać i złożyć w urzędzie. Jeśli się zmobilizujemy do działania, dwujęzyczne napisy powinny się pojawić w ciągu kilku najbliższych miesięcy - mówi Józef Szymeczek, prezes Rady Kongresu Polaków. (...)


Nadzieja Ślązaków w Strasburgu
PAP, RO 2007.02.14, Nadzieja Ślązaków w Strasburgu
Nie będzie rejestracji Związku Ludności Narodowości Śląskiej (ZLNŚ) - Stowarzyszenia Osób Deklarujących Przynależność do Narodowości Śląskiej. Sąd Najwyższy oddalił kasację założycieli ZLNŚ na decyzję katowickiego sądu, który odmówił rejestracji ich stowarzyszenia.
- Sąd Najwyższy podzielił argumentację sądu, który odmówił rejestracji stowarzyszenia. Posiedzenie było niejawne, na szczegóły musimy zaczekać do pisemnego uzasadnienia wyroku - powiedział rzecznik SN sędzia Piotr Hofmański. Decyzja SN jest ostateczna.
W lipcu 2006 r. Sąd Okręgowy w Katowicach odmówił komitetowi założycielskiemu ZLNŚ rejestracji związku pod taką nazwą. Podzielił zdanie katowickiego sądu rejonowego, który rejestracji stowarzyszenia odmówił w kwietniu. Zdaniem sądu, rejestrację związku pod taką nazwą należałoby rozumieć jako akceptację istnienia narodowości śląskiej, a taka prawnie nie istnieje.
Założyciele stowarzyszenia zapewniają, że nie chodzi im o przywileje wyborcze, ale żądają respektowania prawa do zrzeszenia się grupy osób, deklarujących podobne poglądy.
Według przedstawiciela komitetu założycielskiego stowarzyszenia Andrzeja Rocznioka, postanowienie sądu oznaczało, że wolność zrzeszania się jest w Polsce zagrożona.
Na takie argumenty zamierzają się powołać w kolejnej skardze - do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który wcześniej już odrzucił ich skargę.
W kasacji do SN zarzucano katowickiemu sądowi m.in. naruszenie Konstytucji - gwarantowanej przez nią wolności zrzeszania się obywateli. Kasacja domagała się, by SN zwrócił sprawę do ponownego rozpoznania.
W ocenie Rocznioka stowarzyszenie wyeliminowało już ze statutu wszystkie elementy, które mogłyby przeszkadzać rejestracji.
W skardze kasacyjnej, która w listopadzie 2006 r. trafiła do SN, Ślązacy podkreślali też, że głównym zagadnieniem, na którym skupiły swoją uwagę sądy w ich sprawie, było istnienie bądź nieistnienie narodowości śląskiej.
- Sporna kwestia obiektywnej bytności narodu śląskiego nie może mieć istotnego znaczenia dla sprawy i powinna pozostać na marginesie rozważań. Celem bowiem założycieli było powołanie organizacji grupującej osoby, które odczuwają wewnętrzne przekonanie, że są członkami wyszczególnionej w pewien sposób zbiorowości obywateli RP i chcą aktywnie pracować na rzecz rozwoju tej grupy - pisano w skardze.
ZLNŚ uważa, że zmieniając i uzupełniając statut i nazwę (wcześniej brzmiała: Związek Ludności Narodowości Śląskiej), komitet założycielski wypełnił zalecenia trybunału w Strasburgu, a tym samym usunął przeszkody do rejestracji związku. Pod koniec 2001 r. trybunał w Strasburgu orzekł, że polskie sądy nie złamały prawa, odmawiając rejestracji związku. (...)
Według Rocznioka, jest niezrozumiałe, że w spisie powszechnym ponad 170 tys. osób mogło zadeklarować narodowość śląską, a osoby te nie mogą założyć i zarejestrować stowarzyszenia.
Starania o rejestrację Związku Ludności Narodowości Śląskiej trwają od 1996 r., z czego od dwóch lat pod nową nazwą. Pierwszy wniosek złożyła 10 lat temu grupa działaczy Ruchu Autonomii Śląska. Polskie sądy konsekwentnie uznawały jednak, że rejestracja takiej organizacji wiązałaby się z uznaniem śląskiej mniejszości narodowej i związku nie zarejestrowano.


Zapraszamy na wystawę do Strzelec!
Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej, 2007.02.14
Górnoślązacy w polskiej i niemieckiej piłkarskiej reprezentacji narodowej - wczoraj i dziś. Sport i polityka na Górnym Śląsku w XX wieku
Wernisaż wystawy: 16.02.2007, godzina 16.00
Miejsce: Dom Kultury, Pl. Żeromskiego 7, 47-100 Strzelce Opolskie
Prezentacja wystawy: od 16.02.2007 - 8.03.2007
Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej zaprasza na wernisaż wystawy Górnoślązacy w polskiej i niemieckiej piłkarskiej reprezentacji narodowej - wczoraj i dziś. Sport i polityka na Górnym Śląsku w XX wieku w dniu 16.02.2007 o godzinie 16.00 do Domu Kultury, w Strzelcach Opolskich (Pl. Żeromskiego 7).
Wystawa od momentu jej pierwszej prezentacji na Stadionie Śląskim w Chorzowie (w czerwcu 2006 roku) cieszy się niesłabnącą popularnością wśród mieszkańców województwa śląskiego i opolskiego. Na temat samej wystawy i publikacji jej towarzyszącej pisano w wielu tygodnikach lokalnych, a także w dziennikach ogólnopolskich (Rzeczpospolita, Gazeta Wyborcza), każdorazowo podkreślając wyjątkowość tego projektu. Na każdym z re-wernisazy gościliśmy dziennikarzy telewizyjnych i radiowych, m.in.: niemiecka ZDF, TVP1 Teleekspres, TVP3 Katowice. Do tej pory wyystawa prezentowana była m.in. w: Chorzowie, Katowicach, Kamieniu Śląskim, Opolu, Gliwicach.
Wystawa (oraz towarzysząca je publikacja) przedstawią zawiłe dzieje górnośląskich piłkarzy w XX wieku. Jest to próba ukazania powikłanej historii Górnego Śląska oraz jego mieszkańców i stosunków polsko-niemieckich w odmiennej formie, bo przez pryzmat historii sportu na Górnym Śląsku. Wystawa ma na celu przede wszystkim przypomnieć lub pogłębić świadomość, jak wiele sportowych talentów urodziło się i wychowało na górnośląskiej ziemi, a potem - z uwagi na zawiłości i specyfikę górnośląskiej historii - grało w reprezentacjach narodowych zarówno Polski, jak i Niemiec. Legendy takie jak Ernst Wilimowski (Pradulla), Gerard Cieślik czy Ernst Pohl, a także dzisiejsi piłkarze-Górnoślązacy - np. Miroslav Klose i Lukas Podolski - symbolizują nie tylko losy Górnego Śląska, ale i samych Górnoślązaków. Wystawa pokazuje światowej rangi piłkarzy, których wydarzenia polityczne niejednokrotnie zmuszały do dokonywania najtrudniejszych wyborów - tych sportowych, jak i życiowych. Osiągnięcia piłkarskie śląskich futbolistów w świetle zawieruchy XX wieku są wielce pouczającą lekcją historii regionalnej i lokalnej. Jednocześnie nie zrozumiemy losów górnośląskich sportowców, jeśli obce będzie nam spojrzenie na historię Górnego Śląska z szerszej, europejskiej perspektywy.
Zawirowania polityczne, które nawiedziły Górny Śląsk w XX wieku, dotknęły praktycznie wszystkich dziedzin życia, nie omijając także sportu. I wojna światowa, powstania śląskie, plebiscyt, II wojna światowa, stalinizacja życia politycznego i publicznego w okresie powojennym i powtarzające się z różnym natężeniem fale wyjazdów do obu państw niemieckich na trwałe zmieniły oblicze regionu. W wyniku tego już od ponad 80 lat Górnoślązacy legitymują się różnymi paszportami, grają w różnych reprezentacjach i kibicują różnym narodowym jedenastkom. W ramach naszej wystawy zaprezentujemy górnośląski wunderteam (11 + 4), któremu nigdy nie było dane wystąpić razem na boisku. I to nie tylko dlatego, że kariery wybranych przez nas zawodników przypadały na różne okresy. Również dlatego, że piłkarze ci byli - względnie są - obywatelami zarówno Polski, jak i Niemiec - państw, których sąsiedztwo przez dużą część minionego stulecia nacechowane było konfliktami. Naszym zamysłem jest nie tylko przedstawienie pochodzących z Górnego Śląska mistrzów świata, medalistów mundiali i gwiazd międzynarodowych boisk, lecz także tych, którzy ze względu na upływający czas i wydarzenia historyczne nie są dziś szerzej znani nawet we własnym regionie.
Wystawie towarzyszy publikacja wydana w języku polskim poświęcona górnośląskim piłkarzom oraz politycznym zawirowaniom, które są częścią historii sportu na Górnym Śląsku, a także dwujęzyczna broszura (polsko-niemiecka) będąca przewodnikiem po wystawie (streszczeniem wystawy). Podczas wernisażu zaprosimy Państwa do udziału w dyskusji panelowej, której gośćmi będą twórcy wystawy i znawcy futbolu śląskiego.
WSTĘP WOLNY. ZAPRASZAMY
Organizator projektu: Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej, Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej
Partnerzy projektu: Wojewódzki Ośrodek Kultury i Sportu, Stadion Śląski w Chorzowie, Landesmuseum w Ratingen-Hösel, Samorząd Województwa Śląskiego
Patronat medialny: Grupa ZobaczSlask.pl



Kłopoty najstarszej na świecie
Gazeta Wyborcza, Jacek Madeja2007.02.13, Wąskotorówka może w tym roku nie pojechać
Przez budowę obwodnicy Bytomia jesteśmy na skraju bankructwa - alarmują członkowie Stowarzyszenia Górnośląskich Kolei Wąskotorowych. Zagrożone jest istnienie wąskotorówki, jednej z atrakcji Szlaku Zabytków Techniki województwa śląskiego.
Połączenie pomiędzy Bytomiem, Tarnowskimi Górami i Miasteczkiem Śląskim szczyci się mianem najstarszej na świecie czynnej kolei wąskotorowej. Od połowy XIX wieku tą trasą kursowały pociągi z węglem i rudą żelaza. W ostatnich latach jej przyszłość stanęła pod znakiem zapytania. Zabytkową linię udało się uratować dzięki pasji miłośników kolei. Dziś zamiast cennych kopalin składy wożą turystów, którzy z okien wagoników mogą podziwiać imponujące zabudowania elektrowni Szombierki, starą parowozownię z zabytkowym taborem czy wyrobiska dawnych kamieniołomów dolomitu w Suchej Górze. Latem kolejka regularnie przewozi tłumy spragnione wypoczynku nad wodami zalewu Nakło-Chechło.
- W sezonie to nasze główne źródło dochodu. Później zostają tylko przewozy czarterowe - mówi Michał Petrycki, prezes Stowarzyszenia Górnośląskich Kolei Wąskotorowych, które od kilku lat organizuje przejazdy wycieczkowe na uratowanej linii. Stowarzyszenie skupia grupę pasjonatów, którzy społecznie zajmują się konserwacją składów i torowiska, naprawą taboru i sprzedażą biletów. Zatrudniają jedynie stróża i dwóch maszynistów. W niewielkim stopniu ich działania wspierają finansowo bytomskie władze.
Jednak od początku października do kasy stowarzyszenia nie wpłynęła ze sprzedaży biletów ani jedna złotówka. Wszystko przez budowę bytomskiej obwodnicy. Aby przekopać tunel pod nasypem kolejowym przy ul. Celnej, robotnicy musieli rozebrać blisko 30 metrów szyn wąskotorówki. - Trasa została zamknięta w październiku, a prawdziwe roboty rozpoczęły się dopiero pod koniec roku. Przy takiej pogodzie mogliśmy spokojnie zorganizować kilka wycieczek czarterowych, które podreperowałyby nasz budżet - skarży się Petrycki. Jak dodaje prezes stowarzyszenia, wciąż niepewny jest też termin zakończenia prac. Według planów tory powinny wrócić na swoje miejsce do końca kwietnia. (...) Według informacji urzędników bytomskiego magistratu remont potrwa jednak do końca maja. - Z naszych dokumentów wynika, że kolejka będzie mogła ruszyć dopiero na początku czerwca - mówi Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzeczniczka bytomskiego magistratu.
- Dla nas każdy tydzień to sprawa życia i śmierci. Może się zdarzyć, że sezon się rozpocznie, a my nie będziemy mieli pieniędzy na rozruch. Już teraz jesteśmy na skraju bankructwa - mówi Petrycki. (...)


Miliony złotych na Silesianum
Gazeta Wyborcza, Tomasz Malkowski 2007.02.12
W dawnej cechowni i łaźni kopalni Walenty-Wawel powstanie pierwszy w Polsce inkubator firm architektonicznych. Tereny wokół przemienią się w Silesianum - park edukacyjny poświęcony regionowi wymyślony przez dwie studentki.
Na olbrzymich terenach po nieczynnej kopalni Walenty-Wawel od kilku lat Ruda Śląska tworzy nowoczesną strefę przemysłową. Wspólnie ze Świętochłowicami powołano tu Śląski Park Przemysłowy i zaproszono do współpracy studentów architektury Politechniki Śląskiej. - Młodzi projektanci mają odważne pomysły, a tylko takie dają szansę na zdobycie unijnych pieniędzy - mówi Paweł Błażyca, prezes zarządu Śląskiego Parku Przemysłowego.
Przedstawicielom parku i miasta marzy się stworzenie miejsca, które łączyłoby edukację i rekreację z nowymi technologiami.
Ostatnio zachwycił ich projekt dwóch studentek piątego roku: Anety Wiatr i Aleksandry Postawy. Zgodnie z nim park miałby stać się centrum wiedzy o regionie. - Założyłyśmy stworzenie wielu atrakcji w tym miejscu, również zminiaturyzowanej mapy aglomeracji, gdzie poszczególnym miastom poświęcono by specjalne boksy - mówi Postawa.
Po olbrzymiej mapie na świeżym powietrzu można by swobodnie chodzić czy jeździć na rowerze, kolorowe pawilony zawierałyby informacje na temat danego miasta. Mapa witałaby przyjeżdżających do Silesianum. Za nią byłby olbrzymi plac. - To byłby śląski dywan utkany z węgla, cegły, betonu, piasku, drewna, czyli naszych regionalnych bogactw. Każdemu materiałowi towarzyszyłyby informacje, np. piasek - to Pustynia Błędowska, drewno - to szlak drewnianej architektury - wyjaśnia Wiatr.
Same budynki dawnej łaźni, cechowni i lampiarni przekształcono by w centrum wystawienniczo-biurowe. Urzędnicy chcą tu utworzyć kolejny inkubator przedsiębiorczości, ale o profilu architektoniczno-budowlanym. Absolwenci mieliby szansę po studiach otworzyć tu własne biura projektowe. Będą na nich czekać nie tylko duże pomieszczenia, ale liczne udogodnienia w postaci odpowiedniego sprzętu. (...)
Rudzcy urzędnicy zapewniają, że to nie mrzonki. Na stworzenie inkubatora architektonicznego Śląski Park Przemysłowy otrzymał 6,5 mln zł Agencji Rozwoju Przemysłu, kolejne 16,7 mln na rozwój infrastruktury terenów wokół niego.
Za te pieniądze ma powstać duża hala o powierzchni 7 tys. m kw. wraz z budynkiem biurowym, które będą następnie na preferencyjnych warunkach udostępniane przedsiębiorcom. W marcu ruszy budowa infrastruktury, w tym półtorakilometrowej drogi dojazdowej, która ma być gotowa za pół roku.
Studentki zapewniono, że będą brały udział przy realizacji projektu. Architekt Michał Stangel z politechniki, promotor pracy Anety i Aleksandry, komentuje: - Dziś trzeba stawiać na oryginalne funkcje muzealne. Przykładem są sukces Pacanowa, który otrzymał olbrzymie dofinansowanie z Unii na budowę Europejskiego Centrum Bajek im. Koziołka Matołka, czy niewielki Krasiejów z powstającym dinoparkiem i muzeum dinozaurów.


Opolskie kompleksy jak za PRL-u...
Gazeta Wyborcza, Andrzej Libich 2007.02.08, Opole w internecie tylko po angielsku i francusku
Strona internetowa Opola, wizytówka naszego miasta na świat, nie posiada wersji w języku niemieckim. To niewiarygodne, biorąc pod uwagę, że większość inwestycji i w Polsce, i w naszym regionie pochodzi z Niemiec, że wciąż najwięcej turystów przybywa do nas stamtąd. Okazuje się, że bardziej zabiega o nich Podkarpacie.
Na stronie internetowej Urzędu Miasta Opola znajdziemy ofertę dla inwestorów i informację o atrakcjach turystycznych miasta. Podobnie jak na stronach Rzeszowa, Katowic czy Wrocławia. Różnica polega na tym, że Rzeszów leżący na wschodnim krańcu Polski, w województwie podkarpackim, za oczywiste uznał prezentowanie miasta w sieci również w języku niemieckim. - Mamy szerokie kontakty z Niemcami. Chcielibyśmy zarówno pochodzącym stamtąd inwestorom, których jest u nas sporo, jak i turystom ułatwić i przybliżyć dostęp do Rzeszowa - mówi Marcin Stopa, rzecznik prezydenta miasta, nieco zdziwiony pytaniem, po co im strona po niemiecku.
Podobnie jest oczywiście w Katowicach, Wrocławiu czy Częstochowie. Wszędzie na pytanie, dlaczego miejskie strony w internecie dostępne są również po niemiecku, odpowiedź brzmiała: To oczywiste! Język niemiecki jest drugim językiem europejskim.
- Posługuje się nim duża część mieszkańców Starego Kontynentu i chcielibyśmy ich u siebie gościć - stwierdził Marcin Garcarz z Urzędu Miasta we Wrocławiu. - Nie mogłoby zabraknąć języka niemieckiego na stronie śląskiego miasta - dodali w Katowicach. (...)
Jak dowiedzieliśmy się w Opolskim Centrum Obsługi Inwestora, niemiecki kapitał jest dla Opola i Opolszczyzny jak powietrze dla płuc. - Około 80 proc. zagranicznych inwestycji w regionie to inwestycje niemieckie, a siedem spółek z kapitałem niemieckim zainwestowało w Opolu ponad milion dolarów każda - powiedziała Magdalena Karońska z OCCI.
W opolskim ratuszu nie potrafiono nam wytłumaczyć, dlaczego Opole nie ma niemieckiej wersji strony internetowej. - Padł wybór na współczesną łacinę, jaką jest język angielski. Uważamy, że większość osób korzystających z internetu potrafi się nim posługiwać - powiedział Mirosław Pietrucha, rzecznik prezydenta.
A dlaczego, skoro nie ma wersji niemieckiej, jest wersja francuska? - Bo twórcy naszej strony znali biegle ten język, więc ją wprowadzili - odpowiedział. Jednocześnie zauważył, że szata miejskiej strony jest nieco przestarzała i niebawem być może zostanie wzbogacona, w tym być może także o wersję niemiecką. (...)


Nie można kupić Cholonka Janoscha
Gazeta Wyborcza, Piotr Zawadzki 2007.02.08, Dlaczego w księgarniach nie można kupić Cholonka Janoscha
Od trzech lat spektakl Cholonek, czyli dobry pan Bóg z gliny przyciąga tłumy widzów do katowickiego teatru Korez. Z przeczytaniem legendarnej powieści Janoscha są już jednak kłopoty. Wydanej po raz ostatni w 1990 roku książki próżno szukać w księgarniach.
Spektakl Cholonek ... w Teatrze Korez Cholonek ukazał się w 1970 roku w Niemczech. Kilka lat później powieść została przetłumaczona przez nieżyjącego już Leona Bielasa i opublikowana w Polsce przez wydawnictwo Śląsk. Przedmowę napisał Wilhelm Szewczyk, ówczesny poseł i redaktor naczelny katowickiego dwutygodnika Poglądy. W 1990 roku Śląsk (zlikwidowany dwa lata później) po raz drugi wydał powieść i na tym koniec. Cholonka nie można kupić ani w księgarniach, ani w antykwariatach. Niewiele publicznych bibliotek ma go w swoich katalogach. Na jednej z aukcji internetowych książka oferowana jest za prawie 100 zł.
Mirosław Neinert, reżyser (razem z Robertem Talarczykiem) Cholonka w Korezie, ma jeszcze w domu pierwsze wydanie książki. - Sam się dziwię, dlaczego nigdzie nie ma Cholonka. Szczególnie po sukcesie naszego spektaklu popyt na książkę z pewnością byłby duży. Podjąłbym się nawet jej sprzedaży w Korezie - deklaruje Neinert.
W 1993 roku inną powieść Janoscha - Polski blues wydała bydgoska oficyna Limbus. - To był dość przypadkowy wybór. Nie przyniósł spodziewanych efektów i dlatego nie braliśmy już pod uwagę innych książek tego autora. Mówi pan, że Cholonek jest tak popularny na Śląsku? To może jednak warto się tym zająć... - zastanawia się Mariusz Piotrowski, redaktor naczelny Limbusa.
W 2004 roku, nakładem krakowskiego Instytutu Wydawniczego Znak, ukazały się bajki Janoscha. - Wiem, że Znak przymierzał się także do Cholonka, ale może oni w Krakowie nie wróżą mu sukcesu wydawniczego? - zastanawia się Neinert.
Zadzwoniliśmy do wydawnictwa - jego pracownicy mają wątpliwości.
- Cholonek to dla mnie najprawdziwsza rzecz, jaka została napisana o Śląsku. Moje koleżanki z działu prozy nie są jednak przekonane co do jego wartości. Ta powieść jest traktowana jako literatura lokalna, która poza Śląskiem nie zostanie odpowiednio zrozumiana - wyjaśnia Jerzy Illg, redaktor naczelny Znaku.
W zeszłym roku znany pisarz i malarz Henryk Waniek przygotował adaptację Cholonka dla Teatru Śląskiego. - To miał być spektakl w konwencji niemal musicalowej, z kilkunastoosobową obsadą. Niestety, w teatrze zmieniła się dyrekcja i obawiam się, że adaptacja zamiast na scenę, może trafić do archiwum - martwi się Waniek. Przestrzega przed wznowieniem książki w starym przekładzie. - To nie służyłoby ani autorowi, ani czytelnikom. Tłumaczenie Bielasa jest niepełne i niezadowalające. Cholonka należałoby przetłumaczyć solidniej, w innej koncepcji językowej, bo u Bielasa to polszczyzna pomieszana z gwarą śląską. Sam zastanawiałem się nad dokonaniem przekładu, ale praca nad adaptacją zmęczyła mnie, mam też inne obowiązki zawodowe - tłumaczy Waniek.
- Słyszałem wiele krytycznych uwag o przekładzie Bielasa - przytakuje Illg. - Są w nim sceny opuszczone, jak np. wkroczenie wojsk radzieckich. Wznawianie książki w dotychczasowej wersji jest więc niemożliwe - dodaje. Jako ewentualnego autora nowego przekładu Illg typuje wybitną tłumaczkę niemieckiej literatury Małgorzatę Łukasiewicz, która przełożyła m.in. Pachnidło Patricka Süskinda.
Illg z Janoschem spotykał się kilkakrotnie. - Pisarz traktuje Znak jako swojego polskiego wydawcę. Nawet pytał mnie, czy nie wydalibyśmy Cholonka. Cóż, mimo tych wszystkich wątpliwości, będziemy się nad tym dalej zastanawiać. Proszę zadzwonić za kilka miesięcy - proponuje Illg. (...)


Trzęsienie ziemi w Śląsku
Dziennik Zachodni, Aldona Minorczyk-Cichy 2007.02.10, Ziemia się zatrzęsła
To był bardzo silny wstrząs, jeden z największych, z jakimi mieliśmy do czynienia w ostatnich latach na Górnym Śląsku. Wczoraj około godziny 14.30 zatrzęsła się ziemia od Zabrza do Katowic-Wełnowca. Epicentrum znajdowało się w Bytomiu, w kopalni Bobrek-Centrum na poziomie 726 m, pokład 503. Na szczęście nie ucierpiał żaden człowiek. Na dole nie było nikogo z załogi. Był to potężny, wysokoenergetyczny wstrząs - prawdziwe trzęsienie ziemi, bardzo rzadko spotykane.
- W tym rejonie pracowało 30 górników. Na szczęście żaden z nich nie odniósł obrażeń. W ogóle nie odczuli wstrząsu. Jego skutki były odczuwalne tylko na powierzchni - powiedział nam wczoraj Zbigniew Madej, rzecznik Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia Bobrek-Centrum.
Wstrząs o sile 3,5 stopnia w skali Richtera został zarejestrowany nawet w Suwałkach i w podziemnej stacji sejsmograficznej pod zamkiem Książ na Dolnym Śląsku.
- Nasze sejsmografy zarejestrowały wstrząs - mówi Ewa Zarzycka zajmująca się analizą danych w Obserwatorium Sejsmograficznym w Ojcowie koło Krakowa. - Mamy dane z naszej stacji i ze stacji w Nidzicy. To pozwoliło nam określić w przybliżeniu obszar epicentrum. Znajdował się w trójkącie Sosnowiec - Katowice - Gliwice. - Nie jestem w stanie powiedzieć, czy ten wstrząs był spowodowany pracami górniczymi, czy też doszło do ruchu górotworu. Jednak na terenie Śląska częściej dochodzi do wstrząsów związanych z istnieniem kopalń. Ziemia wygląda tu trochę jak szwajcarski ser - tłumaczy Ewa Zarzycka. (...)
Wczorajsze trzęsienie ziemi także było efektem eksploatacji węgla kamiennego. Chodzi o naprężenia górotworu tworzące się w rejonie eksploatacji, które w pewnym momencie są uwalniane. Wtedy dochodzi do wstrząsów, popularnie u nas nazywanych tąpnięciami. (...)
Tąpnięcie to zjawisko gwałtownego wyładowania się ogromnej energii sprężystej nagromadzonej w górotworze, otaczającym podziemne wyrobiska. To wybuch skały pod wpływem bardzo wysokiego ciśnienia. Gdy następuje, niszczy wszystko wokół. Towarzyszy mu huk i wstrząsy. To jedno z większych zagrożeń w kopalniach. (...)
Zagrożenie istnieje
Na 3,7 stopnia w skali Richtera Europejskie Centrum Sejsmologiczne (ESEM) oszacowało wczorajsze trzęsienie ziemi na Śląsku.
Godzinę wcześniej trzęsienie o mniejszej sile zanotowano w Czechach w okolicach Pilzna i Sokołowa. W czwartek wieczorem wstrząs sejsmiczny o mocy 3,1 w skali Richtera czujniki ESEM zarejestrowały także w Polsce, w rejonie Legnicy i Złotoryi.
Najsilniejsze trzęsienie ziemi jakie zdarzyło się w tym roku wystąpiło 13 stycznia z epicentrum w rejonie wybrzeża Kuryli. Miało siłę 8,3 w skali Richtera. Obyło się bez ofiar.
Do tej pory Polskę uznawano za kraj, w którym trzęsienia ziemi zdarzają się niezwykle rzadko. Jeśli nawet rejestrowano wstrząsy to były one stosunkowo słabe. Najbardziej aktywny sejsmicznie był region Karpat i Sudetów, oraz Śląsk, ale za przyczyną tzw. tąpnięć, czyli wstrząsów powodowanych działalnością kopalń węgla kamiennego.
Najsilniejsze trzęsienia ziemi w Polsce zbliżały się do szóstego stopnia w skali Richtera. Miały jednak miejsce dawno temu. To najpotężniejsze wydarzyło się jednak 1443 roku z epicentrum w okolicach Wrocławia. Odczuli je mieszkańcy całej Europy Środkowej. (...)
Najbardziej niszczycielskie trzęsienie ziemi na terenie województwa śląskiego zarejestrowano w lutym 1786 roku w okolicach Cieszyna. W 1774 roku pięciostopniowe trzęsienie ziemi na Śląsku spowodowało m.in. zawalenie się wieży kościelnej w Raciborzu.
Siłę trzęsień ziemi oznacza się zwykle w 12-stopniowej skali Mercallego lub w otwartej skali Richtera. Ta druga jest bardziej popularna. Pomiary trzęsień ziemi wykonuje się sejsmografami.
Cała powierzchnia naszej planety wspiera się na siedmiu głównych płytach tektonicznych (i jedenastu mniejszych). Polska nie znajduje się na granicy płyt, a raczej w części wschodniej zachodnioeurpejskiej platformy płyty euroazjatyckiej. Wczorajszy wstrząs sejsmiczny na Śląsku był tzw. antropogenicznym, czyli tąpnięciem spowodowanym najprawdopodobniej naruszeniem równowagi naprężeń w górotworze. Trzęsienie ziemi było odczuwane na obszarze o promieniu do 70 km od epicentrum, a więc można je uznać za tzw. trzęsienie płytkie.
Najbardziej tragiczne trzęsienie ziemi miało miejsce w 1556 roku w Chinach. Zginęło wtedy 830 tysięcy ludzi.


Na hazard do Czeskiego Śląska!
Dziennik Zachodni, Wojciech Trzcionka 2007.02.09, Jeździmy do Czech uprawiać hazard
Czesi namiętnie robią w Cieszynie zakupy na targowiskach, a Polacy zakochali się w salonach gier w Czeskim Cieszynie. W przybytkach hazardu stanowimy już - jak szacują właściciele salonów - połowę klienteli.
Pierwsze salony z automatami są tuż za mostem granicznym. Kolejne znajdują się w uliczkach przylegających do Rynku oraz w osiedlach i na obrzeżach Czeskiego Cieszyna. Ile ich jest, dokładnie nie wiadomo, ale masa, a nowe ciągle powstają. Skąd nagle taki boom na hazard w spokojnym zaolziańskim miasteczku? - To przez Polaków - mówi barman salonu Vegas. - Bardzo dużo was przychodzi.
Oficjalnych danych o wysokości wygranych i liczbie gości w salonach nie sposób zdobyć. - Bo to interes, któremu rozgłos nie służy - dodaje barman.
Większość salonów działa całodobowo, ale najwięcej klientów pojawia się wieczorami. Wtedy też zjawia się najwięcej naszych rodaków. Czemu grywają w Czeskim Cieszynie a nie w Polsce, gdzie też przecież są kasyna i salony gier?
- Nie sądzę, żeby to miało związek z prawem. Może jest taniej, może wygrane są większe? - zastanawia się Elżbieta Gowin, rzeczniczka Izby Celnej w Katowicach.
- Powodów jest co najmniej kilka - uważa Dorota Havlikova, rzeczniczka Urzędu Miejskiego w Czeskim Cieszynie.
Po pierwsze, w Republice Czeskiej jest najwięcej salonów gier w Unii Europejskiej, więc jest z czego wybierać. Po drugie, w niektórych są stoły do ruletki, a w Polsce to gra zarezerwowana wyłącznie dla drogich kasyn w dużych miastach. Ponadto w każdym salonie podaje się alkohol, który jest tańszy niż w Polsce, a są nawet miejsca, gdzie do żetonów klient dostaje drinka gratis.
- No i jeszcze jeden powód: anonimowość. W Czeskim Cieszynie jest małe prawdopodobieństwo, że spotka się znajomych i wpadnie na hazardzie - dodaje Havlikova.
Klienci salonów potwierdzają. - U nas jest jeden salon na miasto, a w Czeskim Cieszynie takich minikasyn jest dziesięć przy jednej ulicy. A poza tym można tanie i dobre piwko wypić - przekonuje 23-letni Marcin, student Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie. Do Czeskiego Cieszyna zagląda co jakiś czas. Mówi, że w salonach spotyka wielu Polaków. - To fajna zabawa. Jest dreszczyk emocji - przekonuje przyciskając klawisze automatu.
Ile można wygrać w takim zaolziańskim Vegas? Od kilkuset do kilku tysięcy złotych. - Zależy od szczęścia - mówi student z Cieszyna.
Salony gier mnożą się też w innych miastach pogranicza. W Boguminie automatów było już tak dużo, że władze postanowiły ograniczyć liczbę salonów, zakazując ich prowadzenia we wszystkich miejskich kamienicach. Czeski Cieszyn też rozważa możliwość ograniczenia liczby salonów. - Proszą nas o to sami obywatele, wskazując na negatywne zjawiska z nimi związane - tłumaczy zastępca burmistrza Stanisław Folwarczny.


Helikoptery wylądują na kopalniach
Dziennik Zachodni, Jacek Bombor 2007.02.08, Przy śląskich kopalniach powstaną lądowiska dla helikopterów
Helikoptery Lotniczego Pogotowia Ratunkowego już wkrótce będą mogły lądować na terenie 17 kopalń należących do Kompanii Węglowej. Wczoraj podczas specjalnego spotkania w KW omawiano szczegóły tego pomysłu.
- Na pewno zbudujemy specjalne lądowiska. Teren musi być oczywiście specjalnie przygotowany. Wszystko po to, by zwiększyć bezpieczeństwo naszych pracowników - wyjaśnia Zbigniew Madej, rzecznik KW.
Nie we wszystkich kopalniach lądowiska będą mogły powstać na ich terenie. A to ze względu na bliskość budynków, szybów i m.in. sieci wysokiego napięcia. - W wyjątkowych przypadkach będą lokowane w bezpośrednim sąsiedztwie kopalń - wyjaśnia Madej. Pomysł jest dobry, bo często po wypadkach górniczych o życiu i śmierci decydują dosłownie minuty. (...)
- Lot z Katowic do Siemianowic to kwestia 10-12 minut. Generalnie z każdej kopalni możemy dolecieć do szpitala w ciągu 15 minut - wyjaśnia Robert Gałązkowski, rzecznik Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Tylko w Kompanii Węglowej w zeszłym roku rannych zostało ponad 900 górników. Wielu z nich karetkami docierało do szpitali, często trudno było się przebić przez korki w centrach miast.
Po porozumieniu na kopalniane lądowiska będą mogły przylatywać śmigłowce z Katowic, Wrocławia i Krakowa. To stare, wysłużone maszyny Mi-2, liczące średnio po 25 lat. Ich stan nie pozwala na loty w nocy. - Nie mają nowoczesnych systemów naprowadzania, więc akcje takie byłyby zbyt ryzykowne - wyjaśnia Gałązkowski.
Wkrótce jednak ma się to zmienić, bo właśnie LPR czeka na rozstrzygnięcie ogólnopolskiego przetargu na zakup nowych 23 maszyn. - Gdy je dostaniemy, nie będzie żadnego problemu, by uczestniczyły w nocnych akcjach - dodaje.
Szczegóły wczorajszego porozumienia są ważne nie tylko dla górników, ale także wszystkich mieszkańców Śląska. Bo lądowiska będą udostępniane zawsze wtedy, gdy zajdzie taka potrzeba. - Na przykład, gdy dojdzie do jakiegoś poważnego wypadku drogowego - podaje przykład Zbigniew Madej.
W KW nie chcą zdradzić, ile pieniędzy trzeba będzie wydać na budowę lądowisk. - Nie są to w każdym razie duże koszty. Jednak bezpieczeństwo jest w tym wypadku najważniejsze - dodaje Madej.
Jak będzie wyglądała procedura wzywania helikoptera? - To będzie decyzja albo dyspozytora w centrum powiadamiania ratunkowego, albo szefa akcji ratunkowej na kopalni - wyjaśnia Gałązkowski.


Jak wypromować Śląsk?
Gazeta Wyborcza, Przemysław Jedlecki 2007.02.06
Urząd Marszałkowski zlecił firmie Eskadra przygotowanie strategii promocji województwa. - Śląsk jest najciekawszym województwem w Polsce. Wypromujemy silną markę regionu - obiecuje Mateusz Zmyślony, wiceprezes Eskadry.
Śląsk nie ma najlepszych notowań wśród zagranicznych inwestorów. Co prawda mają w regionie swoje fabryki takie potęgi jak Opel czy Fiat, ale to ciągle za mało. Wszystko przez to, że Śląsk nie miał do tej pory porządnej kampanii reklamowej.
- Jak się patrzy z perspektywy Wrocławia w stronę Krakowa, to nie widać Katowic. Mówią o tym sami inwestorzy. Musimy to zmienić, bo gdzieś ginie region, w którym mieszka 5 mln ludzi - mówi Tadeusz Adamski, dyrektor wydziału polityki gospodarczej Urzędu Marszałkowskiego.
W tym roku urząd chce wydać co najmniej 1,3 mln zł na promocję regionu. W zeszłym poszło na ten cel milion złotych.
- Chcemy zmienić obraz regionu nie tylko wśród biznesmenów, ale też wśród mieszkańców województwa. Musimy sobie uświadomić, że produkujemy 20 proc. dochodu narodowego. Mamy powody do dumy - mówi Adamski.
Dlatego Urząd Marszałkowski postanowił zlecić firmie Eskadra z Krakowa opracowanie strategii marketingowej województwa. Zmyślony mówi, że Śląsk jest teraz najciekawszym województwem w Polsce. - Ma ogromne sukcesy gospodarcze, ale jednocześnie musi bronić swojej pozycji. I ma masę do zrobienia. Trzeba się skupić na przyciąganiu inwestorów z branży IT i usług. Jeśli chodzi o turystykę, to potencjał województwa jest spory, ale jest kłopot z niespójnością regionu. Częstochowa to już nie Śląsk. Musimy wymyślić, jak mówić o województwie jako całości. Zastanawiamy się teraz, na co Śląsk powinien postawić. Szczegółów na razie nie zdradzę, ale na pewno wypracujemy silną markę regionu - mówi Zmyślony. Podkreśla, że postara się także obalić stereotypy związane ze Śląskiem. - Pokażemy, że węgiel, górnik i czarny Śląsk to już przeszłość - dodaje. Strategia będzie kosztowała ok. 80 tys. zł.
Rafał Czechowski, szef Polskiego Stowarzyszenia Public Relations, mówi, że region musi się promować. - Nie da się konkurować na rynku regionów i miast bez dużych pieniędzy na promocję. Żeby zaistnieć w świecie, Śląsk musiałby wydać grubo więcej niż 1,3 mln zł rocznie. Jeżeli firma budowlana w ciągu trzech lat na reklamę swojego osiedla wydaje 500 tys. zł, to widać, że wydatki marszałka to skromna kwota pozwalająca na np. wykupienie reklam w mediach zagranicznych. W dodatku promocja województwa musi trwać na okrągło, przez cały rok - uważa Czechowski. (...)


Chcą dalszego śledztwa
Gazeta Wyborcza, pap 2007.02.05, Stowarzyszenie Ślązaków chce dalszego śledztwa w sprawie deportacji
Stowarzyszenie Pamięci Ofiar Tragedii Śląskiej w 1945 roku domaga się, by Instytut Pamięci Narodowej podjął umorzone w zeszłym roku śledztwo w sprawie deportacji tysięcy Ślązaków do Związku Radzieckiego w 1945 roku. Według IPN, byłoby to możliwe, gdyby pojawiły się nowe dowody. Nikt też nie zaskarżył decyzji o umorzeniu śledztwa.
Stowarzyszenie - jak powiedział w poniedziałek Andrzej Roczniok - zamierza wkrótce wystąpić do IPN o ponowne wszczęcie śledztwa. Powinno ono, według Rocznioka, uwzględnić nie tylko sam problem deportacji i przestępstwa polegające na pozbawieniu wolności, ale także przestępstwa dokonane na Ślązakach w trakcie wywózek do ZSRR i powrotu z nich, których nie objęto dotąd dochodzeniami.
Szefowa pionu śledczego katowickiego IPN, prok. Ewa Koj, nie zgadza się z zarzutem, że Instytut nie badał przestępstw - morderstw, pobić, gwałtów - dokonywanych na Ślązakach w trakcie wywózek. - Mimo trwającego kilka lat śledztwa i przesłuchania wielu świadków nie udało się udokumentować ani jednego pojedynczego przypadku dokonanej podczas wywózek zbrodni, którą można byłoby przypisać konkretnemu sprawcy. Świadkowie opisywali takie przypadki, ale nie byli w stanie wskazać sprawców - powiedziała Koj.
Dodała, że jeżeli do IPN zgłosi się świadek, mający konkretną wiedzę w tym zakresie, zostanie przesłuchany, mimo iż śledztwo jest umorzone. Jego zeznania byłyby podstawą do wznowienia postępowania. Jednak bez takich dowodów - zdaniem prok. Koj - podejmowanie na nowo śledztwa byłoby bezcelowe, tym bardziej, że poruszane przez stowarzyszenie sprawy były już badane.
Z taką argumentacją nie zgadza się Roczniok. Jego zdaniem, fakt, że nie da się wskazać indywidualnych sprawców konkretnych zbrodni, nie zwalnia śledczych od zbadania postawy instytucji i osób w Polsce, które dały przyzwolenie na dokonywanie przestępstw na Ślązakach.
- Te osoby były wywożone z terytorium Polski. Ktoś wydał na to pozwolenie, ktoś to nadzorował. Nie wszystko da się przypisać NKWD. Dotyczy to nie tylko deportacji, ale i powrotów na Śląsk, już w końcu lat 40. Ślązacy wracali jako wolni ludzie, a po przekroczeni granic Polski byli pakowani do wagonów, byli bici, trafiali do obozów. Ktoś podjął taką decyzję, ktoś ją wykonywał - powiedział Roczniok.
Decyzja o umorzeniu postępowania w sprawie deportacji Ślązaków zapadła w połowie zeszłego roku. Śledztwo umorzono m.in. dlatego, że sprawcy przestępstwa, członkowie Państwowego Komitetu Obrony (PKO) ZSRR, w tym m.in. Stalin, Beria, Malenkow i Mołotow, nie żyją. IPN uznał, że deportacja co najmniej 14.414 mieszkańców Śląska od stycznia do kwietnia 1945 była zbrodnią komunistyczną i zbrodnią przeciw ludzkości, połączoną ze szczególnym udręczeniem. Na podstawie decyzji PKO ZSRR, zbrodni tej dokonali żołnierze NKWD, których tożsamości nie da się dziś ustalić.
Prok. Koj przypomniała, że IPN starał się szeroko rozpropagować informację o umorzeniu postępowania, aby wszyscy zainteresowani mogli zaskarżyć tę decyzję i wnieść do sprawy ewentualne nowe dowody. Jednak nikt - także członkowie stowarzyszenia, którzy występowali w tym śledztwie jako pokrzywdzeni - nie skorzystał z tej możliwości.
Pierwsze śledztwo w sprawie deportacji ok. 10 tys. mieszkańców Śląska (Górnego i Opolskiego) wszczęto w 1991 roku. Osiem lat później postępowanie zostało zawieszone, a w listopadzie 2000 roku wznowione przez katowicki IPN. Śledczy analizowali m.in. materiały archiwalne, także rosyjskie, znajdujące się w Centralnym Archiwum Wojskowym w Warszawie oraz przekazane przez stronę rosyjską na prośbę IPN. Przesłuchano 253 osoby, w tym samych deportowanych i członków ich rodzin.
Z chwilą wkroczenia Armii Czerwonej na ziemie należące przed wojną do Niemiec - Górny Śląsk i Prusy Wschodnie - PKO ZSRR wydał postanowienie o wywózce z tych terenów wszystkich mężczyzn zdolnych do pracy i noszenia broni. Autochtoni zostali przez władze radzieckie uznani za element germański. Wywózki dotknęły przede wszystkim mieszkańców tej części Śląska, która przed wojną znajdowała się w granicach Niemiec.
Rodziny deportowanych były często nieświadome losu swoich najbliższych, niejednokrotnie także pozbawione środków do życia. Rosnąca fala interwencji ze strony rodzin oraz zakładów pracy i organizacji społeczno-politycznych sprawiły, że komunistyczne władze woj. śląskiego podjęły starania o powrót deportowanych. Powroty rozpoczęły się latem 1945 r. i trwały aż do początku 1950 r. Część z wywiezionych nie powróciła. Ich liczba jest trudna do oszacowania; mogło być ich nawet kilka tysięcy.


62. rocznica deportacji Ślązaków
Gazeta Wyborcza, Anna Malinowska 2007.02.04, 62. rocznica deportacji Ślązaków do ZSRR
Uroczysta msza, upamiętniająca wywózki, odbyła się w sobotę w Knurowie, w kościele pod wezwaniem św. Cyryla i Metodego. - Za tożsamość przyszło zapłacić wysoką cenę - mówił ks. proboszcz Andrzej Wieczorek.
Przyszli głównie starsi ludzie. To ich ojców wywieźli Rosjanie na wschód w 1945 roku. - Miałam 15 lat, jak go zabrali. Wiedziałam za co - bo podpisał volkslistę i zapisał się do NSDAP. A co miał zrobić? Rodzina na utrzymaniu, a na kopalnię bez tych papierków na dół nie wpuszczali. Ojciec oprócz tego, że taką partyjną legitymację miał, nic złego nie zrobił. On miał jeden świat - szychta i do dom. Gdzie tam jaka polityka - wspomina Marta Mryka z Przyszowic. Jej ojciec został deportowany do Turkmenistanu. O tym, że nie żyje, rodzina dowiedziała się od rodziny innego z wywiezionych. - Komuś udało się przekazać informacje z nazwiskami tych, co wywózki nie przeżyli. Do nas dotarli bliscy jednego z akowców, który był z ojcem. Powiedzieli, że wytrwał tylko pięć miesięcy - opowiada pani Marta.
- Ja pamiętam ojca jak klęczał wraz z innymi mężczyznami na śniegu. Nie był w partii, był zwykłym Ślązakiem. Rosjanie go jednak zabrali, tak jak i innych dorosłych mężczyzn - dodaje z kolei Małgorzata Wiora z Knurowa.
Damian Rduch z Żernicy nigdy nie poznał swojego dziadka wywiezionego na Ukrainę. - Z rodzinnych opowieści wiem, że słuch o nim zaginął. Wszystko ściśle tajne. Dopiero po latach przyszła kartka z informacją, że nie żyje. Nie wiemy, jak zginął, czy miał tam jakichś znajomych, czym się zajmował. Nic. Nie wiemy nawet, gdzie ma mogiłę. Znicze dla niego stawiamy zawsze na grobie babci - wzdycha wnuk deportowanego.
Ks. Wieczorek mówił podczas homilii: - Tuż po wojnie, gdy minęła gehenna, miała nastać nowa sprawiedliwość. Tymczasem zatrzymywano wszystkich tych, którzy mówili ze śląskim akcentem. Ich jedyną winą było to, że byli Ślązakami. Oni zawsze byli traktowani jak ludzie gorszej kategorii - i przez Niemców, Rosjan, i Polaków. I dziś ta sprawiedliwa Polska patrzy na Śląsk jak na krainę uciążliwości. Po co te kopalnie? Po co ten przemysł? O tym, co się stało, trzeba pamiętać. Nie być zawziętym, ale mieć to w pamięci. Bo pamięć to historia, a historia jest nauczycielką życia - przypominał ksiądz.
Historycy obliczają, że po wkroczeniu Armii Czerwonej na Śląsk mogło zostać wywiezionych ok. 90 tys. osób. Deportowani trafili na łagrów na terenie całego Związku Radzieckiego.


Górnośląski Manhattan
Gazeta Wyborcza, Przemysław Jedlecki 2007.02.04, Manhattan w Katowicach
W centrum Katowic mają stanąć trzy stumetrowe wieżowce. To początek boomu inwestycyjnego w mieście, bo - zdaniem inwestorów - Śląsk staje się modny.
- Dobre położenie na mapie Europy, świetna infrastruktura, którą można porównać z Zagłębiem Ruhry. No i lokalne władze poważnie traktują inwestorów i starają się im pomagać. To wszystko odróżnia Śląsk od reszty Polski - zachwala Leszek Mikos, szef krakowskiej firmy ZFI Havre, która od ośmiu lat działa na rynku nieruchomości.
Havre kupiła niedawno biurowiec na Koszutce, który zamierza poddać gruntownej modernizacji. Imponująco zapowiada się jednak druga z inwestycji krakowskiej firmy, która za 6,5 mln zł kupiła działkę w okolicy ul. Zabrskiej i Mickiewicza. Mikos zdradza, że stanie tu kompleks nowoczesnych budynków mieszkalno-biurowych.
- Ich wysokość będzie wynosiła nawet 100 metrów. To miejsce będzie można nazwać śląskim Manhattanem - mówi Mikos. Havre planuje ogłoszenie międzynarodowego konkursu na ich projekt, a szef firmy podkreśla, że nie postawi tu niczego wbrew woli katowiczan. - Sądzę, że gmach będzie gotowy za trzy lata. (...) Klimatyzacja, pełna elektronika i odpowiedni wygląd elewacji. Tylko takie budowanie ma sens - mówi Mikos, który wyliczył, że w biurowcach będzie mogło pracować nawet 17 tys. osób. Jego zdaniem Górny Śląsk i Katowice czeka boom na podobne inwestycje.
Havre to nie jedyna firma spoza Śląska, która chce tu inwestować. Giełdowa spółka Gant chce np. wybudować wieżowiec mieszkalno-biurowy niedaleko Spodka. - Wydajemy coraz więcej pozwoleń na budowę - potwierdza zainteresowanie inwestorów Waldemar Bojarun, rzecznik katowickiego magistratu. Dodaje, że miasto zamierza sprzedać teren zajezdni PKM-u Katowice przy ul. Mickiewicza. Prezydent Piotr Uszok już dawno stwierdził, że tu także powinien stanąć nowoczesny biurowiec.


Upamiętnią wreszcie Ślązaków?
Gazeta Wyborcza, Przemysław Jedlecki 2007.02.01, Dekomunizacja za pół miliona złotych
Radni PiS-u z Katowic chcą usunąć pomnik z placu Wolności. Operacja będzie kosztowała pół miliona złotych.
W Katowicach coraz mniej ludzi pamięta, kto stoi na cokole na placu Wolności. Młodzi wzruszają ramionami. - Jacyś żołnierze. Może polscy z drugiej wojny światowej? - zastanawiają się gimnazjaliści, których spotkaliśmy w centrum miasta.
O tym, że pomnik wzniesiono ku czci żołnierzy radzieckich, którzy wkroczyli do miasta w styczniu 1945 roku, doskonale pamięta za to Piotr Pietrasz z PiS-u, wiceprzewodniczący katowickiej rady miasta. - To symbol narzucenia nam ustroju komunistycznego. Musi stąd zniknąć, najlepiej przenieść go na cmentarz. Na placu Wolności powinien stanąć pomnik Ronalda Reagana albo pomnik górników zesłanych na Wschód po wojnie - mówi Pietrasz.
W imieniu klubu właśnie pisze oficjalny wniosek w tej sprawie do magistratu.
Urzędnicy w katowickim magistracie są oburzeni propozycją PiS-u. - Czy pan Pietrasz wie, ile taka operacja kosztuje? - mówi Waldemar Bojarun, rzecznik magistratu. - To ogromne pieniądze, jakieś 500 tysięcy złotych, nie licząc kosztów postawienia nowego pomnika.
Pytam Pietrasza: - Skąd weźmie Pan pieniądze na przeniesienie pomnika?
- Zastanawiamy się, na razie nie wiem. Zresztą może da się to zrobić taniej? - odpowiada.
Pietrasza wspiera Przemysław Miśkiewicz, przewodniczący Stowarzyszenia Pokolenie, były działacz Niezależnego Zrzeszenia Studentów i Ligi Republikańskiej: - Nie ma znaczenia, ile będzie to kosztowało. Są wartości większe niż pieniądze. To skandal, że ten pomnik jeszcze tam stoi.
Historycy radzą jednak, żeby dać spokój pomnikowi.
Jadwiga Lipońska-Sajdak, dyrektorka Muzeum Historii Katowic: - Pomnik przedstawia prostych żołnierzy, bez żadnych dystynkcji. To zwykli ludzi, którzy szli na front, by walczyć z Niemcami. Są tak samo ofiarami wojny jak Polacy. Nie rozumiem, dlaczego komuś przeszkadzają.
Lech Szaraniec, dyrektor Muzeum Śląskiego w Katowicach, przypomina, że w Wiedniu też stoi pomnik żołnierzy Armii Czerwonej. - Tam nikt nie mówi, że musi zniknąć. Powinniśmy zachować się jak wiedeńczycy i pomnik zostawić - mówi.
Prof. Zygmunt Woźniczka, historyk z Uniwersytetu Śląskiego: - Ja nie uważam, żeby to było konieczne. To ślad historii. Podoba mi się np. taki kraj, jak Finlandia, w którym nie usuwa się pomników, do dziś stoi tam np. pomnik cara Rosji. Jednak jeśli ten pomnik na placu Wolności tak źle się ludziom kojarzy, to powinno się go przenieść na cmentarz, a w jego miejscu postawić panteon powstańców śląskich. Taki stał na placu przed wojną. Ale to musi być wielka, przemyślana operacja. (...)

Ewald Gawlik / za: Izba Śląska  wiecej zdjęć
Archiwum artykułów:
  • 2010 luty
  • 2009 grudzień
  • 2009 listopad
  • 2009 październik
  • 2009 wrzesień
  • 2009 sierpień
  • 2009 luty
  • 2008 grudzień
  • 2008 listopad
  • 2008 październik
  • 2008 wrzesień
  • 2008 sierpień
  • 2008 lipiec
  • 2008 czerwiec
  • 2008 maj
  • 2008 kwiecień
  • 2008 marzec
  • 2008 luty
  • 2008 styczeń
  • 2007 grudzień
  • 2007 listopad
  • 2007 październik
  • 2007 wrzesień
  • 2007 sierpień
  • 2007 lipiec
  • 2007 czerwiec
  • 2007 maj
  • 2007 kwiecień
  • 2007 marzec
  • 2007 luty
  • 2007 styczeń
  • 2006 grudzień
  • 2006 listopad
  • 2006 październik
  • 2006 wrzesień
  • 2006 sierpień
  • 2006 lipiec
  • 2006 czerwiec
  • 2006 maj
  • 2006 kwiecień
  • 2006 marzec
  • 2006 luty
  • 2006 styczeń
  • 2005 grudzień

  •    Mówimy po śląsku! :)
    O serwisie  |  Regulamin  |  Reklama  |  Kontakt  |  © Copyright by ZŚ 05-23, stosujemy Cookies         do góry