zobacz.slask.pl   
ŚLĄSKI SERWIS INTERNETOWY   
2008 luty przegląd wiadomości ze Śląska
zobacz ostatnie


Pod Zabrzem przepłyniemy łódką
Gazeta Wyborcza, Jacek Madeja 2008.02.26, Pod Zabrzem można będzie przepłynąć łódką
Między Zabrzem a Chorzowem ponad 150 lat temu wydrążona została sztolnia, którą transportowano węgiel. Dzięki grupie zapaleńców może stać się wkrótce atrakcją turystyczną.
Skarpa przy ulicy Karola Miarki, w samym centrum Zabrza, zaroiła się wczoraj od tłumu ludzi: górników, grotołazów i geologów. Z Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Zabrzu przyjechały dwa zastępy górniczych ratowników i wpuściły pod ziemię gumową rurę, którą tłoczono powietrze.
Otwór, przy którym wszyscy stanęli, podobny jest do zwykłej studzienki kanalizacyjnej, ale w XIX wieku znajdował się tu wlot do Kluczowej Sztolni Dziedzicznej. Miała służyć do spławiania węgla, ale bardzo szybko straciła rację bytu, bo transport koleją okazał się tańszy, więc została zamknięta. Od kilku lat grupa zapaleńców myśli o tym, jak zrobić z niej atrakcję turystyczną. Jako pierwsi pod ziemię zeszli ratownicy górniczy. W pełnym ekwipunku, jak do akcji w kopalni, z aparatami tlenowymi. - Kilkaset czy kilkanaście metrów nie ma znaczenia. Pod ziemią nigdy nic nie wiadomo - wyjaśniali. Sprawdzali, czy w środku jest bezpiecznie. - Jest niskie ciśnienie, a w chodniku jest dużo dwutlenku węgla. To grozi zatruciem - mówił po wyjściu Adam Ściuk, szef ratowników.
Obok studzienki czekała sterta surowych desek. Trzeba je przenieść do środka. - Po przejściu kilometra w ogóle nie da się iść. Człowiek zapada się po szyję w błocie - tłumaczył Michał Maksalon, kierownik grupy grotołazów, która będzie pomagać w eksploracji podziemi. Z osób, które wczoraj zebrały się u wlotu do dawnej sztolni, on zna ją z pewnością najlepiej, był tam już 30 razy. - Podziemia są dobrze zachowane, ale w niektórych miejscach można się poczuć jak w prawdziwej jaskini. Są nawet naturalne nacieki - mówił.
W ciągu najbliższych kilku tygodni sztolnię zbadają geolodzy i inżynierowie. Sprawdzą, w jakim jest stanie, i przeprowadzą pomiary. (...) Po badaniach można będzie przygotować projekt przedsięwzięcia. Miasto wyda na te prace milion zł. Znacznie więcej, bo aż 40 mln, trzeba będzie wydać na odnowienie całej sztolni. Według planów turyści mają zacząć zwiedzanie właśnie przy wlocie przy ul. Miarki. Tu wsiądą do kolejki, którą dojadą do podziemnego portu przeładunkowego ze zrekonstruowanym nabrzeżem, żurawiem, małym węzłem kolejowym i stajniami. W tym miejscu przesiądą do łodzi i dopłyną do dawnego szybu Carnall. Cała trasa ma liczyć prawie 2,5 km, wszystko kilkanaście metrów pod ziemią. - Gdyby udało się sfinalizować to przedsięwzięcie, Zabrze znalazłoby się w czołówce turystyki przemysłowej na świecie - ocenia Jan Gustaw Jurkiewicz, kierownik skansenu górniczego Luiza i jeden z pomysłodawców przedsięwzięcia.


Śląska mowa nie dla idiotów
Gazeta Wyborcza, Przemysław Jedlecki 2008.02.25, Silesiana: Śląska mowa nie dla idiotów
Osoby, które mówią po śląsku, są często traktowane jako niekulturalne i niedouczone. - To efekt czasów PRL-u, gdy mowę śląską sprowadzono do pozycji przaśnej, wiejskiej gwary. Czas z tym skończyć - mówi założyciel stowarzyszenia, które chce promować śląską mowę.
Stowarzyszenie Pro Loquela Silesiana powstało w ostatnich dniach stycznia. Wśród jego założycieli jest m.in. Bogdan Kallus, autor Słownika górnoślonskij godki, Mirosław Syniawa, który przygotował w zeszłym roku tekst internetowego dyktanda w gwarze śląskiej, i Rafał Adamus, ekonomista z Chorzowa.
Adamus wyjaśnia, że pomysł powołania stowarzyszenia, które będzie się troszczyło o mowę śląską, zrodził się niedawno. - Część internautów chce pisać po śląsku, niektórzy też tak wysyłają sms-y. Okazało się jednak, że w języku polski nie ma znaków graficznych, które odpowiadają śląskim głoskom - wyjaśnia Adamus. Dlatego jednym z najważniejszych zadań stowarzyszenia jest opracowanie takich znaków i wprowadzenie ich do alfabetu śląskiej mowy. - Przy pomocy naukowców staramy się wszystko skodyfikować. Chodzi o wspólną ortografię i normy gramatyczne - dodaje Adamus.
Kodyfikacja będzie pierwszym krokiem do starań o uznanie mowy śląskiej za język regionalny (Biblioteka Kongresu USA już w zeszłym roku uznała śląski jako jeden z używanych języków - przyp. red). By tak się stało, należy jednak zmienić ustawę o mniejszościach etnicznych i językach regionalnych. Dziś wymienia ona tylko język kaszubski. Ustawę w tej sprawie przygotowuje Lucjan Karasiewicz, poseł PiS-u z Koszęcina. - Będę prosił wszystkich śląskich posłów, by poparli ten projekt. Bez głosów Platformy nie ma on szans powodzenia - przyznaje Karasiewicz.
Stowarzyszeniu zależy również na odpowiednim traktowaniu śląskiej mowy. W zeszłym roku Gazeta pisała o tym, że godka stała się elementem popkultury. Studenci na imprezach popisują się, używając jej jak slangu. Ze śląskiego czerpały reklamy też takich marek, jak: McDonald\\\'s (Jo wola szejk), mBank (Mnie niy pytoj), Praktiker (Nierozgarnięci kupują wcześnie - zaczekej).
- To dobrze, bo im więcej będzie śląskiego w mediach, tym bardziej będzie znany - ocenia Adamus. (...)


Kamery na Wielkich Derbach Śląska
Gazeta Wyborcza, Marcin Pietraszewski 2008.02.22, Ukryte kamery na Wielkich Derbach Śląska
Nie ma obaw, że zaplanowane na 2 marca derby Ruchu Chorzów z Górnikiem Zabrze zostaną odwołane z powodu protestu policjantów. Mało tego: policja podczas meczu zastosuje środki bezpieczeństwa, o jakich w Polsce nikomu się jeszcze nie śniło!
Kilka dni temu Gazeta ujawniła, że niezadowoleni z podwyżek policjanci z katowickich oddziałów prewencji zagrozili, że 2 marca, w dniu meczu Ruchu z Górnikiem na Stadionie Śląskim, wezmą zwolnienia lekarskie. W takiej sytuacji mecz należałoby odwołać, bo policja nie byłaby w stanie zapewnić bezpieczeństwa 40 tysiącom kibiców.
Szef śląskiej policji spotkał się z policjantami i obiecał, że różnicę w podwyżkach wyrówna im, zwiększając dodatek motywacyjny. To ostatecznie zamknęło temat protestu. - Jesteśmy przygotowani na derby, a kibice nie muszą się obawiać, że zostaną one odwołane z powodu protestu policjantów - zapewnił wczoraj Gazetę podinspektor Krzysztof Kwiatkowski, wiceszef katowickiej komendy, który kieruje operacją zabezpieczania meczu.
Policja do zabezpieczenia porządku przed i po derbach zmobilizowała ogromne siły. Po raz pierwszy w historii do monitorowania udających się na Stadion Śląski kibiców wykorzysta ukryte, miniaturowe kamery z wyłapującymi rozmowy mikrofonami kierunkowymi. Z naszych informacji wynika, że zostaną one wpięte w ubrania nieumundurowanych policjantów, którzy wmieszają się w tłum szalikowców. - Będą też montowane statycznie, ale w miejscach, o których kibicom się nawet nie śniło. Takiego systemu jeszcze w Polsce nie testowano - przyznaje podinspektor Kwiatkowski. Obraz z kamer będzie można śledzić w policyjnym centrum dowodzenia. Komenda dostała też wstępną zgodę na sprowadzenie nad stadion śmigłowca z odrębnym systemem monitoringu.
Jadący pociągami kibice Ruchu będą wysiadali w Chorzowie Batorym, a Górnika w Katowicach Załężu (pierwsze pociągi przyjadą tam ok. 11.30). Stamtąd autobusami - w asyście policji - zostaną przewiezieni w okolice Stadionu Śląskiego.
W dniu meczu drogówka zamknie drogi wjazdowe na osiedle Tysiąclecia (korzystać z nich będą mogli tylko mieszkańcy). Samochody z zabrzańskimi i chorzowskimi numerami rejestracyjnymi kierowane będą na dwa oddalone od siebie parkingi. (...)


Śląsk namiętnością
Rybnik.com.pl, ww 2008.02.20
Dyskusja o śląskości jest potrzebna - to wnioski płynące z arcyciekawych Śląskich Walentynek, które odbyły się w Domu Kultury w Chwałowicach.
Podczas imprezy uczestnicy mogli obejrzeć 2 ciekawe filmy dokumentalne o Śląsku z cyklu Górnośląskie odkrywanie świata. W pierwszym, historyczne granice Śląska wytyczał były wojewoda śląski - Wojciech Czech. W drugim, o przeszłości, ale i przyszłości śląskich gwar opowiadał językoznawca prof. Jan Miodek.
Między projekcjami filmów odbyła się dyskusja z udziałem dr. Zbigniewa Kadłubka, którą moderował szef Koła Literackiego Domu Kultury w Chwałowicach - Mateusz Strużek. Doktor Kadłubek, który jest autorem książki Myśleć Śląsk mówił, że jego miłość do Śląska można nazwać namiętnością, wszak łacińska nazwa Silesia jest w rodzaju żeńskim. - To, co w minionych wiekach, ale i również teraz wyróżnia Śląsk z innych regionów Europy Środkowej, to jego otwartość i różnorodność. Śląsk był zawsze miejscem spotkania. Tutaj ludzie mieli możliwość wyboru kultury. A proszę pamiętać, że Europa Środkowa nigdy nie była łatwym miejscem do życia - mówił Kadłubek.
Publicysta zauważył też, że Ślązakom mentalnie zawsze bliżej było do Czechów niż do Polaków. - Mieszkańcy Śląska bardziej wykazywali się czeskim instynktem przetrwania, niż skłonnością do polskiego wymachiwania szabelką - mówi.
W swojej książce wiele miejsca autor poświęcił też językom jakich używało się na Śląsku. - Do określeniu swojej tożsamości język Ślązakom nigdy nie był specjalnie potrzebny. Ślązakami czuli się zarówno mówiący po polsku, niemiecku, jak i po czesku - twierdzi Kadłubek. Jego zdaniem, Ślązakom zabrakło jak dotąd odwagi, aby nadać odpowiednią rangę tutejszej gwarze, jak choćby zrobili to Kaszubi. - By śląska gwara przetrwała konieczna jest jej kodyfikacja. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w tej pięknej gwarze powstawały rozprawy filozoficzne - przekonuje. Sam zamierza w najbliższym czasie jeden ze swoich esejów napisać gwarą.
Kontrowersyjnym wątkiem dyskusji były powstania śląskie. Zdaniem dr. Kadłubka fakt, iż w powstaniach Ślązacy (niejednokrotnie bracia) stawali po różnych stronach barykady, to ciemna karta w historii tego miejsca. - Poza tym wiele źródeł pokazuje, że zainteresowanie Ślązaków powstaniami było - delikatnie mówiąc - ograniczone - twierdzi. Taki punkt widzenia poruszył kilku obecnych na sali. - Powstania śląskie miały kluczowy wpływ dla przyszłości tego regionu. Takimi stwierdzeniami godzi pan w pamięć naszych dziadków, którzy przelewali krew - grzmiał były nauczyciel i wiceprezydent Rybnika Jerzy Frelich.
Zbigniew Kadłubek na zakończenie powiedział, że w przyszłość Śląska patrzy z nadzieją. - To miejsce niespodzianek. Mam wewnętrzne przeświadczenie, że swoim potencjałem Śląsk jeszcze nas zaskoczy - reasumował bohater spotkania. (...)


Górnośląskie zabytki bez ochrony
Gazeta Wyborcza, Tomasz Malkowski 2008.02.18, Na Śląsku nie ma kto pilnować zabytków
Nasze województwo ma najwięcej zabytków techniki. Niestety, pieczę nad nimi sprawuje praktycznie tylko dwóch pracowników Biura Śląskiego Konserwatora Zabytków. Dlatego są trudności z wpisywaniem nowych obiektów do rejestru i dbaniem o ich ochronę.
W Katowicach przed kilku laty trzeba było wykreślić z rejestru zabytków zabudowania szopienickiej huty Uthemann. Powód: ceglane budynki rozkradli szabrownicy. Być może sytuacja wyglądałaby lepiej, gdyby nadzór nad obiektami był większy. - Pracowników mamy za mało, co bardzo utrudnia rzetelne sprawowanie obowiązków - tłumaczy Barbara Klajmon, śląski wojewódzki konserwator zabytków.
Dodaje, że praca inspektorów to mnóstwo roboty papierkowej. Ich obowiązkiem są też częste wizje lokalne, a w rozległym województwie dojazd do zabytków zajmuje nieraz kilka godzin. Czasami brakuje więc czasu na interwencje w nagłych przypadkach. - Jeszcze za poprzedniego wojewody liczyliśmy na zwiększenie zatrudnienia. Powoli stajemy się niewydolni, a przecież nasz urząd musi często szybko reagować. Tym bardziej teraz, kiedy coraz częściej zabytkowe obiekty chcą przebudowywać nowi inwestorzy - dodaje Klajmon.
Ryszard Kolibaj, właściciel stuletniej wieży wodnej w Świętochłowicach, ostatniej w mieście, już od kilku lat stara się o wpisanie jej do rejestru zabytków. - Zależy mi na tym, bo to otworzy mi drogę do otrzymania dofinansowania na remont. Jednak u wojewódzkiego konserwatora ciągle słyszę, że muszę jeszcze poczekać w kolejce, bo mają mnóstwo innych wniosków - tłumaczy Kolibaj.
Konserwator wojewódzka przyznaje, że z wpisem do rejestru jest najtrudniejsza sprawa. - Ta procedura trwa najdłużej, bo wymaga dokładnej wizji lokalnej i stworzenia pełnej dokumentacji obiektu, a ze względów kadrowych musimy ją zlecać na zewnątrz. Wyłaniamy jej wykonawców w drodze przetargowej, co jeszcze wydłuża procedurę - wyjaśnia Klajmon. W dodatku nasze województwo jako jedyne nie ma Regionalnego Ośrodka Badań i Dokumentacji Zabytków, które stanowią zaplecze naukowe dla urzędów konserwatorskich. (...)


Kara za lojalność wobec Śląska
Dziennik Zachodni, Agata Pustułka 2008.02.19
Czworo posłów Platformy Obywatelskiej z województwa śląskiego - Danuta Pietraszewska, Halina Rozpondek, Kazimierz Kutz i Piotr van der Coghen - wbrew decyzji władz klubu parlamentarnego, w głosowaniach nad budżetem, poparło lokalne poprawki i inwestycje. Teraz władze klubu za lojalność wobec regionu chcą ich ukarać finansowo!
Rekordzistą wśród niepokornych posłów jest Kazimierz Kutz, który nie był obecny na 21 głosowaniach, a poprawki korzystne dla regionu, wbrew klubowej dyscyplinie, poparł 15 razy. - Po prostu głosowałem zgodnie z sumieniem. W pierwszej kolejności jestem posłem ze Śląska, a nie posłem partii, bo przecież do PO nie należę - wyznaje Kutz. Jego osoba dla Platformy okazała się bezcenna - w ostatnich wyborach poparło go ponad 113 tysięcy wyborców, co spowodowało, że z katowickiej listy PO do Sejmu weszło aż sześciu kandydatów.
Posłanka Danuta Pietraszewska z Rudy Śląskiej trzy razy zagłosowała niezgodnie z dyscypliną. - Jak trzeba będzie zapłacę karę bez mrugnięcia okiem - wyjaśnia.
A ile wynoszą kary za bak dyscypliny w Platformie Obywatelskiej? - Ustaliliśmy, że jedno głosowanie niezgodne z dyscypliną kosztować będzie 500 złotych. Tyle samo kosztuje nieusprawiedliwiona nieobecność podczas głosowania. Wielu parlamentarzystów szuka bowiem wybiegów i aby nie głosować w danej sprawie wychodzi z sali albo nie wkłada karty do głosowania - wyjaśnia Mirosława Nykiel, rzecznik dyscypliny klubu PO. Z jednej strony nie chcą podpaść swoim wyborcom, a z drugiej partii, którą reprezentują w Sejmie. - Zresztą każdy poseł będzie miał szansę się usprawiedliwić - dodaje Mirosława Nykiel.
Inaczej sprawę komentuje wiceszef klubu Platformy Obywatelskiej Grzegorz Dolniak: - Te poprawki nie miały żadnej szansy na przegłosowanie. Cynicznie zgłaszali je posłowie Prawa i Sprawiedliwości, by zmusić naszych posłów do złamania dyscypliny - twierdzi Dolniak.
Na 29 posłów PO z województwa śląskiego czworo wyłamało się i głosowało za poprawkami budżetowymi korzystnymi dla regionu. Wielu innych nie było obecnych nawet podczas kilkunastu głosowań chociaż siedziało w ławkach, bądź wychodziło tylko na chwilę z sali. Część z nich celowo nie głosowała: z jednej strony nie chcieli podpaść wyborcom, a z drugiej partii, której szyld wprowadził ich do Sejmu.
Rekordzistą wśród posłów PO jest Kazimierz Kutz, który nie był obecny na 21 głosowaniach, a poprawki korzystne dla regionu, wbrew klubowej dyscyplinie, poparł 15 razy. Władze klubu PO nie chcą tego puścić płazem.
- Jeśli teraz się nie zdyscyplinujemy to przepadną ważne ustawy, których przegłosowanie czeka nas w najbliższej przyszłości - mówi posłanka Mirosława Nykiel, klubowy rzecznik dyscypliny.
- Zawsze staram się postępować zgodnie z partyjnymi ustaleniami, wszak w poprzedniej kadencji byłam rzecznikiem dyscypliny w klubie, ale tym razem złamałam się trzy razy - mówi samokrytycznie posłanka Halina Rozpondek z Częstochowy. - Wyjaśnię swoje motywy władzom klubu i poczekam na decyzję.
Poprawki nie miały szans na przegłosowanie, ale jak tłumaczą parlamentarzyści działali zgodnie ze swoim sumieniem.
- Trudno było postąpić inaczej skoro w poprzedniej kadencji jako posłanka opozycji walczyłam o inwestycje w Rudzie Śląskiej - twierdzi posłanka Danuta Pietraszewska, która także trzykrotnie głosowała niezgodnie z partyjną dyscypliną. (...)
- Nie działamy dla poklasku, lecz dobra ogólnego. Jest mi bardzo przykro, że tak się stało, bo umowa, tuż przed głosowaniem była inna - grzmi wiceprzewodniczący klubu PO Grzegorz Dolniak. - Ustaliliśmy, że obecny budżet przyjmiemy bez większych zmian.
- Budżet na 2008 rok dla województwa śląskiego jest po prostu fatalny - ocenia posłanka PiS Ewa Malik. - Straciliśmy pieniądze na dofinansowanie wyższych uczelni, składowisko odpadów w Tar-nowskich Górach, ważne inwestycje drogowe. W poprzedniej kadencji też głosowałam wbrew zaleceniom klubu PiS np. za wsparciem Euro-terminalu w Sławkowie, ale nikt mnie nie karał.
- Ja wiedziałem o dyscyplinie, ale po prostu sumienie nie pozwoliło mi głosować przeciwko środkom na ośrodek dla dzieci niepełnosprawnych w Dąbrowie Górniczej. Trudno. Poparcie tej sprawy jest warte nie tylko tych 500 złotych kary, jaką będę musiał zapłacić - wyjawia poseł Piotr van der Coghen.
- Trzeba grać w zespole, choć czasem serce chce inaczej - twierdzi posłanka Beata Małecka-Libera, która głosowała zgodnie z przykazaniem władz partyjnych. - Liczę, że środki na nasze lokalne sprawy uda się zdobyć bezpośrednio w resortach.
Prezydium Klubu PO ma się zebrać w przyszłym tygodniu. Zobaczymy o ile wzbogaci się konto klubu biorąc pod uwagę, że do ukarania jest kilkudziesięciu posłów tej partii. (...)
Śląscy parlamentarzyści zapłacą za złamanie dyscypliny głosowania
Kazimierz Kutz - 15 razy
Danuta Pietraszewska - 3 razy
Halina Rozpondek - 3 razy
Piotr van der Coghen - 1 raz
Posłowie PO woj. śląskiego wbrew dyscyplinie klubu poparli m.in.:
- inwestycje drogowe w Rudzie Śląskiej i Częstochowie;
- dotację dla UŚ;
- likwidację bomby ekologicznej na wysypisku w Tarnowskich Górach;
- środki na ośrodek rehabilitacji dla dzieci niepełnosprawnych w Dąbrowie Górniczej.


Balkan woził za darmo i na czas
Gazeta Wyborcza, Anna Malinowska 2008.02.17
W noc sylwestrową 1976 r. szef kolejki napisał kredą na ostatnim wagonie: Do likwidacji. Nie wiadomo, ilu było wówczas pasażerów. Źródła niewiele mówią o tym ostatnim kursie. Krąży legenda, że maszynista zmarł na zawał serca, gdy dojechał do ostatniej stacji.
- Zośka piskej! Trza odjeżdżać! - śmiali się górnicy do konduktorki, która z gwizdkiem czekała na peronie, aż wszyscy wsiądą do Balkanu. Za moich czasów wagony były podzielone: dla pracowników kopalni, którzy jechali w roboczych, brudnych ubraniach, dla matek z dziećmi i dla cywilów, takich jak ja, kiedy w odświętnej sukience jechałam z Nikisza na Giszowiec z mamą albo babcią odwiedzić rodzinę - wspomina Joanna Gołomb.
Połączył je wąski tor
Giszowiec i Nikiszowiec zawsze żyły ze sobą w symbiozie. Mężczyźni z obu dzielnic pracowali w kopalni Giesche. Tworzyły się przyjaźnie, rodziny się mieszały. Przez długie lata na Giszowcu nie było kościoła. Wszyscy spotykali się co niedzielę w nikszowieckiej św. Annie.
W Giszowcu było za to więcej miejsc do spacerów, na pikniki czy festyny. Ludzie z Nikisza chętnie spędzali majówki w otaczających osiedle lasach. Nie byłoby tej wspólnoty bez wąskotorówki. Nazywano ją Balkan. Nie wiadomo, skąd się ta nazwa wzięła. Być może kolejkę żartobliwie porównywano z Balkan Ekspresem kursującym między Paryżem a Konstantynopolem?
W każdym razie kolejka kursowała. - Pod koniec XIX w. na Górnym Śląsku wokół dużych zakładów powstawała sieć kolejowa. Początkowo Balkanem jeździli tylko górnicy, ale zaraz do wagonów zaczęli się dosiadać zwykli mieszkańcy - mówi Krzysztof Soida, główny specjalista w PKP Cargo w Katowicach, miłośnik transportu szynowego. Wagoniki sunęły po torach o szerokości 785 mm. W pierwszej połowie XX w. Balkan był jedną z najnowocześniejszych kolejek w Europie. W latach 30. napędzała ją już elektryczność. - Dla porównania: w tym samym czasie państwowe kolejnictwo przemysłowe w Warszawie dopiero się elektryfikowało - dodaje Soida.
Trzy kilometry, sześć przystanków bez żadnego grosza
Wagony Balkanu były proste, ale wygodne. Drewniane siedzenia ustawiono wzdłuż ścian, w których były niewielkie okienka. Po zmroku w wagonach było ciemno. Gdy było ciepło, nikt nie zamykał rozsuwanych drzwi. Dla bezpieczeństwa między jedno a drugie skrzydło zakładano łańcuch.
Trasa miała około 3 km długości. Pierwszy przystanek - Giszowiec. Dziś jest tu skrzyżowanie ulic Mysłowickiej i Szopienickiej, obok sklep Plusa. Przystanek drugi - naprzeciwko domków Korei, a następny przy szybie Pułaski. Potem dyrekcja kopalni, szyb Wilson i ostatnia stacja przy szybie św. Jerzy, gdzie dziś są korty tenisowe. Maksymalna prędkość - 20 km/godz. Balkan odjeżdżał z Giszowca co godzinę i pokonywał trasę w 20 min. I najważniejsze: podróżowało się za darmo!
Rozkład jazdy w ciągu lat się zmieniał. Zwyczajowo jednak pierwszy kurs był tuż po godz. 4. rano, by górnicy mogli zdążyć na pierwszą szychtę. Ostatni - około godz. 22. Ludzie pamiętają, że po wojnie ostatni Balkan odjeżdżał z Giszowca około północy. - Pamiętam to, bo ostatnim pociągiem wracałem do domu od kolegów z Nikiszowca. Wiadomo, zbierało się towarzystwo, człowiek chciał jak najdłużej posiedzieć. I na ten ostatni pociąg nie można się było spóźnić ani sekundy. Balkan chodził jak w zegarku! Od zawsze tak było, bo ja kolejką zacząłem jeździć już za bajtla. Razem z kolegami robiliśmy zawody, kto najdłużej wyciągnie się za łańcuch przy otwartych drzwiach. Trzeba było uważać na konduktorów, bo łapali. My się nie baliśmy, bo zabawa była bezpieczna. Wagoniki sunęły powoli, jakby się na rowerze jechało - śmieje się Jan Goebel urodzony w Giszowcu w 1941 r.
Jazda bez wypadków
Balkan był bezpieczny. Nigdy nie odnotowano żadnego wypadku. Znany jest właściwie tylko jeden incydent, ale kto wie, czy był to wypadek, czy też maszyniście puściły nerwy. - W 1947 r.. Rosjanie wywozili węgiel z kopalni. Ich tory, oczywiście te szerokie, biegły od szybu Wilson w poprzek Szopienickiej, niedaleko dzisiejszego szpitala. I właśnie w bok radzieckiego pociągu wjechał dużo mniejszy Balkan. Nikomu nic się nie stało. Radziecki pociąg się wykoleił, a Balkan ani drgnął - mówi Soida.
Po wojnie między dzielnicami zaczęły kursować autobusy. - Ja wolałam jeździć Balkanem. Nawet gdy już byłam dorosła, korzystałam z kolejki. Atmosfera była miła, pasażerowie żartowali. Nieraz usmolony górnik mówił na peronie elegancko ubranej dziewczynie: Proszę się odsunąć! Ubrudzi się sukienka, to mąż pomyśli, że się pani przytulać chciała...
Tłoczno było w niedzielę, bo całe rodziny jeździły z Nikisza na Giszowiec. Jak w Giszowcu nie było jeszcze bloków, to festyn za festynem był tam organizowany. Towarzystwo już rano przyjeżdżało i bawiło się do późnego wieczora - wspomina Gołomb.
Niestety, nie zachowały się oryginalne teksty na temat Balkanu. A ponoć istniały o nim pieśni i anegdoty. Zostały fotografie. Wiele w prywatnych archiwach. Na przedwojennych zdjęciach widać zadbany pociąg z wypucowaną lokomotywą, której komin błyszczy. Zostały też obrazy Ewalda Gawlika. Balkan, wielokrotnie utrwalony na płótnach artysty, udowadnia, że był nierozerwalną częścią tych dzielnic.
Oni kolejkę zarżnęli
Lata 70. to zmierzch Balkanu. - Kopalnia Wieczorek przestała dbać o kolejkę. Nie pasowała do nowych czasów. Wagony przestały być myte, nie konserwowano ich. Ludzie zaczęli kupować samochody, pojawiło się więcej autobusów. Ale myślę, że Balkan został dorżnięty celowo - uważa Soida. Władzy ludowej Balkan źle się kojarzył. Była to kolejka zbudowana przez kapitalistę.
- Ostatni kurs? Nie pamiętam. Dla mnie Balkan to była część życia, tak jak giszowieckie domki. Jak zaczęli je burzyć, zamknęli też kolejkę. Wszystko się zmieniło. Pyta mnie pani o ostatni kurs. To tak, jakby mnie pani pytała o ostatnie wyburzenie. To wszystko zlało się w jedną całość, aż się człowiekowi łza kręci w oku. A tego Balkana to wielu szkoduje. Dobra była rzecz dla ludzi, po co ją zniszczyli? - pyta Jan Goebel z Nikiszowca.
Soida wspomina, że trzy lata po ostatnim kursie Balkana, jeszcze jako świeży pracownik PKP, był w urzędzie miejskim na naradzie. - Miasto chciało wskrzesić kolejkę. Pojawił się argument, że byłoby to kolosalne ułatwienie dla mieszkańców, którzy niedzielę chcieli spędzać poza domami, na łonie przyrody. Na próżno. Wagony Balkana przewoziły już tylko worki z pyłem neutralizującym pył węglowy. Kopalnia powiedziała stanowczo nie. I to już był ostateczny krzyżyk dla kolejki - mówi Soida.
Dziś dwa wagoniki stoją w pobliżu szybu Pułaski. Można je oglądać i fotografować, ale tylko za zgodą dyrekcji kopalni Wieczorek. (...)
W tekście wykorzystałam informacje z książki Haliny Gerlich Kopalnia Wieczorek, 1826-2006. Dzieje, tradycje, współczesność


Sztuka może zmienić wizerunek Śląska
Gazeta Wyborcza, Sebastian Cichocki 2008.02.15
Kultura jest przyszłością Górnego Śląska - słyszę to zdanie coraz częściej powtarzane przez lokalnych polityków i decydentów niczym tajemne zaklęcie o zbawczej mocy. Niestety, zazwyczaj nie stoi za tym żadna głębsza refleksja ani też zrozumienie dla współczesnych mechanizmów kulturowych - pisze Sebastian Cichocki.
Nie bądźmy naiwni, sztuka nas nie ocali. Z pewnością jednak pomoże w dostarczeniu właściwych narzędzi, aby otaczającą rzeczywistość objąć i lepiej zrozumieć. Nie myślę tu jednak o sztuce, która jest tylko i wyłącznie dekoracją, dopełnieniem wizyty w hipermarkecie, przyjemnym masowaniem gałek ocznych.
Już niemal 200 lat temu, co wciąż nie wszyscy chcą zaakceptować, artystów przestała zadowalać rola bezwolnych kopistów, zakładników możnych marszandów. Niektórzy twórcy, i nie jest to bynajmniej wynalazek ostatniej dekady, postanowili oddać się patroszeniu rzeczywistości, obnażając jej ciemne strony i ukryte reguły. Jednocześnie podjęli ryzyko bycia kozłem ofiarnym obrońców konserwatywnego porządku. Tak jest do dziś. Wyświechtane slogany o kulturze jako panaceum na ekonomiczne i społeczne bolączki nie będą miały żadnych realnych konsekwencji, jeśli nie będzie im towarzyszyć świadomość zmian, jakie zaszły w sztuce.
Tak zwane kreatywne miasta, otwarte i wabiące ekonomiczny kapitał, stoją na fundamencie różnorodności i tolerancji. Nie tylko bezwarunkowej wolności artystycznej, ale i akceptacji szeroko pojmowanego innego. Dzisiejsza sztuka jest areałem, gdzie częściej wypowiada się wojny niż zawiera kompromisy. A właśnie w nieporządku i chaosie ukryty jest potencjał zmiany. Jaka więc może być rola sztuki na Górnym Śląsku? Kalkulacja jest prosta - dla niektórych regionów inwestycja w kulturę, i to w jej najbardziej elitarnym wydaniu, jawi się jako jedyna (nie ukrywajmy, że również najtańsza) szansa na zwrócenie na siebie uwagi. Stąd chociażby planowane w tym roku otwarcie największego w USA nowego biennale sztuki w Nowym Orleanie. Po co? Jak opowiadał mi jego kurator Dan Cameron, głównie po to, aby zmienić wizerunek regionu zdewastowanego przez huragan Katrina i kojarzącego się z konfliktami na tle rasowym. A przy okazji po to, aby przyciągnąć 100 tys. turystów, którzy będą wydawać pieniądze w lokalnych restauracjach i hotelach. Prosty przepis. A teraz inny równie ważny wątek - ciągłość sztuki. Podczas ostatniej edycji Documenta w Kassel, jednej z najważniejszych imprez artystycznych na świecie, pokazano na jednej wystawie m.in. dalekowschodnie ryciny z XIV w., konceptualne prace Kovandy, irański dywan sprzed 200 lat oraz polityczny film Żmijewskiego. Wspólnie tworzyły jedną, spójną, choć wielowątkową, narrację.
Co wynika z takiej lekcji? Historia sztuki nie rozwija się linearnie. To raczej spiralnie podróże, ciągłe powroty do porzuconych wątków, anektowanie nowych obszarów. Dlatego uparte wytyczanie granic pomiędzy sztuką dawną a współczesną jest skazane na niepowodzenie. Pomyślmy, jak istotny jest to wniosek dla Śląska - miejsca osadzonego mocno w tradycji, jednak szukającego dla siebie nowej szansy w przyszłości. Czy nie powinniśmy zaufać artystom, ich - nieraz przeklętej - intuicji i wyobraźni? Zachęcam do włączenia się w debatę na temat roli sztuki najnowszej w naszym regionie. Zacząć warto chociażby od nowego Muzeum Śląskiego. Bo wybór budynku to nie wszystko. Kluczowe staje się rozstrzygnięcie, czy budować chcemy, jak pisał Ad Reinhardt, grobowce dla sztuki czy też żywe muzea. W tych drugich znajdzie się miejsce zarówno na celebrowanie tradycji, jak i sabotaże wycelowane w ceniących sobie święty spokój urzędników. (...)


Śląskie przegrywa w Brukseli
Dziennik Zachodni, Agata Pustułka 2008.02.15
Zmarnowane szanse i pieniądze to najkrótsza recenzja dotychczasowych działań funkcjonującego od 2002 roku Biura Regionalnego Województwa Śląskiego w Brukseli. Chociaż na utrzymanie biura sejmik wydawał po kilkaset tysięcy rocznie efektów pracy kolejnych dyrektorów nie widać nawet przez szkło powiększające.
W 2006 roku w Biurze była zatrudniona tylko jedna osoba, która pełniła obowiązki dyrektora, bo poprzedni dyrektor podał się do dymisji, a władze województwa nie zadbały by zmienić ten stan bezkrólewia i wzmocnić śląską reprezentację w UE.
W samej Brukseli działa ok. 1700 biur regionalnych i lobbingowych, co przekonuje, że warto inwestować w promocję województwa, bo inni odnoszą sukcesy przekładające się na konkretne wsparcie finansowe. Mowa tu zwłaszcza o tzw. konkursach krótkoterminowych, gdy do wzięcia są środki dla organizacji pozarządowych. - Tymczasem przesypiamy te konkursy, nie otrzymujemy informacji - ocenia eurodeputowana prof. Genowefa Grabowska.
Witold Naturski, radny z sejmikowej komisji współpracy z zagranicą, uważa że do tej pory region kompletnie nie wykorzystał możliwości związanej z istnieniem biura regionalnego w Brukseli.
- Tymczasem ze względu na potencjał Śląska powinniśmy mierzyć do najlepszych, m.in. biur regionalnych niemieckich landów - mówi Naturski. - Najbogatszy z nich, Bawaria, ma siedzibę większą niż polska ambasada w Brukseli, a ciekawostką jest fakt, że na kupno działki na której stoi nie było stać polskiego rządu, gdy w latach 90-tych usiłował kupić ziemię pod budowę placówki. Bawarskie biuro na dodatek zatrudnia kilkudziesięciu pracowników.
Eurodeputowana Grabowska jest przekonana, że to regionalne Biuro powinno pełnić rolę śląskiej ambasady w stolicy Europy, a nie skupiać się jedynie na organizowaniu wizyt samorządowych notabli.
- Główna misja pracowników biura to przede wszystkim nawiązywanie mniej lub bardziej formalnych kontaktów z przedstawicielami unijnej administracji. Właśnie od takich znajomości wiele zależy. Zgoda, nie jest to zadanie, które można zrealizować w ciągu miesiąca, ale długofalowa praca, która nie kończy się wraz z zakończeniem godzin urzędowania. To także bywanie na towarzyskich spotkaniach - wyjaśnia Naturski. - Zorganizowanie wystawy, czy wizyty dziś już nie wystarczy. Trzeba mieć kajet pełen ważnych telefonów i skorzystać z nich, gdy przyjdzie czas.
- My nawet nie mamy porządnej siedziby i wynajmujemy pomieszczenia od przedstawicieli hiszpańskiej Asturii - ubolewa prof. Grabowska. - Swego czasu proponowałam, by wszystkie polskie regiony kupiły w Brukseli jedną kamienicę i tam ulokowali biura z jedną administracją i dwoma służbowymi samochodami. Niestety nie udało się dojść do porozumienia.
Od niedawna brukselskim biurem jednoosobowo zarządza nowa dyrektor 28-letnia Magdalena Chawuła, która wygrała rozpisany swego czasu konkurs na stanowisko dyrektora. Obecnie trwa też nabór na dwóch dodatkowych pracowników.
- W tym roku sejmik poważniej potraktował rolę biura i zwiększył jego budżet do ponad miliona złotych, wcześniej w 2007 roku było to 650 tysięcy złotych - wyjaśnia Naturski.
Jedynie 20 proc. tej kwoty pójdzie jednak na promocję regionu, zaś resztę zjedzą czynsz za wynajem siedziby oraz płace. (Warto dodać, że tzw. minimalne wynagrodzenie wynosi 2 tys. 807 euro.)
- Liczę, że uda mi się przełamać impas - twierdzi Chawuła, absolwentka politologii Uniwersytetu Śląskiego. (...)
- Nowa pani dyrektor ma rok na wykazanie się skutecznością - dodaje Naturski. - Wtedy radni ocenią działalność biura.


Rozbark upada na naszych oczach
Gazeta Wyborcza, Jacek Madeja 2008.02.12, Nowy Rozbark? Wiecie, rozumiecie, procedury
Mimo że pojawił się inwestor, który chce rewitalizować tereny po bytomskiej kopalni Rozbark, na razie to niemożliwe. - Wszystko przez skomplikowane procedury - tłumaczy właściciel terenu - Spółka Restrukturyzacji Kopalń.
Przez ponad 180 lat kopalnia Rozbark przypominała tętniące życiem górnicze miasteczko. Oprócz szybu, budynku maszyn wyciągowych i cechowni, czyli tego co ma każda kopalnia, Rozbark miał własną kuźnię, kotłownię, laboratorium i remizę strażacką. Przez prawie dwa stulecia węgiel utrzymywał całą dzielnicę. Cztery lata temu, kiedy kopalnia przestała fedrować, zabytkowymi budynkami zainteresowali się złomiarze. Obracali w perzynę kolejne hale. Do dziś ocalało niewiele, w tym unikatowa stara cechownia.
Miasto od kilku już stara się przejąć pokopalniane tereny od Spółki Restrukturyzacji Kopalń. Do magistratu zgłosił się nawet inwestor, który chce zainwestować w to, co zostało po Rozbarku. Mayfield Poland ma pomysł, żeby stworzyć tu nową dzielnicę miasta. Spółka jest częścią brytyjskiej grupy kapitałowej Fordgate. - Miejsce miałoby łączyć funkcje mieszkalne, handlowo-usługowe i kulturalne. Liczymy, że do tego celu uda nam się zaadaptować jak najwięcej pokopalnianych zabudowań, które później będą punktami rozpoznawczymi dzielnicy. Dopiero pracujemy nad koncepcją Nowego Rozbarku, a całe przedsięwzięcie zajmie kilka lat - wyjaśnia Jerzy Hańczewski, prezes Mayfield Poland.
Na razie plany wobec Rozbarku przypominają trochę dzielenie skóry na niedźwiedziu. Mimo obietnic SRK teren pomiędzy ulicami Chorzowską i Łagiewnicką wciąż nie może stać się własnością miasta. - Spółka to trudny partner do rozmów - przyznaje dyplomatycznie Katarzyna Krzemińska-Kruczek, rzeczniczka bytomskiego magistratu - Ostatni termin jaki się pojawił to wiosna tego roku.
Wszystko rozbija się o to, że grunty po Rozbarku należą do SRK, a dług wobec miasta, na podstawie którego Bytom miałby przejąć ziemię, należy do Bytomskiej Spółki Restrukturyzacji Kopalń. Sprawy wcale nie ułatwia fakt, że właścicielem BSRK jest Spółka Restrukturyzacji Kopalń. - Wszystko opóźniają skomplikowane procedury (...) - ocenia Marek Tokarz, prezes Spółki Restrukturyzacji Kopalń.
- Liczy się każdy dzień. Niektóre budynki są w tak złym stanie, że niedługo nie będzie już czego rewitalizować - mówi Krzemińska-Kruczek.


Balkan powróci na Nikiszowiec?
Gazeta Wyborcza, Anna Malinowska 2008.02.11, Kolejka Balkan. Powrót na Nikiszowiec?
Kolejka Balkan była kiedyś wizytówką Nikiszowca. Woziła ludzi z Giszowca do Szopienic. Czy jej powrót do dzielnicy jest możliwy?
Na spotkanie z mieszkańcami Nikiszowca przyszedł Ryszard Springer. Jego ojciec, inżynier Józef Springer, był członkiem ścisłego kierownictwa kopalni Giesche. Gdy pan Ryszard przejął mikrofon, zaproponował, by kolejka Balkan znów pojawiła się w dzielnicy. Oczywiście nie korzystałaby już z torów, bo ich nie ma, ale może to być stylizowana lokomotywa z wagonikami na kołach. Jego pomysł wywołał aplauz zgromadzonych.
- Balkan byłby widomym znakiem zmian, a poza tym przyciągnąłby turystów - mówi Springer. - Kolejka nie musiałaby jeździć swoim historycznym szlakiem. W pobliżu Nikisza jest Dolina Trzech Stawów, a tam kemping, na którym zatrzymują się turyści. Kołowa kolejka mogłaby spokojnie tam docierać i zbierać bywalców kempingu na wycieczki po Nikiszu. Skorzystaliby także mieszkańcy Nikisza, którzy w ciepłe dni wypoczywają na Trzech Stawach.
Przed wojną kolejka Balkan przewoziła pracowników kopalni Giesche z osiedla Giszowiec, ale korzystała z niej miejscowa ludność. - Kolejka była bezpłatna! Pierwszy przystanek był na Giszowcu, dzisiaj w tym miejscu jest sklep Plus. Ostatni pasażerowie wysiadali na pograniczu Nikiszowca i Szopienic, na terenie dzisiejszych kortów tenisowych - mówi Krzysztof Soida, główny specjalista w PKP Cargo w Katowicach, miłośnik transportu szynowego. Jego zdaniem z pomysłem rekonstrukcji Balkanu można pójść jeszcze dalej i odbudować tory kolejki. (...)
Tymczasem Springer już działa. Znalazł firmę we Wrocławiu, która produkuje i wypożycza stylizowane kolejki. Może latem można by wynająć kolejkę i sprawdzić, ile osób będzie z niej korzystało.
- Balkan na kółkach mógłby jeździć już pod koniec czerwca. Mamy dwa wagoniki, w których mieści się 40 osób. Za każdy dzień pobieramy opłatę w wysokości 2,5 tys. zł - mówi Wojciech Świtalski, szef wrocławskiej firmy.
- Postaram się założyć konto na rzecz Nikiszowca, gdzie będę zbierał pieniądze na Balkan - mówi Springer.


Kobiety będą mogły fedrować na kopalniach
Gazeta Wyborcza, Tomasz Głogowski 2008.02.10
W maju polski rząd wypowie międzynarodową konwencję zabraniającą kobietom pracy na dole. Dla spółek węglowych może to oznaczać kłopoty.
Choć dziś na samą myśl o paniach fedrujących na przodkach wielu dyrektorów kopalń tylko się uśmiecha, niedługo mogą im zrzednąć miny. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej zapowiedziało, że do końca maja tego roku polski rząd wypowie 45. konwencję Międzynarodowej Organizacji Pracy, która zabrania zatrudniać kobiet na dole kopalń. Chodzi o dostosowanie naszego prawa do uregulowań unijnych, które zakazują jakiejkolwiek dyskryminacji.
Formalnie zakaz przestanie obowiązywać prawdopodobnie jesienią 2008 roku. Od tego czasu spółki węglowe będą miały obowiązek rozpatrywać podania kobiet na takich samych zasadach jak mężczyzn. Odrzucenie CV do pracy pod ziemią tylko dlatego, że złożyła je kobieta, może skończyć się w sądzie pracy. Pod warunkiem oczywiście, że znajdą się panie chętne do fedrowania węgla.
- Nie można nikomu zabronić bycia górnikiem tylko dlatego, że jest kobietą. To dyskryminacja ze względu na płeć - mówi Bożena Diaby z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Dodaje, że konwencję można wypowiedzieć tylko raz na dziesięć lat i w maju Polska na pewno to zrobi. - Oczywiście nikt nie będzie rzucał teraz hasła: wszystkie kobiety zjeżdżają na dół. Dostęp do zatrudniania kobiet i mężczyzn musi być jednak równy - przekonuje Diaby i przypomina, że jeszcze nie tak dawno nikt nie dopuszczał myśli, by panie służyły w armii. Dziś pilotują myśliwce.
Gdy pojawiły się pierwsze zapowiedzi, że Polska chce wypowiedzieć konwencję, spółki węglowe podchodziły do nich z lekceważeniem. Teraz spuściły nieco z tonu, a przedstawiciele Kompanii Węglowej skontaktowali się nawet z resortem pracy, by poznać nieco więcej szczegółów. Nadal jednak kwestia zatrudnienia kobiet na dole budzi emocje.
- Szczerze mówiąc, trudno to sobie wyobrazić. Oczywiście technika górnicza cały czas się rozwija, ale praca na przodku nie polega na naciskaniu guzików. To ciężka fizyczna harówka. Kobietom byłoby trudno temu podołać - mówi Zbigniew Madej, rzecznik Kompanii Węglowej. Zapewnia jednak, że gdy pojawi się podanie od kobiety, zostanie potraktowane poważnie. - Kandydatka będzie skierowana na badania lekarskie, tak samo jak mężczyzna - mówi Madej. (...)
Gdyby nie brak rąk do pracy wypowiedzenie konwencji w ogóle nie budziłoby zainteresowania. Przez wiele lat kopalnie nie przyjmowały nowych pracowników. W tym roku jednak spółki węglowe chcą zatrudnić aż osiem tysięcy nowych ludzi. Tylko Kompania Węglowa będzie miała cztery tysiące wakatów. Nie można więc wykluczyć, że znajdzie się kilka odważnych pań, które zdecydują się jeżeli nie na pracę pod ziemią, to przynajmniej na złożenie podania. - Wiadomo, że raczej żadna kopalnia nie zatrudni kobiety do fedrowania. Ale zmiana przepisów może utrudnić nam życie, gdy jakaś uparta, walcząca feministka złoży do sądu sprawę o dyskryminację - mówi jeden z wysokich przedstawicieli branży górniczej. Dodaje, że temat jest delikatny, dlatego woli zostać anonimowy.
W jednym przedstawiciele spółek węglowych są zgodni. Kwestia osobnych łaźni, toalet czy przebieralni nie byłaby większym problemem. Kobiety pracują przecież na kopalniach, tyle że w działach przeróbki węgla. W Kompanii Węglowej 25 pań zjeżdża regularnie pod ziemię: to geolożki, geofizyczki czy lekarki. - To jednak coś innego niż praca fizyczna - zastrzega Madej.
Mało kto pamięta, że do 1958 roku kobiety pracowały fizycznie na przodkach. Po wypadku, gdy jednak z górniczek straciła rękę, Polska przyjęła jednak 45. konwencję MOP i wprowadzono zakaz zatrudniania kobiet na dole.


Gdzie jest Anioł Ślązak?
Schlesisches Wochenblatt, Marek Perzyński 2008.01.30
Ks. Mirosław Maliński cieszy się, że odkopano szczątki Johannesa Schefflera alias Angelusa Silesiusa, wielkiego niemieckiego poety, mistyka doby baroku. I że pochowa je w swym kościele. Sprawdziliśmy. Nie pochowa. To najprawdopodobniej nie jest Anioł Ślązak.
Scheffler odszedł stąd po trzech latach, miał dość dusznej atmosfery protestanckiej ortodoksji.
Imię Angelus, czyli Anioł, przyjął podczas bierzmowania. Tak powstał jego pseudonim - Anioł Ślązak. W 1657 r. ukazał się jego słynny zbiór Wierszy religijnych, noszący od drugiego wydania tytuł Cherubowego Wędrowca. Do dziś w niemieckich kościołach śpiewana jest jedna z jego pieśni: Ich will Dich lieben, mein Stärke. Fachowcy od literatury mają pewność: Scheffler to znaczący poeta niemieckiego baroku. Część przełożył na język polski Adam Mickiewicz, uważał go za jednego z ojców romantyzmu.
Anioł Ślązak pod trawnikiem?
W 2004 roku ks. Mirosław Maliński, rektor kościoła św. Macieja, służącego dziś studentom, postanowił: trzeba odnaleźć Anioła Ślązaka i godnie pochować. Przekopano miejsce na trawniku - i... nic. Zaczęto kopać za pomnikiem św. Jana Nepomucena, tuż przed kościołem św. Macieja. I archeolog zaczął wyciągać kość za kością. W tym część miednicy, kości rąk i nóg naznaczone gruźlicą. Czy tylko tyle zostało z Anioła Ślązaka?
Katedra antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Dr hab. Barbara Kwiatkowska, antropolog, która zajęła się sprawą Anioła Ślązaka, rozkłada bezradnie ręce: - Za mało materiału kostnego, żeby coś konkretnego powiedzieć. Gdyby była czaszka, bylibyśmy w domu, zachowały się przecież portrety Angelusa Silesiusa. Na podstawie czaszki można odtworzyć części miękkie głowy, wystarczyłoby porównać z portretami. Ale czaszki nie ma. O DNA też nie ma mowy, bo nie ma materiału porównawczego - Angelus Silesius był katolickim księdzem i potomków - co zrozumiałe - nie pozostawił. Zaś o jego dalszej rodzinie nie mamy wiadomości. Że kości należą do mężczyzny solidnej postury (Scheffler ułomkiem nie był) i że cierpiał na gruźlicę? Wielu mężczyzn mogło wtedy na nią chorować i mieć taką posturę. (...)
Pewności brak
Jeśli to nie kości Schefflera, to gdzie zabrano trumnę z jego szczątkami, gdy na głowę wrocławian leciały bomby? Czy ktoś w takiej sytuacji trudziłby się, żeby przenieść ją do innej krypty? Wykluczyć nie można. Postać Angelusa Silesiusa miała nie tylko kapitalne znaczenie dla historii Wrocławia. Co więc widziała Niemka święcie przekonana, że była świadkiem wyniesienia i zakopania trumny ze szczątkami Anioła Ślązaka na trawniku przed kościołem św. Macieja? To wciąż zagadka. Wygląda na to, że trumnę Anioła Ślązaka ukryto... za dobrze.


Znikający słup graniczny
Gazeta Opolska, Dorota Kłonowska 2008.02.07
Głęboka dziura w ziemi pozostała po ważącym kilka ton, trzymetrowym, granitowym słupie, który wyznaczał granicę pomiędzy Opolszczyzną i Dolnym Śląskiem. Brak słupa zauważył mieszkaniec Osin i zawiadomił wójta Kamiennika, Kazimierza Cebrata.
- Od razu pomyślałem, że ktoś go ukradł - mówi wójt.
Okazało się, że słup leżał obok. Wyglądał tak, jakby przygotowano go do wywózki. Od razu zawiadomiono wojewódzkiego konserwatora zabytków, który zdecydował, że bezpieczniej będzie przewieźć słup do nyskiego muzeum.
Ale słup nagle zniknął...
- Sprawa wyjaśniła się po telefonie z magistratu z Ziębic - opowiada Kazimierz Cebrat. Okazało się, że to oni w obawie przed kradzieżą przewieźli granicznego kolosa do tamtejszego Zakładu Gospodarki Komunalnej. Wójt Kamiennika i burmistrz Ziębic doszli do wniosku, że słup powinien trafić nie do muzeum, lecz z powrotem na granicę województw, gdzie stał od XIII w.
Zdaniem Mariusza Krawczyka, archeologa z muzeum w Nysie, jest to wysokiej klasy zabytek, jeden z nielicznych obelisków Księstwa Nyskiego. (...)


Śladami śląskiego zbójnika Ondraszka
Gazeta Wyborcza, Marcin Czyżewski 2008.02.07, Turyści pójdą śladami zbójnika Ondraszka
O Ondraszku - obrońcy biednych i pogromcy bogatych - słyszeli chyba wszyscy. Teraz legendarny zbójnik będzie zachęcał turystów do odwiedzenia Beskidów po obu stronach granicy.
Sławny śląski zbójnik Ondraszek to postać podobna do Janosika - obaj brali w obronę biednych i zabierali bogatym. Ondraszek, czyli Andrzej Szebesta, urodził się w Janowicach na obecnym pograniczu polsko-czeskim. Żył w latach 1680-1715. Po jego śmierci powstało mnóstwo legend i podań poświęconych jego postaci. Czerpało z nich wielu pisarzy, poetów, muzyków i rzeźbiarzy.
Niedawno na Scenie Polskiej w Czeskim Cieszynie wystawiono spektakl inspirowany legendami o zbójniku. Ondraszek - pan Łysej Góry przez rok cieszył się ogromną popularnością wśród widzów. Żeby przedstawienie udostępnić szerszej publiczności, nagrano go nawet na płycie DVD. (...)
Projekt Ondraszkowo - zbójnickie ścieżki otrzymał unijne wsparcie dzięki Regionalnej Radzie Rozwoju i Współpracy w czeskim Trzyńcu. Teraz trwa jego realizacja. Autorzy wybrali 10 najciekawszych miejsc (pięć po każdej stronie granicy) w różny sposób związanych z Ondraszkiem. To m.in. muzeum w Cieszynie, gdzie znajdują się poświęcone mu obrazy, skoczowskie Muzeum Gustawa Morcinka, który poświęcił zbójnikowi wiele swoich dzieł czy Koniaków, gdzie na górze Ochodzitej ukryto ponoć Ondraszkowe skarby. Po czeskiej stronie są to m.in. mityczne góry Godula i Girowa z ukrytymi kosztownościami zbójnika czy Karpętna - miejsce urodzin Stanisława Hadyny, twórcy zespołu Śląsk, który również w swojej twórczości zajął się Ondraszkiem. Na trasie są też restauracje i pensjonaty nazwane imieniem zbójnika.
W każdym z dziesięciu punktów są stawiane specjalne dwujęzyczne tablice z opisem konkretnego miejsca, historią Ondraszka, mapą zbójnickich ścieżek, okolicznymi ciekawostkami i zbójnickim zadaniem dla turysty, np. ustaleniem jak nazywają się widoczne na horyzoncie wierzchołki gór. Powstała też specjalna, polsko-czeska strona internetowa, która jest jednocześnie przewodnikiem po szlaku (www.ondraszkowo.eu i www.ondrasovo.eu). Wydrukowano też ulotki dostępne w punktach informacji turystycznej.
Projekt ma być rozwijany. - Chcemy rozszerzyć szlak o kolejne miejsca oraz wydać zbiór podań, legend i tekstów o Ondraszku - mówi Putzlacher.


O Euro bez Stadionu Śląskiego
Gazeta Wyborcza, Przemysław Jedlecki 2008.02.06, O Euro u premiera bez przedstawicieli Śląska
Premier Donald Tusk rozmawiał w środę z prezydentami miast, które będą organizatorami Euro 2012. Śląscy samorządowcy zaproszenia na to spotkanie nie otrzymali.
- Na początku lutego dostaliśmy pismo z kancelarii premiera z prośbą o przesłanie prezentacji multimedialnej dotyczącej Stadionu Śląskiego. Wysłaliśmy wszystko - mówi Marcin Stolarz, dyrektor biura Euro 2012 w chorzowskim magistracie. Jednak w środę na spotkaniu z premierem wizje swoich stadionów prezentowali jedynie samorządowcy z Gdańska, Poznania i Wrocławia (budowę Stadionu Narodowego w Warszawie państwo sfinansuje w całości).
Na spotkanie nie zaproszono natomiast władz Chorzowa i Krakowa, które są na tzw. liście rezerwowej. Śląscy samorządowcy do końca liczyli, że i oni będą mogli spotkać się z premierem. Rząd podkreślał bowiem ostatnimi czasy wielokrotnie, że chce, by Euro odbyło się u nas w sześciu miastach, a stosowny zapis znalazł się w ustawie o Euro 2012 i w zgłoszeniu do UEFA.
- We wtorek usłyszałem w kancelarii premiera, że zaproszenia dla nas nie będzie. Jesteśmy niemiło zaskoczeni, bo do tej pory zawsze mówiło się o sześciu miastach. Prezydent Marek Kopel był gotów jechać, chcieliśmy też zabrać przedstawiciela urzędu marszałkowskiego, który jest właścicielem Stadionu Śląskiego - mówi Stolarz. (...)
Minister Sławomir Nowak, szef gabinetu politycznego premiera, mówi, że przedstawicieli Chorzowa i Krakowa nie zaproszono na spotkanie celowo. - Staramy się o to, by UEFA poszerzyła listę miast organizatorów mistrzostw, ale nie chcemy też tworzyć faktów dokonanych w sprawach, które od nas nie zależą. Dlatego woleliśmy mówić o tych miastach, które na pewno będą miały mistrzostwa - wyjaśnił.
Bogusław Śmigielski, marszałek województwa, stara się robić dobrą minę do złej gry. - Śląski jest stadionem rezerwowym. Czy to się zmieni, zależy od UEFA i robimy wszystko, by tak się stało. To frustrujące, ale tak to wygląda - mówi marszałek. I dodaje, że w czwartek jedzie do Warszawy na spotkanie z ministrem Drzewieckim i senatorami, aby rozmawiać o mistrzostwach w Chorzowie.


Seksapil socrealizmu w Górnym Śląsku
Aleksandra Klich, Józef Krzyk 2008.02.04, Seksapil socrealizmu
Średniowiecze, barok i familoki na jednym socrealistycznym osiedlu. Czy dlatego Tychy stają się modne?
Na prześwietlonych słońcem zdjęciach Andrzeja Czyżewskiego, jednego z budowniczych Tychów, bloki wyrastają wprost na polach, koparki grzęzną w błocie, a kilkulatki bawią się na porzuconej betoniarce. Krowy pasą się na tle wieżowców. Rzędy okien, puste ulice, rachityczne drzewa.
Tychy to drugie obok Nowej Huty wzorcowe miasto socjalizmu. Tyle że bez kominów. Jedyne miasto w Polsce, które udało się zbudować od podstaw według pomysłu architektów Tadeusza Todorowskiego oraz Kazimierza i Hanny Wejchertów.
Dlaczego prezentowane w tyskim Muzeum Miejskim fotki Czyżewskiego ściągają tłumy? - Przecudowna socrealistyczna atmosfera, którą czuć na każdym zdjęciu - notuje Robert, jeden z tyskich blogerów.
Tychy to cel pielgrzymek fanów socrealizmu, którzy szukają w nich kolorów, detali i klimatu PRL-u. Wycieczki robią nawet nocą, a wrażeniami dzielą się na internetowych forach. Gdy miasto zorganizowało 55. urodziny osiedla A, zeszło się kilkaset osób. Oglądali stare zdjęcia, wspominali.
Kazimierz Kutz (w Tychach dzieje się akcja jego filmu Zawrócony): - Gdyby nie socrealizm, Tychy wyglądałyby zupełnie inaczej, może by ich nie było? Pamięć o nim to element tożsamości tej społeczności.
Urzędnicy miejscy objęli najstarsze tyskie osiedle A specjalną opieką konserwatorską. Czy miasto może dorównać popularności krakowskiej Nowej Huty?
A gdzie górnik wstawi lodówkę?
Obydwa miasta, Tychy i Nową Hutę, zaczęto wznosić w tym samym czasie: pierwsze budynki w Tychach postawiono w 1951 r., w Nowej Hucie - kilkanaście miesięcy wcześniej. Decyzje o rozpoczęciu budowy zapadły na najwyższym, rządowym szczeblu. Obydwa miasta miały być wzorowymi budowlami socjalizmu. Obydwa powstać miały na terenie dotąd zajmowanym przez wioski. Tyszanie pracę na roli łączyli z pracą w kopalniach. Wybrano ich pola z widokiem na Beskidy niedaleko leniwie płynącej Wisły, by podkreślić, że rządzący rozumieją potrzeby górników. Po ciężkiej pracy na dole powinni wypocząć na łonie natury.
Ale ważniejsze były względy praktyczne - nowe miasto miało powstać na terenie wolnym od szkód górniczych, a przy tym blisko Katowic, autobusem lub pociągiem można stamtąd dojechać w kwadrans. Planiści korzystali z doświadczeń z rozbudowy Moskwy oraz... sięgnęli po plan deglomeracji Wielkiego Londynu z 1946 r.
Pierwsze osiedle (A, potem do końca PRL-u budowano kolejne aż do Z) powstało na 18 hektarach w miejscu dawnego folwarku w pobliżu stacji kolejowej. Ulice rozrysowano na planie szachownicy, prawie jak w średniowieczu. Centrum osiedla stanowił - wzorem baroku - plac z fontanną pośrodku. Nosił imię Józefa Stalina, a potem Wincentego Pstrowskiego, słynnego przodownika pracy. Najbardziej charakterystycznym budynkiem jest tam do dziś dom kultury, którego ściany podpierają płaskorzeźby górnika i hutnika. Jak w Rzymie nad drzwiami domów umieszczono ceramiczne emblematy. Tyle że nie z obrazami świętych, ale zwierząt - psem, wężem, żyrafą czy owcą. Dzięki tym znakom dzieciom łatwo było trafić z przedszkola do bloku - jednego z kilkunastu takich samych.
Etnolog Maria Lipok-Bierwiaczonek, dyrektor muzeum w Tychach, zbiera materiały do historii osiedla: - Na osiedlu A najpiękniejsze są detale. Dzielnica powstała między dwoma potokami. By zniwelować różnice w wysokości terenu, budowano schodki, murki. Powstawały urokliwe miejsca, których nie ma np. w Nowej Hucie. No i te niezwykłe płaskorzeźby na murach, które raczej są śladami historii i obyczaju, a nie ideologii.
Razem z domami zbudowano żłobki, szkoły, przychodnie. Wszystko, co potrzebne do życia w jednym miejscu - to przywodzi na myśl katowickie osiedla Giszowiec i Nikiszowiec wybudowane dla śląskich górników przez niemieckich właścicieli kopalń na początku XX w.
Prof. Ewa Chojecka, historyczka sztuki: Tychy były dziełem państwa totalitarnego, zarazem jedynego i wyłącznego tegoż miasta właściciela i dysponenta realizującego w nim eschatologiczną wizję szczęśliwości bezklasowego społeczeństwa.
Tu wszyscy byli równi. Mieszkali w tych samym maleńkich mieszkaniach, tłoczyli się w ciasnych wnękach sypialnianych i kuchniach. Ciasnotę zauważył nawet Władysław Gomułka wizytujący Tychy w 1959 r. - A gdzie górnik wstawi lodówkę? - to pytanie ówczesnego premiera skrzętnie odnotował lokalny tygodnik. Ciasnota musiała być imponująca, skoro zrobiła wrażenie nawet na Gomułce - orędowniku małych mieszkań z wnękami kuchennymi (robotnicy mieli jeść w stołówkach) i osiedli bez parkingów (bo po co komu samochody, skoro doskonale działać powinna komunikacja miejska?).
Gdy minął czas socjalistycznej szczęśliwości, w latach 80. przyszła kryska na osiedle A. Poznikało wiele rzeźb, nikt nie dbał o elewacje bloków. Wandale połamali drzewa. Osiedle - jak jego mieszkańcy - zaczęło się starzeć. Pod arkadami łudząco podobnymi do nowohuckich przemykali osobnicy spragnieni mocnych wrażeń. Pojawił się nawet pomysł, by osiedle A wyburzyć.
Marka: socjalizm
W Tychach i okolicach nie brakuje atrakcji turystycznych. Jest multimedialne Muzeum Piwowarstwa przy tyskim browarze, a nieco dalej, w Pszczynie, pałac rodziny von Pless znanej z filmu Filipa Bajona Magnat, a także zagroda żubrów w Jankowicach. Jest też cmentarz z grobem lidera Dżemu Ryśka Riedla (pierwsze koncerty dawał w domu kultury przy pl. Pstrowskiego), który jest odwiedzany przez fanów jak paryski grób Jima Morrisona czy kościół św. Ducha z malowidłami Jerzego Nowosielskiego.
Tyskie muzeum planuje od maja poszerzyć swoją ofertę edukacyjną o wycieczki po osiedlu A. - To miejsce ma niezwykły potencjał na bycie wizytówką miasta, markowym produktem turystycznym - przekonuje Bierwiaczonek.
Urzędnicy chcą tchnąć życie w dzielnicę. Po wielkim remoncie kanalizacji ma przyjść czas na odnowienie ulic, elewacji budynków, mają pojawić się ławki. Już niedługo w dawnej sali kinowej monumentalnego domu kultury (zwykle organizowano tutaj turnieje skata) będzie uczył tańczyć jeden z uczestników telewizyjnego programu You can dance, a w pozostałych pomieszczeniach ruszy Uniwersytet Trzeciego Wieku. Odnowione zostaną pomniki i ceramiczne emblematy.
Wawrzyniec Ratajski, 28 lat, syn architektów z pracowni Wejchertów (sam jest architektem): - Dla mojego pokolenia osiedle A to atrakcja. Pozwala zrozumieć, czym miał być socrealizm. A przy tym, choć zaniedbane, jest dobrym miejscem do mieszkania. Warto przyjrzeć się osiowej strukturze ulic i bogactwu rzeźbiarskich detali. Boję się, że wszystkie te piękne detale zostaną przykryte styropianem lub skute - mówi.
Ratajski nazywa A unikatem, najpiękniejszym wcieleniem socrealizmu. - Nowa Huta jest pompatyczna, a Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa brutalnie wdarła się w przedwojenną Warszawę - powtarza. (...)
Matka Boska Osiedlowa
Na osiedlu A, gdzie było wszystko, czego człowiek potrzebuje do życia, nie było tylko kościoła. Stanęły za to figury świętych socjalistycznego państwa: górnik, hutnik, murarka - przodownica pracy. Ta ostatnia do dziś dzierży w jednej dłoni kielnię, a w drugiej książkę. Jej klasycznie odlana figura przywodzi na myśl dekoracje katolickich świątyń. Autorzy rzeźby bardzo by się zdziwili, gdyby się dowiedzieli, że dziś o dziewczynie mówi się Matka Boska Osiedlowa, a zdezorientowane dzieci na jej widok robią znak krzyża.
A pl. Pstrowskiego to dziś plac św. Anny.
Powstaje miasto. Tychy w fotografii Andrzeja Czyżewskiego - wystawa w Muzeum Miejskim w Tychach czynna do końca lutego.


Stalowe domy przyciągną turystów?
Gazeta Wyborcza, Jacek Madeja 2008.02.03, Chcą, by stalowe domy przyciągały turystów
- W ogródkach nie rosną już grusze i wiśnie, ale reszta została po staremu - opowiadają mieszkańcy osiedla Ballestrema w zabrzańskiej Rokitnicy. Sami przygotowali folder o swojej dzielnicy, teraz będą walczyć, by znalazła się na śląskim Szlaku Zabytków Techniki.
- To najpiękniejsza dzielnica Zabrza i najładniejsze osiedle patronackie na całym Górnym Śląsku - nie mają wątpliwości członkowie Towarzystwa Miłośników Rokitnicy. Prawie 20 osób: nauczyciele, przedsiębiorcy, lekarze, prezesi firm i górnicy. Większość mieszka tu od pokoleń i nie zmieniłaby adresu za żadną cenę.
O osiedlu Ballestrema było już głośno przed blisko stu laty, kiedy powstawało. Do Rokitnicy zjeżdżali przemysłowcy z Belgii, Niemiec i Anglii, żeby podpatrzyć, jak wygodnie mieszkają robotnicy pracujący w kopalni Castellengo należącej do hrabiego Franza von Ballestrema. Założenia tego miasta ogrodu były imponujące. Kilkadziesiąt przypominających wiejską zabudowę domostw otoczonych ogródkami. Oprócz tego szkoła, przedszkole, gospoda, łaźnia i sklepy. Każdy dom inny.
- Nawet ogródki były obsadzone według ustalonego wzoru. W większości to były wiśnie i grusze, ale niewiele już ich zostało - opowiada Stanisława Mikulak, szefowa Towarzystwa Miłośników Rokitnicy, emerytowana dyrektorka jednej z rokitnickich podstawówek. - Prawdziwą atrakcją są cztery domy przy ul. Szafarczyka całkowicie wybudowane ze stali. To unikat na skalę europejską. Kiedy z wizytą w Zabrzu był prezydent Kwaśniewski, pojechał je specjalnie oglądać - dodaje.
Członkowie stowarzyszenia sami przygotowali folder o kolonii Ballestrema: tekst, zdjęcia i tłumaczenie na niemiecki. Ulotkę pomógł wydać zabrzański magistrat. Udało im się też namówić urzędników do odsłonięcia starego bruku i zamontowania latarni, takich jakie oświetlały uliczki przed stu laty. W planach jest także ustawienie tablic, które będą wskazywały, jak dojechać do zabytkowej kolonii. Jednak prawdziwym marzeniem pasjonatów z Rokitnicy jest umieszczenie osiedla Ballestrema na Szlaku Zabytków Techniki województwa śląskiego.
- To dobry pomysł. Już zgłosiliśmy nasz pomysł do biura promocji urzędu marszałkowskiego. Choć sprawa nie będzie taka prosta - mówi Jan Szołtysek, naczelnik biura promocji miasta w zabrzańskim magistracie.
Na Szlak Zabytków Techniki trafiają te najciekawsze i najlepiej zachowane. Takie miejsca mają szansę, że częściej będą odwiedzać je turyści. - Lista nie jest zamknięta. Być może jeszcze w tym roku znajdą się na niej nowe obiekty. Nie ukrywam, że w przypadku osiedli robotniczych nie będzie to takie proste. Już teraz mamy trzy: katowicki Giszowiec i Nikiszowiec i Ficinus w Rudzie Śląskiej. Na całym Górnym Śląsku jest jeszcze ponad 50 ciekawych tego typu osiedli, więc można mówić o klęsce urodzaju. W tym przypadku będziemy kierować się zasadą wyróżnij się albo zgiń. Jeśli np. mieszkańcy sami będą w stanie przygotować wycieczkę po swojej dzielnicy i zapewnić jakieś dodatkowe atrakcje, to na pewno będzie ogromny plus - tłumaczy Adam Hajduga, z urzędu marszałkowskiego. (...)


Śląskie place i ulice nie są śląskie
Dziennik Zachodni, PAP, wp.pl 2008.01.19, Śląskie place i ulice mają nazwy nawiązujące do czasów PRL
Na Śląsku ciągle jest wiele ulic i placów, które mają nazwy kojarzące się jednoznacznie z PRL. W wielu przypadkach są to główne miejskie arterie (...). Tymczasem ludzie zasłużeni dla danego miasta czy regionu, są pomijani lub ich imieniem są nazywane małe, boczne dróżki. Chcemy to zmienić - mówi Jerzy Gorzelik, szef Ruchu Autonomii Śląska. Podaje też jeden z bardziej kuriozalnych przypadków.
Od wielu lat RAŚ podejmuje starania, aby zmienić nazwę ulicy Erenburga w Opolu. Ilia Erenburg to radziecki pisarz, który nawoływał do mordowania Niemców. Delikatnie mówiąc, to niezbyt szczęśliwy patron dla jednej z największych ulic Opola - stwierdza Gorzelik.
Nazwy ulicy do tej pory nie udało się zmienić, bo zbyt wiele mieści się przy niej posesji. To wiązałoby się z ogromnymi kosztami, jakich wymaga wymiana dokumentów. Miedzy innymi z powodu tych kosztów radni nie zmienili nazwy ulicy - przyznaje Mirosław Pietrucha, rzecznik opolskiego magistratu.
RAŚ nie poddaje się i bierze pod lupę nazwy ulic w innych miastach. W Żorach działacze ruchu chcą zmienić nazwę Alei Armii Ludowej na Aleję Księdza Augustina Weltzela, autora pierwszej książki o historii miasta. W tym roku mija 120 lat od ukazania się jego monografii Historia miasta Żory na Górnym Śląsku. To doskonała okazja, aby zamienić nazwę ulicy, która kojarzy się z komunizmem - mówi Krzysztof Gawliczek, wiceszef wodzisławsko-żorskiego koła RAŚ.
Propozycja zmiany nazwy trafiła do przewodniczącego rady miasta, Piotra Kosztyły. Przekazał on pismo do miejskiego zespołu, który od wielu lat zajmuje się nadawaniem lub zmianą nazw ulic. Termin posiedzenia zespołu nie został jednak jeszcze wyznaczony, ale już teraz wiadomo, że propozycja RAŚ raczej nie spotka się z przychylnością - zauważa gazeta.
Dla ks. Weltzela znajdziemy inną ulicę - zapewnia Tomasz Górecki, członek zespołu. Później sprawą zajmą się miejscy radni. Członkowie Ruchu Autonomii Śląska obawiają się, że może się powtórzyć sytuacja, jak z żorskim noblistą Otto Sternem, którego imieniem nazwano jeden z małych osiedlowych deptaków. Naszym zdaniem takie postaci powinny patronować największym traktom - twierdzi Gawliczek. (...)


Pożegnie Józefa Poloka
Gazeta Wyborcz, kar 2008.01.31, Rybnik pożegnał w czwartek Józefa Poloka
Kościół oo. Franciszkanów w rybnickiej dzielnicy Smolna nie pomieścił wszystkich, którzy w czwartek przyszli pożegnać Józefa Poloka, aktora, satyryka, propagatora śląskiej kultury.
Przybyli najbliżsi: matka, żona, dzieci z rodzinami. Byli też ludzie, z którymi Polok pracował na scenach - m.in. Bogdan Kalus (grali razem w serialu Święta wojna), Mirek Szołtysek (razem promowali śląską piosenkę), Piotr Scholz (konferansjer, prowadzący m.in. śląskie listy przebojów), a także przedstawiciele władz miasta i Zygmunt Łukaszczyk, wojewoda śląski.
- Wszyscy wiele mu zawdzięczamy. Zarówno najbliżsi, rodzina, krewni, ale też - a może przede wszystkim - zwykli ludzie. Ci, którzy nigdy nie spotkali Go osobiście, ale widzieli na ekranach telewizorów, na scenie. Drogi Józefie, smutno nam, że już nie będziemy w Twoim domu śpiewać kolęd, że nie zobaczymy Cię z twoją Kapelą ze Śląska, że nie wystąpisz już w kolejnym odcinku Świętej wojny - mówił w czasie kazania ojciec Terencjan Wawrzonkowski, proboszcz parafii.
Józef Polok zmarł w poniedziałek w szpitalu w Jastrzębiu Zdroju. Do końca walczył z chorobą nowotworową. W tym roku skończyłby dopiero 50 lat. - Odchodził od nas świadomie. Poprosił o sakramenty. Pożegnał się z bliskimi. Przekazał im to, czym żył, swoje niedokończone plany na przyszłość. Pragnął, by inni poznawali sztukę, tradycję, gwarę śląską - przypominał ojciec Terencjan.
Urnę z prochami Józefa Poloka złożono w grobie na cmentarzu komunalnym w Rybniku.

Ewald Gawlik / za: Izba Śląska  wiecej zdjęć
Archiwum artykułów:
  • 2010 luty
  • 2009 grudzień
  • 2009 listopad
  • 2009 październik
  • 2009 wrzesień
  • 2009 sierpień
  • 2009 luty
  • 2008 grudzień
  • 2008 listopad
  • 2008 październik
  • 2008 wrzesień
  • 2008 sierpień
  • 2008 lipiec
  • 2008 czerwiec
  • 2008 maj
  • 2008 kwiecień
  • 2008 marzec
  • 2008 luty
  • 2008 styczeń
  • 2007 grudzień
  • 2007 listopad
  • 2007 październik
  • 2007 wrzesień
  • 2007 sierpień
  • 2007 lipiec
  • 2007 czerwiec
  • 2007 maj
  • 2007 kwiecień
  • 2007 marzec
  • 2007 luty
  • 2007 styczeń
  • 2006 grudzień
  • 2006 listopad
  • 2006 październik
  • 2006 wrzesień
  • 2006 sierpień
  • 2006 lipiec
  • 2006 czerwiec
  • 2006 maj
  • 2006 kwiecień
  • 2006 marzec
  • 2006 luty
  • 2006 styczeń
  • 2005 grudzień

  •    Mówimy po śląsku! :)
    O serwisie  |  Regulamin  |  Reklama  |  Kontakt  |  © Copyright by ZŚ 05-23, stosujemy Cookies         do góry